background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

sobota, 26 grudnia 2015

WROsound relacja 2/2: Koncertowe adaptacje



Dead Snow Monster
Bezbłędnie rasowy koncert gitarowego power trio, wyciągnięty z podręcznika rock 'n' rollowych zagrywek. Niespożyta energia charakterystyczna dla wszystkich młodych śmiałków popchnęła ich nawet do zabawy Beatlesami w bezpretensjonalnej i całkiem cool wersji Tell me why. Borys Dejnarowicz ta opisywał geometryczną sprawność The Strokes w sile wieku: "mają gitarzystów tak sprawnych, że są w stanie obijać się o siebie, o kolumny, o Casablancasa w trakcie występu". I tak samo było w załodze Dead Snow Monster na scenie Impartu, która aż kipiała energią prostych, ale zaraźliwie chwytliwych zagrywek - przesunęli szybkość piosenek do kresu skali i utrzymali tempo do samego końca. Wydawało się, że ostatnimi dźwiękami koncertu będzie mała śmierć ostrej destrukcji wzmacniaczy gdy Śniegowy Potwór raz jeszcze odrodził się w niesamowitym chorale a'capella. Przypominało to ludowe obrzędy starych kowbojów z merkuriańskiej prerii wysuszonej czerwonym światłem zachodzącego Słońca.

Enchanted Hunters 
Nieodparcie urocza adaptacja baśni do XXI wieku. Małgorzata Penkalla i Magdalena Gajdzic zaczynały swoją karierę w lesie - nie dosłownie, nie że mało umiejętnie, ale skromne klimatem i zwiewne akustycznym instrumentarium. Teraz ich historia nie toczy się w bezczasie "za siedmioma górami" ale dorastając dopuściły do siebie rzeczywistość z jej nowoczesnością. Melodie prowadzone były na koncercie elektronicznym bitem i elektrycznym basem tego gościa z Kristen. Enchanted Hunters roztoczyli czar opowieści nad całą salą teatralną Impartu, ale każda pouczająca baśń musi zawierać w sobie element mroku. Tak jak można zdziwić się brutalnością u braci Grimm, tak samo nieswojo poczuliśmy się słuchając nie spodziewanych żartów, ale tragicznych wieści Michała Bieli. Po których na parkiet wszedł najbardziej frapujący i kruchy taneczny bit przyklejający się minimalizmem techno rytmu. DISCOmfort.

Ukryte Zalety Systemu
To nie był koncert w rozrywkowym znaczeniu tego słowa. Nazwałbym go bardziej wystąpieniem mającym przedstawić racje i poglądy punkowej kapeli wkurwionej na rzeczywistość. UZS mają bardzo stanowczy i zdecydowany przekaz poparty równie mocną warstwą muzyczną. Trochę jak Cool Kids of Death, ale wrocławski zespół nie odpuszcza surowej drogi do celu na rzecz dyskotekowych eksperymentów. Bas Huberta Kostkiewicza ustawiona na równi z gitarą i perkusją ogłusza niezdecydowanych skandowanymi sloganami ujawniającymi drobne przyjemności kapitalizmu, a despotyczny elektrowerbel uderza mechaniczną, niemal industrialną zimną powinnością - etosem Anteny Krzyku.

Stary Malenka 
Występowali na trzeciej, mniejszej scenie w Galerii Impart i sprawiali wrażenie jakby zatrzymanych w pół drogi pomiędzy muzealną kameralnością i areną koncertową. Niezwykle ciekawy występ właśnie artystycznie; skupiony na tekstowych niedopowiedzeniach i brzmieniowych wieloznacznościach. Z dwiema gitarami, skrzypcami i - najbardziej znaczącym - plastycznym wokalem Agi Podolan. Interesująco frapującym; zresztą druga połowa duetu, Kamil Dysiewicz także rozumie zasadę "mniej niż więcej" - urywając refren intymnego coveru Wonderful life ("no need to run"). Warto czekać na ich debiutancką EPkę, którą (brejking!) właśnie nagrywają - ciągle szukają swojego głosu i poziomu głośności.

Moire Pop
Najlepiej zapowiadający się wykonawca WROsoundu. Wyciągnięci gdzieś z piwnicy zagrali swój pierwszy koncert w historii, niektóre piosenki absolutnie prezentując wrocławskiej publiczności. Wszystkie były świetne - wysmakowane brzmieniowo i przebojowo chwytliwe, bez zbędnych wstępów dziejące się tu i teraz. Maksymalnie satysfakcjonujący występ elektroniczny - z taką perkusją i modyfikacjami śladów w czasie rzeczywistym. Nie przypominam sobie w Polsce podobnie kunsztownego brzmienia przywołującego echa przestrzennego french touch'u z Air France na czele. Oczywiście wszyscy kojarzą Kamp! czy We Draw A, ale ich formuła chyba powoli się wyczerpuje. Czas na Moire Pop.

Ventolin
"My name is Ventolin and I don't use computer". Po takiej zapowiedzi można by się spodziewać akustycznego i wyciszonego songwritera - nic bardziej mylnego. Czeski akademik projektuje elektronikę na zagadkowych, na wskroś analogowych przyrządach i swoimi ekscentrycznymi zapowiedziami prowadzi niestrudzoną zabawę taneczną. Na ustawionym za sceną ekranie było widać wizualizacje i cień głowy Ventolina, która wśród kolorów animacji wyglądała jak kadr z kreskówki. I on sam właśnie tak się zachowywał - wyjęty z innej bajki szalony konstruktor podrygujący rytmem i kolejnymi niebanalnymi pomysłami na dźwięki. Niesamowita, odpowiednio odklejona od rzeczywistości impreza.

poniedziałek, 21 grudnia 2015

WROsound relacja 1/2: Silence is what nobody wants

(fot. Karol Czapski) 


Relacja z pierwszego dnia WROsoundu - piątek 4 grudnia w Imparcie.

Ghosts of Breslau 
Festiwal otworzyły Duchy Wrocławia. Nie chodzi jednak o widowiskowe figury przygotowywane na uroczystość otwarcia Europejskiej Stolicy Kultury (Przebudzenie Mocy już 15 stycznia), ale projekt Patryka Balawendera. Był to jego pierwszy koncert w rodzimym mieście - trudno w to uwierzyć, gdy uświadomimy sobie jak istotną część jego twórczości stanowi sam Wrocław. Ambientowe dźwięki dosłownie przenoszą atmosferę dusznych osiedli zamkniętych poniemieckimi kamienicami, a warstwa niesamowitości przypomina field - recording zjawisk paranormalnych. Pomijając już warstwę muzyczną (w przypadku tego gatunku szczególnie rozproszoną w ogólnym klimacie), wyświetlana w tle panorama wrocławskich kamienic nie mogła być lepszym obrazkiem rozpoczynającym WROsound.








Endy Yden
Najbardziej staranny koncert festiwalu. Andrzej Strzemżalski wciąż czeka na premierę debiutanckiej płyty, ale na scenie Impartu zobaczyliśmy w pełni ukształtowanego artystę. Bardzo świadomego - swojego materiału, stylu muzycznego i kształtu w jakim chciałby zaprezentować się publiczności. Za mało jest wykonawców, którzy myślą o całości doświadczenia koncertowego, a Endy nie dość że podkreślał różnorodne elementy aranżacji i zachowywał równowagę pomiędzy mocniejszymi/lirycznymi akcentami, to jeszcze zadbał o wsparcie tria smyczkowego 7.1 Trio. Tour the force dowodzonej przez Ydena ekipy był cover legendarnego (dla geeków?) zespołu Talk Talk - prawie 5-minutowa wersja Live's what you make it pełna dynamiki, pasji, hałasów oraz improwizacji. Nie każdy ogarnąłby tak wielowątkowe dzieło piosenkowe, a Andy traktuje je z ożywczą swobodą - najlepszy przykład gdzie może zaprowadzić ambicja wsparta żelazną konsekwencją.



Kyklos Galaktikos 
Czeski zespół zaprezentował zupełnie nową muzykę - nie tylko dlatego, że pochodzą z innego kraju, czy władają odmiennym językiem. To był najbardziej intensywny występ, na wszystkich poziomach; także w dosłownie fizyczny sposób, gdy nasze zmysły zaatakowały jednocześnie ostre rytmy i ostre światła stroboskopowe. Oczywiście nie zrozumiałem ani słowa z tekstów czeskich poetów, ale dałem się porwać brzmieniom rymowanych głosek ze śmiesznym akcentem. Teoretycznie najbliżej było im do hip-hopu, ale wszyscy wskazywali na siłę wyrzucanych wyrazów, które w niepokojącym, uwierającym wizualnie świetle stawały się mantrami dziwnego widowiska. Warto też wspomnieć o zagadkowym instrumentarium skompletowanym na kompaktowych jeżdżących konsolach. Kyklos Galaktikos ustawił się ze swoimi przyrządami na samym środku sali czyniąc doświadczenie jeszcze bardziej dosłownym. I tylko trochę szkoda, że publiczność nie otoczyła korowodem wykonawców - podobnie chcieli im przeszkadzać, co może okazać się ciekawym przykładem różnic kulturowych w zachowaniach koncertowych.



New Rome
Show-niespodzianką okazał się występ Tomasza Bednarczyka, który zaczyna solową karierę pod szyldem New Rome. Znany z Venter artysta załagodził koncertowe zmęczenie egzotycznymi plamami dźwięku, które zadziałały jak najlepsze środki relaksacyjne. A kolory tła jego stanowiska wykonawczego jak żywo przypominały interaktywny i sprzężony z muzyką eksponat graficzny w galerii Impart.









Breslaux
Zaledwie rok temu występowali w dwie osoby na przestrzeni 2x2 metry w galerii Impart, a teraz dali najbardziej spektakularne show jakie widział WROsound. Na pewno z największą scenografią, której głównym punktem było ogromne białe płótno rozwieszone na całej szerokości sceny - jednocześnie ekran dla projekcji wideo oraz arena teatru cieni. Schowany za kurtyną zespół był oświetlony całym zestawem różnokolorowych świateł, a uzyskany efekt przypominał konturowy zabieg z Demon Days live Gorillaz (trudno mi znaleźć większy komplement). Choć nie było widać twarzy zespołu, to wszyscy instynktownie poczuli siłę muzyki Breslaux i połączyli się w dobrej zabawie. Na szczęście zespół nie skupił się wyłącznie na warstwie wizualnej; aż 5-osobowy zespół zaprezentował przede wszystkim bardzo mocne brzmienie. Obawiałem się nieco, czy w feworze imprezy nie zagubią się kompozycje, ale refreny niosły się iście przebojowo, a gitarowe riffy podbite elektronicznymi rytmami mógłbym porównać nawet do szalonej trasy U2 POPmart (i znowu - największy komplement jaki usłyszycie z mojej strony). Przedstawienie wyjątkowo wysokoenergetyczne.



Electro - Acoustic Beat Sessions + 71 Legends
Trochę z konieczności EABS chyba po raz pierwszy występowali jako samodzielny headliner, gwiazda wieczoru festiwalowego - do ostatniej chwili nie było wiadomo kto wystąpi z zespołem. Przewidując reakcję moich znajomych na powtórkę zeszłorocznych rapów z KASTĄ zachęciłem ich do zostania n a EABS przekonując, że to tylko "takie fajne jazzy". I faktycznie - zostali na pierwsze dwa utwory, ale wyszli po występie pierwszego hip-hopowego gościa. "Jak był jazz to było fajnie, ale z rapsami nie powinno się tego łączyć w ogóle" - powiedziała koleżanka i jestem w stanie zrozumieć to tłumaczenie, bo paradoksalnie to bardzo trafna analiza występu. EABS balansuje na granicy tych dwóch gatunków i wystarczyło odjąć element słowno-wokalny żeby usłyszeć tam klasyczne improwizacyjne granie. Weszli raperzy - i nagle przeskakujemy do rasowego hip-hopu. Tak swobodne przeskakiwanie pomiędzy gatunkami jest chyba najwyższą wartością w ciekawej muzyce i dowodem na wielką klasę grania na żywo - nie ma wątpliwości, że zasłużyli sobie na ten gwiazdorski występ przewodząc programowi WROsoundu.



Ale były też inne gwiazdy - z miasta 71. Legendarni raperzy, którzy tworzyli sound tego miasta kilka-kilkanaście lat temu triumfalnie wrócili do czasów młodości. Wielu z nich całkowicie odłożyło mikrofon na półkę i wystawieni na widok publiczności Impartu mogli czuć się nieco nieswojo po tak znacznej przewie. Ale nie ma co filozofować nad czasami - wszyscy zaprezentowali się fantastycznie. Jot przywrócił ducha staroszkolnego hip-hopu, Kościej zabawił się wibracjami, które dosłownie roznosiły go po scenie, a Natalia Lubrano wyrosła z nastoletniej fanki wrocławskich zawodników i już jako prawdziwa dama pokazała wielką klasę. Pojawił się też sam Waldemar Kasta i tak jak rok temu zarządził sceną - gdy wchodzi na majka od razu wiesz, że dzieje się coś specjalnego, bo oto boss wrócił do gry. Na koniec, już na bisy Electro-Acoustic Beat Sessions pokazali ostateczne stadium ambitnego eksperymentu połączenia jazzu z hip-hopem kiedy zaprosili na scenę W.E.N.Ę. Przygotowują razem album długogrający i we wspólnym kawałku zawarli cały sens międzygatunkowych relacji - profesjonalizm wykonawczy, swobodę zabawy formą, a przede wszystkim rozmach świetnej muzyki, bo siła całej spektakularnej załogi EABS przeniosła rapowane teksty na wyższy poziom. Wrocławski towar eksportowy godny Europejskiej Stolicy Kultury.


sobota, 12 grudnia 2015

Didn't we have fun?


Coldplay - A head full of dreams (2015)

Wielka moc (pisania ładnych melodii) to wielka odpowiedzialność (wobec Muzyki). No i Chris Martin zmarnował ją na zrobienie Mylo Xyloto 2. Dość logicznie podążył za brzmieniem tych Wielkich Słów z początku tekstu i postawił sobie za cel zostanie Największym Zespołem Świata konsekwentnie odhaczając kolejne pozycje na liście wielkości. Ślub z hollywoodzką gwiazdą? Jest. Kumplowanie się z Bono i Michelem Stripe'm? Bardzo proszę. Utwór do radia, świąteczny i do filmu Angeliny Jolie? Jak najbardziej. Teraz dojdzie do tego występ na Super Bowl, największym widowisku telewizyjnym na świecie. Ale najbardziej znaczące okazały się duety z Gwiazdami Popu - lekki muzyczny kierunek potwierdził singiel z Rihanną na Mylo Xyloto, a teraz diamentem w błyszczącej koronie A head full of dreams jest sama Queen B. Ja to nawet rozumiem, jeśli śpiewasz z Beyonce musisz być popowy, postać tego gabarytu determinuje całą otoczkę, nie przyjmiesz królowej w piwnicy i wyciągniętym swetrze alternatywy. Jednak pozostaje żal, że na swój Definiujący Duet nie wybrali ślicznego Lunar nagranego z Kylie Minogue. Nie weszło nawet na płytę (!), bo ponoć byli "zbyt sexy". YEAH YOU ARE! (kpiącym głosem Andy'ego Samberga).





To nie jest tak, że ja jestem przeciwny przebojom w ogóle, po prostu oprócz ładnej melodii musi być tam coś więcej. Może chodzi o inspiracje - przecież przed chwilą chwaliłem tego samego Coldplaya za singiel umiejętnie czerpiący z Phoenix i Cardigans. A Justina Timberlake'a, doskonałe uosobienie pojęcia "glamorous" to już w ogóle kocham; z tym że on ma do nawiązywania Michaela Jacksona, Franka Siniatrę i orkiestrowy soul. Pamiętacie taką płytę Coldplay X&Y? Już lifestylowo przebojową, ale jeszcze intrygującą? Dlaczego jeszcze udawało im się mnie zaciekawić? Bo inspirowali się legendą Kraftwerk! Mało tego - zaprosili nawet na sesję Briana Eno, który zrobił im później najlepszą płytę. Wszystko to zmarnowali - po różnorodnym Viva la vida (or death and all of his friends) przyszło - tylko dosłownie - kolorowe Mylo Xyloto.


\

Trochę niesłusznie demonizuję Chrisa Martina obarczając go winą za całe zło tego świata. Tak się składa, że instrumentalnie kluczową postacią na A head full of dreams jest inny członek zespołu, Guy Berryman. Jego gitarę basową słychać na każdym kroku, to ona samodzielnie prowadzi akordy i podbija pianino śpiewającego frontmana. To prawda, nacisk na bas jest przywilejem popu, ale jego wpływ sięga głębiej - być może jest nawet ideologiem podejścia zespołu do tego gatunku. Oprócz gry w Coldplay produkuje innych artystów, wychował się na soulowych kontrabasach, a przede wszystkim grał w supergrupie Apparatjik z muzykami A-ha oraz Mew. I właśnie do tego projektu odsyła drugi utwór na A head full of dreams, Birds - elektroniczne nastawiona rytmika i zakręcona linia basu. Oczywiście w momencie to tracą, bo piosenka zamienia się w kalkę Hurts like heaven z Mylo Xyloto - sytuacja charakterystyczna dla całego nowego albumu.




Damon Albarn tłumacząc się z niedoszłej współpracy z Adele powiedział, że jej nowy materiał jest "middle of the road" a ona sama "very insecure". Rekordzistka w sprzedaży płyt bardzo się obraziła szczególnie na to drugie stwierdzenie, nie rozumiejąc że starszemu koledze nie chodziło wcale o "obawy jak połączyć macierzyństwo z powrotem do muzyki". Albarn był rozczarowany asekuranctwem Adeli, brakiem chęci do jakichkolwiek eksperymentów. Ten sam problem mają Coldplay, którzy chyba zapomnieli o różnicy pomiędzy "biggest" a "greatest band in the world".

Być może to wina rynku muzycznego, może nie da się już zdobyć popularności bardziej skomplikowanymi kompozycjami, czego dowodem jest średni odbiór wyciszonego Ghost Stories czy frustracje ostatnich płyt U2. Ale właśnie Bono i Damon Albarn będąc u szczytu popularności na świetnych płytach POP i The Great Escape potrafili pokazać wielkiego fucka komercji. Mieli jaja, jednak nie wiadomo dlaczego, bardzo później narzekali na te gorzej sprzedające się albumy. Cóż, wydaje się, że Chris Martin uczy się na ich "błędach" i swoim najnowszym wydawnictwem nie daje nam nadziei na podjęcie ciekawszego artystycznie ryzyka.

czwartek, 3 grudnia 2015

WROsound: 7 wyjątkowych rzeczy



Już 4 i 5 grudnia w salach Impartu odbędzie się 7. edycja festiwalu WROsound. 12 artystów z 2 krajów na 3 scenach i ponad 10 godzin najciekawszej muzyki.

Jeszcze się zastanawiacie? Oto 7 powodów, dla których siódma edycja WROsoundu będzie tak wyjątkowa:

1. Wrocławskie dźwięki - festiwal WROsound to swego rodzaju showcase, czyli przegląd najciekawszych artystów i zjawisk muzycznych w regionie. Skład jaki dla Was przygotowaliśmy to prawdziwe the best of Dolnego Śląska; być może nie pod względem popularności, ale na pewno z powodu różnorodności i wyjątkowości twórczej.

2. Premiery - absolutnymi debiutantami będzie elektroniczny duet Moiré Pop, logiczny następca takich zapatrzonych w taneczne lata 80te zespołów jak KAMP! czy We Draw A. To będzie ich pierwszy koncert w historii! Pierwszy koncert we Wrocławiu zagra też Patryk Balawander ukrywający się pod pseudonimem Ghosts of Breslau. Ambientowy twórca nie lęka się już problemów technicznych i w sali kameralnej zaprezentuje swoją muzykę z wyjątkową wizualizacją w tle.

3. Specjalne projekty - przygotowane tylko na WROsound, powtórek nie będzie. Tajemniczych gości zapowiada min. Endy Yden, ale mowa tu przede wszystkim o kolejnej kolaboracji Electro-Acoustic Beat Sessions, tym razem z Legendami Miasta 71. Nie zdradzimy kto tam wystąpi do samego końca, aby nie psuć niespodzianki, ale możecie się spodziewać nadzwyczajnego zderzenia muzycznych osobowości. Koncert EABS i Waldemara Kasty na poprzedniej edycji WROsoundu już przeszedł do historii - triumfalny powrót rapera zachwycił publiczność i zdefiniował na nowo pojęcie “wrocławskiego brzmienia”. Spodziewajcie się wielkich rzeczy, bo samo...

4. Electro-Acoustic Beat Sessions to bez wątpienia najlepszy zespół we Wrocławiu.Skład kompletny, jazzowy big band nowej generacji - z dęciakami, gitarami, perkusją i skreczami autorstwa mózgu całej operacji, czyli didżeja Spisek Jednego. Cudowny rozmach dźwiękowy. Grali rapsy z Raashanem Ahmadem i W.E.N.Ą , grali z Pauliną Przybysz, a ostatnio zreinterpretowali dorobek wielkiego Milesa Davisa. Za 50 lat to o nich będą krążyć legendy - cała wrocławska scena muzyczna na jednym zdjęciu.

5. Różnorodność brzmieniowa - mamy dwa składy gitarowe i może dwóch lapotopowców w programie, ale cała reszta z dwunastki wykonawców to całkowity misz-masz dźwiękowy. Sami jesteśmy ciekawi co też może pojawić się na scenie, jakie instrumenty i w jakich konfiguracjach. A jakby było mało gatunków, to załoga Kyklos Galaktikos z Czech zaprezentuje w sali kameralnej coś na kształt teatralnego performansu z udziałem publiczności i z użyciem wszystkich najbardziej innowacyjnych kierunków muzycznych. Będzie się działo.

6. Impart - być może na co dzień jest areną bardziej konwencjojnalnych wydarzeń, ale WROsound kombinuje także z przestrzenią. Koncerty na dwóch scenach PLUS w Galerii Imp.art - tam właśnie odbędzie się show niespodzianka, który na pewno sprawi, że już nigdy nie spojrzycie na to miejsce w ten sam sposób. A już większe, spektakularne show z grą świateł i cieni (wystąpią ukryci za ogromną kotarą) zaprezentuje wybuchowy skład Breslaux. To nie jest jakiś ciasny klub z dziwną akustyką; zapewniamy najwyższą jakość dźwięku - a także obrazu. 

7. Świetna zabawa - umieściliśmy ją na ostatnim miejscu w spisie rzeczy, ale to właśnie ją odczujecie w pierwszej kolejności najbardziej fizycznego doznania. Rozpisywaliśmy się o premierach, innowacjach i alternatywach, podczas gdy właśnie jakość występu na żywo jest dla nas najważniejszą wartością. Będą też tańca - największą imprezę rozkręci na pewno Ventolin. Ten Czech jest szalony, co udowodnił w swoich odjechanych teledyskach, ekscentrycznych utworach i na katowickim festiwalu Tauron Nowa Muzyka gdzie porwał całą publiczność. Gwarantujemy - na WROsoundzie nie można się nudzić.

środa, 2 grudnia 2015

WROsound: Antena Krzyku



Antena Krzyku już od ponad trzech dekad jest najlepszym przykładem stosowania złotej reguły alternatywy, aby cały czas być w kontrze - robić te rzeczy, których by się po tobie nie spodziewano. Ja sam wpadłem w pułapkę oczekiwań już na samym początku, bo hasło Antena Krzyku kojarzyłem tylko z wytwórnią płytową, podczas gdy wszystko zaczęło się od fanowskiej gazetki o tej samej nazwie. Jak napiszą w encyklopediach "wrocławski fanzin jest jednym z najważniejszych wydawnictw obiegu alternatywnego lat 80 i 90." Myślałem, że to hasło większego ruchu społecznego, ale za wydanie legendarnego (papierowego) wydawnictwa odpowiedzialny był jeden człowiek - Arek Marczyński. spiritus movens całego przedsięwzięcia i sporej części historii wrocławskiej sceny muzycznej.




Pierwszy numer Anteny Krzyku został wybrany w czasach głębokiej komuny, łatwo więc zaliczyć go do szeregów kontrkultury czy Pomarańczowej Alternatywy. Marczyński oczywiście z sympatią promował zespoły, które ryzykowały tekstami trafienie do więzienia, ale przyznaje jednak, że "nie do końca chcieliśmy wikłać się w dużą politykę". Można powiedzieć, że "zamiast bić się z ZOMO promował muzykę" jednak to też nie będzie całą prawdą. Komuna łączyła ludzi i dla Marczyńskiego była szansą stworzenia wspólnoty mającej w swoim centrum sztuki wyzwolone. "Nas interesowało bardziej budowanie ruchu alternatywnego, który zaczynał się od warsztatów naprawy rowerów, a kończył na wydawaniu płyt". Arek Marczyński patronem jak najbardziej współczesnych aktywistów miejskich? Paradoksalnie jego pomysły miały być może łatwiejsze drogi do zaistnienia, bo całkowicie omijały komunistyczną politykę. Liczyło się tu i teraz nawet nie w ogólnym pojęciu lokalności co na konkretnym terytorium; pewnie dlatego mieszkanie i aktywności we Wrocławiu nie sprawiły, żeby czuł się specjalnie związany z tutejszą sceną punkową. Zapatrzony w zachodnie wspólnoty żyjące w - nomen omen - komunach alternatywnych autor Anteny Krzyku poruszał tematy sztuk wizualnych, teatru czy filmu. Wydaje się, że działalność Marczyńskiego najlepiej zrozumieli... wrocławscy franciszkanie, u których drukowane były jego pierwsze fanziny. "Starali się pomagać wszystkim, którzy coś robili. Nie ważne było, czy to był ruch oazowy czy nasze działania - one także wydawały im się jakoś interesujące".



Antena Krzyku w kształcie takim jaki ją znamy dzisiaj rozpoczęła działalność wydawniczą dopiero po 1989 roku. Wciąż jeszcze nie można było jej nazwać wytwórnią płytą, bo pierwsze albumy były nagrywane jeszcze na kasetach. Wszystko dalej opierało się na współpracy w małych społecznościach - tym razem międzynarodowych, bo podczas zagranicznych wojaży Marczyński poznał i Nirvanę i Red Hot Chilli Peppers, a chłopaki z Fugazi i NoMeansNo do tej pory są jego dobrymi kumplami. Jak sam mówi "trafił z licencjami" bo przyjaciele ze skłotów Amsterdamu stali się wielkimi gwiazdami alternatywy. I gdy wszyscy w rodzinnym mieście oczekiwali kontynuowania prowizorycznej przygody wydawniczej (kupowanie kaset w PEWEXie, czy nagrywanie materiału na kasety z bajkami było jak najbardziej w nostalgicznym repertuarze), Arek Marczyński postanowił uruchomić poważne wydawnictwo. Nowa rzeczywistość zaliczyła zderzenie z pięknymi ideałami:
"moi koledzy w dalszym ciągu żyli na garnuszku rodziców i łatwo było im negować to, że działalność wydawnicza jest działalnością komercyjną, czyli, że musi zarabiać pieniądze, żeby wydać następną płytę i móc się utrzymać". Na szczęście po krótkiej przygodzie z artykułami gospodarstwa domowego Antena Krzyku powróciła na rynek nie tracąc zapału i orientacji na pokazywanie rzeczy najbardziej wartościowych. "Swoją funkcję jako wydawcy widzę przede wszystkim w dokumentowaniu tego, co się w muzyce dzieje. "

Udało się utrzymać na powierzchni, a nawet (razem z Rafałem Księżykiem) reaktywować papierową Antenę Krzyku. Co jednak najważniejsze - mimo poważnego wieku wydawnictwo cały czas promuje ciekawe zespoły z Wrocławia mając w swoim katalogu min. płyty Indigo Tree czy Małych Instrumentów. Wyjątkową inicjatywą jest Klub Subglowy Anteny celebrujący tradycyjne sposoby dystrybucji pojedynczych kawałków - tylko na 7-calowej płycie winylowej. To akurat spełnienie marzeń Marczyńskiego, bo oprócz tego, że zawsze był najdroższy, to winyl  "jest ładniejszy i przyjemniejszy w dotyku niż płyta CD. I przetrwa najdłużej – do dziś można słuchać winyli, które mają sto lat, a stuletniej płyty kompaktowej już nie odsłuchasz, bo się utleni". Wśród wyboru najważniejszych artystów znaleźli się min. artyści poprzedniej edycji WROsoundu: We Draw A i Peter J. Birch, a szatę graficzną zaprojektował Dawid Ryski.




Wrocławska wytwórnia od 30 lat wysyła w świat najróżniejsze formy sztuki, ciekawe inicjatywy oraz wizje całej ideologii alternatywnej. Mimo przemijania nośników, mediów i gatunków Arek Marczyński gra dalej - bo przecież "muzyka była podstawą, za nią szły wszystkie treści". Co prawda prognozy nie są najbardziej optymistyczne - czasopisma branżowe w ogóle znikły z powierzchni Ziemi, a dźwięki tracą na znaczeniu usuwając się w tło. Na szczęście "nie będzie tak, że za 75 lat Mick Jagger wciąż nie będzie mógł osiągnąć satysfakcji. Pojawi się jakiś młody Jagger, który pewnie też nie będzie mógł satysfakcji osiągnąć, ale to nie będzie ten sam dziadek". I ci kolejni artyści znowu wychodzą z Anteny Krzyku - mówię tu o Ukrytych Zaletach Systemu, którzy są nabuzowani, ale z jak najbardziej współczesnych i namacalnych powodów. Rzeczywistość uwiera ich niemal fizycznie, jak kamyk w bucie; oni sami mają chyba "butelki z benzyną i kamienie wymierzone w ciebie" gdy tak samo gniewnie grożą, że "twoja ulica już niedługo będzie". Jak pisze Paweł Starzec formują brzmienie zwane "falą z betonu", a "postpunk to dla UZS nie tylko źródło inspiracji muzycznych, ale także ideowy korzeń. Na płycie, wydanej nakładem Anteny Krzyku, pojawia się kilka typowych dla tej sceny nawiązań do lokalnego kolorytu: w „Czasie wypłaty” fragment z Zygmunta Baumana, z nałożonym nagraniem z awantury na jego wykładzie na Uniwersytecie Wrocławskim". Nie są obojętni na to co dzieje się wokół nich, ich brzmienie tym bardziej (tym głośniej!) o tym przypomina i łamią przyzwyczajenia tak zdecydowanie jak Arek Marczyński 30 lat temu. Godni synowie Anteny Krzyku.





PS. Wypowiedzi pana Markczyńskiego pochodzą z tego wywiadu dla Dwutygodnika, ale czytałem też ten tekst Pawła Starca stamtąd. 

wtorek, 1 grudnia 2015

MIXTAPE: WROsound 2015





WROsound w Imparcie już 4 i 5 grudnia, więc z tej okazji okolicznościowy mixtejp ze WSZYSTKIMI artystami festiwalu.

Polecam liryczne (damskie) wyciszenia Stary Malenka i Enchanted Hunters po wybuchowym wstępie Breslaux. A już szczególnie rozbudowane Are you a wizard? będące prawdziwą osią składanki. Potem gitarowe uderzenie z Dead Snow Monster, które w tym wydaniu brzmią jak bardziej zadziorny L.stadt. A na zaszczytnym, finałowym miejscu oczywiście Moire Pop, czyli prawdziwy czarny koń festiwalu z napisami końcowymi Patryka Balawandera.


1. Ventolin - Supersonik
2. Breslaux - Catch The Noise
3. Stary Malenka - Bona
4. Enchanted Hunters - Twin
5. Endy Yden - Are you a wizard?
6. Kyklos Galaktikos - Nemehlo
7. EABS feat. Natalia Lubrano - (Untitled) Live!
8. Ukryte Zalety Systemu - Twoja ulica już niedługo
9. Dead Snow Monster - Friedns
10. Moire Pop - Goodbyes
11. Ghosts of Breslau - Sunken Lights

Super promo na deser, pozdro, widzimy się. 


niedziela, 29 listopada 2015

Guide to WROsound 3/3: Densy




Festiwal WROsound prezentuje niezwykle ciekawy i różnorodny zestaw artystów cały czas poszukujących nowych, innowacyjnych rozwiązań muzycznych.
Ale nie po to przychodzimy na koncerty, prawda? Rzeczą, która w piątkowy wieczór interesuje nas najbardziej jest po prostu dobra zabawa. Muzyka tych zespołów na pewno porwie Was do tańca i nie pozwoli ustać nogom w jednym miejscu.

Dead Snow Monster to klasyczne gitarowe power trio grające tradycyjnego rock' n' rolla. Z tego ustalonego w amerykańskim Detroit brzmienia falami dźwiękowymi wypływają ekscytujące riffy, które zawładną Waszym tańcem w najbardziej naturalnym Twist and Shout. To prawda, że mogliby być zespołem Jacka White'a z liceum. To prawda, że będzie głośno. Zresztą samo się przekonacie - i popłyniecie z dzikim rytmem.





Postać Ventolina jest marzeniem każdego psychoanalityka. Za dnia kompetentny nauczyciel akademicki, a w nocy - szalony wodzirej najbardziej zakręconych setów didżejskich. Absolutnie fascynująca osobowość nieobliczalnego charakteru Czecha nosi w sobie jasność wypowiedzi artystycznej, bo Ventolin nie kryje się ze swoim programem "Live PA" co jest szczególnym kryptonimem dla performansu muzyki elektronicznej granej całkowicie na żywo. Jak on to robi, że przy całej swojej ekscentrycznej zabawie ogarnia te wszystkie przyrządy elektroakustyczne? Szczerze mówiąc, zapomnicie o tym w chwili, gdy wybije pierwszy bit i ujawni się TOTEM.



Pamiętacie jeszcze radochę jaką mieliście w dzieciństwie z gry na automatach? Arkadowe ścigałki, strzelanki i symulatory lotów kosmicznych były przepustką do dosłownie innego świata. W tak samo zabierającą dech w piersiach podróż wyruszymy z Moire Pop. Futurystyczne rytmy kłaniają się szlachetnym densflorom lat 80tych, a z drugiej strony przywołują echa przebojowych kawałków innych znajomych WROsoundu - Kamp! czy We Draw A. Koncert w imparcie będzie pierwszym koncertem w karierze tego zespołu. Absolutni debiutanci, odkrycie tego festiwalu - to trzeba zobaczyć.





Wszystkie te wątki i chwyty taneczne w jeden hipnotyzujący set zmiksuje kolektyw Breslaux. Eksperci od muzycznej pirotechniki - wysadzają scenę gigantycznymi dawkami elektryzujących dźwięków. Rozświetlą arenę jak najbardziej dosłownie, bo oprócz porywających aranżacji przywiozą ze sobą spektakularne animacje jak również innowacyjne rozwiązania wizualno-scenograficzne. Wreszcie zagrają na WROsoundzie w pełnym składzie - z  hot redhead wokalistką, bejsmanem, drummerem, guitarmanem i oczywiście saxmanem. Będzie mocniej, szybciej i - w co trudno uwierzyć - jeszcze bardziej intensywnie.


czwartek, 26 listopada 2015

Guide to WROsound 2/3: Czary

Festiwal WROsound przedstawiające najciekawsze dźwięki z Dolnego Śląska i dalej znad Odry odbędzie się we wrocławskim Imparcie 4 i 5 grudnia. Więcej info na stronie http://wrosound.com/




Jeśli koncerty pozwalają przenieść się do artystycznego świata wykonawcy, to festiwale są muzyczną podróżą dookoła świata. Na tym polega magia muzyki - dzięki niej możemy odczuć róznorodoność emocji i nastroju, a być może nawet coś zmieni się w naszym życiu.

Związany z wrocławską sceną muzyczną Michał Biela korzysta z całego wachlarza sztuczek instrumentalnych. Podczas ubiegłorocznej edycji WROsoundu jego zespół Kristen głośno i zdecydowanie w niemal fizyczny sposób poprzestawiał eksperymenty gitarowe, ale sam Biela udowodnił też, że jest w stanie zaczarować publiczność ciepłą, akustyczną balladą. Teraz wraca do Impartu z zespołem Enchanted Hunters; czyli po polsku: "Czarowni Łowcy". Baśniowa nazwa pasuje do muzyki - ulotne dziewczęce chórki, zwiewne klawisze, migoczące skrzypce i miękkie wyściółki basu. Nie bójcie się czarownic i ciemnego lasu; ta przygoda na pewno będzie miała szczęśliwe zakończenie.



Enchanted Hunters czarują brzmieniem, a duet Stary Malenka stawia na jak najbardziej werbalne zaklęcia. Ich prawdziwe znaczeni kryje się w wieloznaczności słów uzyte w różnej formie i sytuacji mogą znaczyć zupełnie coś innego. W zależności od zwrotów frazeologicznych jak również kierunku głosu czarującej wokalistki. Jaką formę przybierze postać rzeczy i obrót spraw - wróżby i błogosławieństwa czy klątwy i uroki?




Muzyka Patryka Balawandera ukrywającego się za pseudonimem Ghosts of Breslau w całości opiera się na roztaczaniu magicznego klimatu. Ambient unosi się gdzieś ponad melodią i pozbawiony tradycyjnych zasad piosenki jest samą przestrzenią. Co najbardziej istotne - przestrzenią Wrocławia. W projekcie Ghosts of Breslau nie spotkamy raczej wesołych historii, ale na szczęście ta inna, dobra magia cały czas krąży po mieście. Wciąż można ją usłyszeć - na przykład podczas trwania festiwalu WROsound.

środa, 25 listopada 2015

Can't sleep now anymore



Agi Brine
Moico Enjoy Music
25.11.2015
Sanatorium Kultury

Wróciłem przed chwilą z Agi Brine, kolejnego gigu Moico Enjoy Music i w sumie mogłem trochę poczekać z tą relacją Sister Wood, bo oba koncerty okazały się bliźniaczo do siebie podobne. Przynajmniej elementy składowe są identyczne:

1. Ta wokalistka nawet jeszcze bardziej przypomina Julię Marcell (z drugiej, tej elektro płyty) - ten sam czerwony klawisz, długie ciemne włosy i hipnotyzujące ruchy dłońmi zza ukrycia fryzury
2. Porównanie do Cosovel również trafione jeszcze mocniej, bo perkusistka Agi, Wiktoria Jakubowska gra przecież z Izoldą Sorrenson.
3. Perkusja znowu okazała się najważniejszym instrumentem przyciągającym najwięcej uwagi. Bardzo ładne łączenia elektronicznych drumsów z żywymi talerzami, a do tego mam od zawsze słabość.
4. Wokale też rozmarzone jak u sióstr Wood. Jeszcze wyżej, bo uniesione na sporym pogłosie i nie chodzi tu o liczbę wokalistek, ale Agi śpiewa bardziej rozwlekłą, szerszą frazą od Sarah Wood (której pięknie się załamuje głos w refrenach, wspominałem?)
5. Brawa za cover Summer moved on. Zgodnie ze złotą zasadą redaktora Artura Orzecha, specjalny szacunek należy się wszystkim, którzy ogarniają A-ha poważniej niż jako guilty pleasure. 
6. Mówiąc o coverach - ten singiel poniżej ma bardzo podobny refren jak u Natalii Nykiel w Zagadce Pawiego Wzoru, a w sumie elektro stylistyki też pasują.
7. Jeśli miałbym wybierać, to ładniej wyszedł dzisiejszy koncert, ale to czynniki poza muzyczne, bo dzisiaj mogłem chociaż wygodnie usiąść i posłuchać wszystkiego ustawionego na spokojnie. Tak, wciąż nie lubimy piwnicy w Szklarni, punkt dla nieśmiertelnych Puzzli (tzn. Sanatorium Kultury teraz).
8. And the last, but not least - wciąż Jaram się śpiewającymi laskami.


wtorek, 24 listopada 2015

WROsound: Dźwięki z porcelany

WROsound zagra w Imparcie 4 i 5 grudnia. Więcej informacji na stronie wrosound.com




Największe festiwale muzyczne to nie tylko okazja do obejrzenia w Polsce zagranicznych artystów; stały się one również szansą dla rodzimych wykonawców na zaprezentowanie się zagranicznej publiczności. Podczas ostatniej edycji katowickiego OFF Festivalu jego dyrektor artystyczny Artur Rojek (z pomocą Instytutu Adama Mickiewicza) wykorzystał swoje znajomości w wytwórni Sub Pop (label min. Nirvany i Pearl Jam) w najlepszy możliwy sposób ściągając z Seattle wysłanników kultowego dla alternatywy radia KEXP. Dzięki tej współpracy w różnych ciekawych przestrzeniach Katowic zarejestrowano sesje z udziałem aż 10 polskich artystów. Strategia godna XXI wieku – po co wysyłać muzyków na drugi koniec świata, gdzie zobaczy ich garstka słuchaczy jeśli można nagrać ich na miejscu i wrzucić do Internetu na popularny i uznany kanał youtubowy.

Wśród zarejestrowanych artystów znalazła się aż trójka wykonawców występujących na festiwalu WROsound – gitarowe gwiazdy zeszłorocznej edycji Kristen, a także Enchanted Hunters oraz Ukryte Zalety Systemu, których będzie można zobaczyć w Imparcie już 5 grudnia.

Wysłannicy KEXP tak opisywali swoje spotkania z polskimi artystami:

„Dzień po zagraniu swojego setu na OFF Festivalu, zobaczyliśmy się z Kristen w historycznej Fabryce Porcelany Śląskiej. Zakurzona podłoga, zburzone ściany i rozwalone belki okazały się idealnym tłem dla graczy avant-indie , którzy w towarzystwie projektanta dźwięku Macieja Bączyka (wrocławskiego muzyka znanego min. z formacji Małe Instrumenty) zagrali niezwykle angażującą 20-minutową sesję złożoną z 3 piosenek (yay, post-rock!).

Michał Biela, wokalista I basista jest wyjątkowo wysoki, ale prezentuje anty-egoistyczne podejście do muzyki skupiając się nie na wizerunku, ale na samej muzyce. Gra także w Echanced Hunters i był członkiem niezwykle wpływowego dla polskiej sceny zespołu Ścianka. Jego kapela Kristen podczas realizacji wideo pokazała swoją prawdziwą siłę!”




Następnie przyszła kolej na zarejestrowanie występu Enchanted Hunters. Ich muzyka została opisana jako „owoc spotkania Sufjana Stevensa, Bon Ivera i Dirty Projectors zagubionych w głębi polskich lasów i razem komponujących dźwięki podczas swobodnego jam session z kubkiem grzanego wina.” Ta sesja odbyła się w historycznym klubie jazzowym Fantom.





Swoją szansę otrzymała też załoga wrocławskiej Anteny Krzyku, czyli Ukryte Zalety Systemu. „W muzyce UZS łatwo rozpoznać nawiązania do zespołów takich jak Gang of Four, które potępiają erotyczny urok indywidualizmu w obliczu politycznego oszustwa, wszechobecnej komercji i narastającej kultury rozproszenia. Muzycy wprost przyznają się do bycia ofiarami rozłamu systemu i wykrzykują swoje teksty ponad tanecznie napędzane beaty – pełniącą rozrywkową, jak również uświadamiającą rolę. Fani późnego punk rocka lat 70tych nie potrzebują tłumaczeń tekstów, aby wychwycić te nawiązania i właściwie wszyscy mogą cieszyć się Ukrytymi Zaletami Systemu, których nagraliśmy w historycznej fabryce porcelany w Katowicach.”


poniedziałek, 23 listopada 2015

Guide to WROsound 1/3: Doznania

Festiwal WROsound przedstawiające najciekawsze dźwięki z Dolnego Śląska i dalej znad Odry odbędzie się we wrocławskim Imparcie 4 i 5 grudnia. Więcej info na stronie http://wrosound.com/




WROsound jest "wydarzeniem koncertowym" i właśnie w ten sposób wybraliśmy artystów tego festiwalu. Nie liczy się popularność, zasługi, czy chwilowa moda - jedynym i najważniejszym kryterium jest klasa artystyczna, którą wykonawca może przedstawić na żywo.
Pierwsza kategoria artystów line-upu to Doznania.

Kyklos Galaktikos zagra w piątek, 4 grudnia.


Doznanie Kyklos Galaktikos trudno ogarnąć chłodnym rozumowaniem, czy skalsyfikować ramami ustalonych porządków muzycznych. Ich bronią jest zaskoczenie - narzucają swoją dźwiękową perspektywę w obłędnym tempie napadu na bank. Kilku dziennikarzy faktycznie może poczuć się obrabowanych - z pomysłów jak też opisać to zjawisko. Nic dziwnego, bo czeski zespół koniecznie trzeba zobaczyć na żywo.


Electro-Acoustic Beat Sessions są headlinerem pierwszego dnia i razem z legendami Miasta 71 zagrają 4 grudnia.


Podobnie niejednoznaczne gatunkowo są występy Electro-Acoustic Beat Session. Spróbujcie za nimi nadążyć - od hip-hopu (właśnie na WROsoundzie towarzyszył im KASTA!), przez r'n'n (grali z Natalią Przybysz), elektronikę (side-project Night Marks Electric Trio), czy wreszcie jazz (ostatni projekt Tribute to Miles Davis). To właśnie ten ostatni, najbardziej nobliwy i złożony trop wskazuje na istotę ich doznania - grę na żywo. Jeśli Kyklos Galaktikos to hip-hop XXI wieku, to EABS przenoszą czar, kreatywność i czystą radość grania jazzu do naszych czasów.
Na scenie Impartu towarzyszyć im będzie gość specjalny - jeszcze nie zdradzimy kto nim będzie, ale na pewno jest to postać zapewniająca świetną zabawę. Warto przyjść i sprawdzić samemu!


Endy Yden zagra ze swoim live bandem w piątek 4 grudnia. 


Równie ważnym doznaniem żywego grania będzie występ live bandu Endy'ego Ydena. Niektórzy (dosłownie!) widzą w nim młodego Agima Dżejlili i faktycznie, obu panów charakteryzuje iście zegarmistrzowska prezycja brzmieniowa skonstruowana w świecie elektroniki i dźwięków syntezatora. Liderowi zespołu Nervy absolutnie nie przeszkodziło to w spektakularnym występie z huraganową mocą żywych instrumentów dętych na poprzedniej edycji WROsoundu - i tej samej intensywności można się spodziewać także po Endym.


Ukryte Zalety Systemu zagrają w Imparcie w sobotę 5 grudnia.



Najbardziej bezpośrednim, wręcz fizycznym doznaniem koncertowym będzie występ Ukrytych Zalet Systemu. "Fala z betonu" jak to ujął autor Dwutygodnika uderza w nas tu i teraz - tematy uwierające każdego z nas i zapał, który nie pozostawia obojętnym. Czysta siła punkowych wzmacniaczy, której nie zastąpi żadna transmisja - poczuj wściekłość i wrzask weteranów gitarowej partyzantki z Anteny Krzyku.

sobota, 21 listopada 2015

Keep it to a silence, take it to a whisper


Sister Wood
Moico Enjoy Music
19.11.2015
Szklarnia

Internacjonalna historia Sister Wood przypomina trochę metryczki zespołu Tres B. Tam też mieliśmy polskiego muzyka, który ściągnął do środka Europy swoich zagranicznych przyjaciół. Dla sióstr Wood takim kimś był perkusista Łukasz Moskal (grający też z Nosowską). Czynnik piękna basistki Tres B. Misi Furtak zostaje analogicznie zachowany nawet w dwóch osobach - pochodzących z Anglii Sarah i Rachel. Śpiewające rodzeństwo jest teraz "rising star in Poland" z entuzjazmem koncertując i zapoznając się z polską publicznością. Muzyczna aklimatyzacja zakończyła się chyba sukcesem, skoro porównania do innych wykonawców biegną u mnie tylko rodzimym torem.

Przede wszystkim do Julii Marcell - miałem wrażenie, że na środku sceny ustawiono lustro, w którym przeglądały się oba wizerunki z lirycznych początków kariery polsko - berlińskiej artystki. Po jednej stronie skromne pianino wybijające cząstki akordów, a po drugiej ornamenty skrzypiec dodające kolejną warstwę urokliwej mgiełki (no szkoda, że Julia nie ma siostry). Dodatek bębnów już wyraźnie odnosił się do nowej Marcell z Sentiments - narastające chórki These words do złudzenia przywoływały Halflife. To w ogóle bardzo ciekawe autorskie połączenie Sister Wood - eteryczne damskie głosy i głośna, garażowa perkusja; trochę z konieczności małej sali Szklarni. Bębniąca jak u muzycznej siostry wspomnianej Julii Marcell,  Izoldy Sorenson (Cosovel). Grały przecież kiedyś ze sobą i tak mogły rozgrywać się na scenie ich charaktery.

Ze względów technicznych sali i technicznych umiejętności pałkera, bębny były faktycznie najbardziej znaczącym instrumentem Sister Wood, narzucając kształt utworów i głębokość brzmienia. Równowaga rytmów jest zasługą Rachel bawiącej się lżejszymi wstawkami (more cowbell!). To dzięki entuzjazmowi dziewczyn przyciężka być może perkusja zyskiwała takiej swobody, że miejscami mogłaby zagrać w tanecznym singlu Kylie Minogue. Debiutancka płyta sióstr Wood nosi nazwę Language Barriers, ale nie zauważyłem większych różnic w zabawie. A nawet te kulturowe różnice zadziałały w stronę inną niż można by się spodziewać, bo Polacy nie chcieli... śpiewać. Co prawda, klaskali (oczywiście na raz i trzy), ale gorzej z melodią. Może zawstydzeni bezpośredniością prośby od tak ładnych dziewcząt, ale ja na przykład za nic nie chciałem burzyć idealnej harmonii załamujących i wznoszących się głosów panien Wood.



czwartek, 19 listopada 2015

CIĘŻKIE KSIĄŻKI: Jak czytać piosenki?


Virginia Woolf - Eseje wybrane (2015)
Przekład: Magda Heydel
Wydawnictwo Karakter


Zatem tworzymy nastrój, głęboki i uogólniony, nieświadom szczegółów, ale podkreślany pewnym miarowym, powtarzalnym rytmem, którego naturalnym wyrazem jest muzyka; i to właśnie jest moment na słuchanie muzyki… kiedy jesteśmy niemal zdolni do jej tworzenia. (...)
Siła uderzeniowa muzyki jest tak wielka i bezpośrednia, że przez moment nie istnieje żadne inne odczucie, poza odczuciem samej piosenki. Jakież głębie wtedy odwiedzamy – zanurzamy się w nią tak nagle i całkowicie! Nie ma tu nic, czego by można się uchwycić; nie ma niczego, co by nas zatrzymało w locie. Iluzja, jaką tworzy beletrystyka, jest stopniowalna; zostajemy przygotowani na jej efekty; czy jednak, słuchając tych linijek, ktokolwiek zatrzymuje się, by spytać, kto je napisał, albo czy wyczarowuje myśl o domu Donne’a lub sekretarzu Sidneya; kto by wikłał te wersy w zawiłości czasów przeszłych oraz następstwo pokoleń? Muzyk jest zawsze naszym współczesnym. Nasze jestestwo zostaje skoncentrowane i skumulowane, jak przy każdym gwałtownym wstrząsie osobistego przeżycia. To prawda – po chwili wrażenie zaczyna zataczać w umyśle szersze kręgi; dociera do odleglejszych zmysłów; te zaczynają dźwięczeć i odpowiadać, a my uświadamiamy sobie ich echa i odbicia. Intensywność muzyki obejmuje ogromny zakres emocji.
Powyższy cytat pochodzi ze wspaniałego eseju Virginii Woolf Jak czytać książki? Mógłbym przepisać całość dostępnego na Dwutygodniku tekstu, bo z tak porażającym intelektualnie i niezwykle eleganckim tokiem myślenia mamy tu do czynienia. Zgodnie z poradą autorki wolę jednak wejść z nią w polemikę i dać coś od siebie. Bo przytoczony przeze mnie fragment nie mówi wcale o muzyce, ale o poezji; celowo zmieniłem kluczowe słowa. W czasie lektury eseju zauroczony zapałem pani Woolf w czytaniu zadałem sobie pytanie: dlaczego ja właściwie nie czytam więcej liryki? I nagle tą samą przyjemność, o której pisze Virginia rozpoznałem w słuchaniu muzyki. Teksty piosenek nie są już tylko dodatkiem do melodii, bardzo często to słowa przekazują najwięcej treści. Natomiast wspomniana rytmika wiersza jest nawet bardziej rygorystyczna w przypadku piosenek. pewnie się nie znam, ale dla laika różnice pomiędzy wierszem białym, a prozą poetycką, a zwykłą narracją są często niewielkie. A już z całą pewnością - stety, niestety - muzyka ma o wiele większy zasięg niż sama poezja, co widzę jako szansę dla pięknych słów w lyrics śpiewających artystów.

Właśnie w języku angielskim istnieje wyraźny podział na poważną classical music i pop music, ale jestem dziwnie spokojny, że Virginia Woolf nie miałaby nic przeciwko podniesieniu piosenek do rangi Sztuki. Głównym przesłaniem jej eseju jest docenienie przyjemności czytania. Najważniejsza jest demokratyzacja dostępu do książek oraz wywyższenie Zwykłego Czytelnika ponad racje akademickich krytyków. "W sprawach osobistych nic nie jest bowiem bardziej zgubne niż kierowanie się cudzymi upodobaniami". Zresztą, autorka nie mogła wspomnieć o muzyce, bo Jak czytać książki? zostało napisane jeszcze przed II Wojną Światową - czyli przed Beatlesami, Hollywood i całym wybuchem popkultury. Swobodne ocenianie z własnej perspektywy, do czego nieustannie zachęca Woolf oznacza także własną perspektywę czasową - jestem pewny, ze Virginia odnalazłaby "demona przyjemności" także w gitarowych przebojach Twist and shout.

Jeśli chodzi o angielskie pisarki, które są jednocześnie atrakcyjnymi eseistkami (dwuznaczność jak najbardziej celowa), to współczesną odpowiedzią na eseje Virginii Woolf jest tom Jak zmieniałam zdanie Zadie Smith. Nie jestem pewien na ile to kwestia redakcji, ale nawet układ tekstów jest zebrany w takie same kategorie w obu książkach: czytanie - pisanie - patrzenie - podróżowanie - życiopisanie. Obie kobiety są ciekawe swoich czasów i chętnie angażujące się w nurt zwykłego życia czerpiąc bezwstydną przyjemność z doznawania dzieł literatury.

Ale, ale – kto czyta po to, by realizować cele, choćby najszczytniejsze? Czy nie ma takich zatrudnień, którym oddajemy się tylko dlatego, że są dobre same w sobie, i takich przyjemności, które same w sobie są ostateczne? I czy czytanie przypadkiem do nich nie należy?

sobota, 14 listopada 2015

We've got to carry each other



We wczorajszych zamachach we Francji zginęło 130 osób, kolejne setki zostało rannych. Kilka ataków, min. przy stadionie Stadt de France w czasie meczu towarzyskiego piłki nożnej, strzały do klientów restauracji i klubów, a przede wszystkim przetrzymywanie publiczności w klubie Bartaclan na koncercie Eagles of Death Metal, zespołu Josha Homme'a (który nie brał udziału w trasie europejskiej). Prawdopodobnie największy atak terrorystyczny w Europie po 1945 roku. Być może nie pod względem liczby zabitych, ale przerażającego, starannie zaplanowanego ataku. Ten horror trwał na ulicach Paryża przez kilka godzin, celem były najzwyklejsze miejsca rozrywki, a ofiarami całkowicie niewinni ludzie.

Dzisiaj wszyscy jesteśmy Paryżanami.

Tak ładnie to brzmi, ale to dla mnie to jak najbardziej konkretna sytuacja. Dzisiaj U2 miało grać tam swój koncert, trzeci z kolei. Być może gdyby nie zaplanowana na dzisiaj transmisja w HBO zagraliby tam wczoraj. Takie zbiorowisko ludzi mogłoby być kolejnym celem ataków terrorystów. Mogli być tam moi znajomi z u2forums, którzy jeżdżą na koncerty. Albo nawet ja sam mógłbym sobie zrobić zagraniczną wycieczkę, bo byłem przecież na koncercie w Berlinie. Przy okazji U2 mógłbym chcieć zobaczyć wreszcie Paryż. A będąc już tam, przy okazji mógłbym zobaczyć tego typa z Queens of the Stone Age, bo nie byłem na Openerze jak byli headlinerem. Bo dlaczego nie, wszędzie blisko, tanio, możemy się dogadać i mamy znajomych w całej Europie.

W obliczu tak wielkiej tragedii piszę o muzyce, bo właśnie w ten sposób mógłbym być jednym z nich. Zresztą wspominałem już, że w dziedzinie rasizmu najbardziej zapamiętam historię lidera The Roots, Questlove'a, któremu nielubiący czarnoskórych gliniarze zabrali nie tylko godność, ale muzykę właśnie U2. Piszę o tym, co sam mogę pojąć, bo słuchając tej samej muzyki mamy ten sam światopogląd, wrażliwość - czujemy to samo stając się faktycznie tymi samymi ludźmi. Naprawdę moglibyśmy być na tym samym tragicznym koncercie.

And you become a monster, so the monster will not break you

Piszę o muzyce, bo nie znam się na polityce. Patrząc na niektórzy komentarze nie chcę nic o niej słyszeć.  Być może też coś słyszałem o sytuacji międzynarodowej, mam swoje poglądy, ale nie na tyle, żeby tak łatwo wysuwać je w takiej sytuacji. Ja wiem, że hasztagi, profilówki, moje sentymentalne teksty i linki do Jutu to za mało i trzeba wymyślić rozwiązanie dla całej Europy, ale nie mogę znieść jak niektórzy aż palą się do wywołania III wojny światowej. W sensie argumenty typu "idioci bawicie się w fejsbuki, a trzeba było wypierdolić tych muzłumanów, sami sobie jesteście winni" są obrzydliwe. Nie dzisiaj, dzisiaj chcę się tylko solidaryzować. Miałem z tym problem przy dizajnerskim haśle "Je suis Charlie" jak mówili, ze śmianie się z innych religii jest super, jest najlepsze i w ogóle meega esencja "wolności". Ale dzisiaj to są tylko i aż zwykli niewinni ludzie, którzy chcieli spędzić miło wieczór.

Głównym celem tych ataków jest oczywiście wywołanie strachu. Dlatego wybrali ludzi korzystających z typowo zachodniej głupiutkiej rozrywki - oglądających mecz, słuchających muzyki, jedzących kolację w restauracji i tańczących w klubach. Żadne deklaracje ideowe, czysty lifestyle. Typowy piąteczek, kolejna beztroska imprezka. To nas łączy, każdy to robi, każdy lubi Paryż i chętnie spędziłby tam wieczór.
Więc tak, udało im się nas wystraszyć, strach będzie wszędzie, tam gdzie się go najmniej spodziewamy, nawet w chwilach prostej radości. Ale wolę myśleć o tym w inny sposób - jeśli mógłby to być każdy z nas, bardzo łatwo możemy się więc utożsamić z ofiarami. To nasza szansa.
Strach jest zły, ale współczucie jest dobre.

niedziela, 8 listopada 2015

SP 7": Adventure at first sight




Adventure of a lifetime jest wszystkim tym, czego potrzebował teraz Coldplay. Niegłupia, radio-friendly piosenka, która spokojnie powinna stać się przebojem. Dlaczego tym razem nie mam im tego za złe? W dużej mierze przyznam, że im się to po prostu należało. Po wydaniu gwiazdorskiego, ale miejscami koszmarnym Mylo Xyloto chłopaki spuściły nieco z tonu w drodze na szczyt/bycia nowym U2. Wydali mniejsze, wyciszone Ghost Stories podejmując artystyczne ryzyko - i faktycznie, rynke także odmówił im fejmu usuwając w cień mainstreamu.

Powrócili z impetem i naprawdę fajnym singlem; nawet się nie spodziewałem że będę tak zapętlać. Może dlatego, że tym razem zainspirowali się nie miałką Rihanną (nieszczęsne Paradise), ale takimi Artystami jak Kylie Minogue, The Cardigans czy Phoenix. Prowadząca utwór funkująca gitara wydaje się być wyjęta z tanecznych przebojów początków lat dwutysięcznych. Dziarskie tempo zwrotki jak ulał pasuje do tak legendarnych gitarowych bangerów jak Love at first sight (dokładnie ten sam układ akordów!!!), czy Lovefool (dzwoneczki!). Zupełnie jakby Chris Martin zobaczył co uważam za wzór gitarowej muzyki tanecznej w tym mixtejpie. Wiele osób dopatruje się w Przygodzie... Daft Punk, -rytmika jest ta sama, to prawda. Ale singiel Coldplay wydaje się mniej wystudiowany; zamiast studyjnej perfekcji dostajemy tą bezcenną spontaniczną radość muzykowania, która sprawia, że chłopaków z Londynu wciąż nie da się nie lubić.

Singiel zapowiadający album A head full of dreams to jednak przede wszystkim nigdy nie spełnione marzenie Bono o tanecznym przeboju do tańca w wykonaniu 4-osobowego zespołu gitarowego. Być może U2 nigdy by się nie zniżyło na taki poziom popowej prostoty, zawsze woleli kombinować, ale ich próby i kolejne remixy były naprawdę desperackie. A to właśnie Coldplay zgarnęło całą pulę w supergwiazdorskim wyzwaniu na napisanie współczesnego przeboju z klubowym pulsem, bezpretensjonalną kompozycją i ciekawym pomysłem.

sobota, 7 listopada 2015

I've been here before


Spectre (2015)
reż. Sam Mendes

Rzeczą, która w Skyfall, poprzednim filmie o przygodach Jamesa Bonda sprawiła mi największą radość był triumfalny powrót klasycznego Astona Martina. Model DB5, ten sam jakim jeździł Sean Connery rozpoczynając serię 50 lat wcześniej. Uosobienie brytyjskości, elegancji i tradycji szpiegowskiej sagi sagi o Agencie Jej Królewskiej Mości. Nawiązanie ucieszyło mnie tym bardziej również jako nagroda po doskonałej w każdym calu scenie strzelaniny na przesłuchaniu rządowym M. Być może najlepszej sekwencji w całej historii cyklu, gdzie brytyjski parlament zamienił się w pole bitwy nowej generacji z wojennym chaosem, ślepą bezwzględnością i braterstwem broni Bonda i urzędasa Mallory'ego (świetny Ralph Finnes).



Podobnie realistycznych scen nie znajdziemy w najnowszym Spectre, ale to narzekanie w stylu Can't cook (who cares?). Tytuł najlepszej piosenki The Car Is On Fire był zainspirowany bilboardem z piękną dziewczyną i bezużytecznym sloganem z jasnym przekazem - przyjemność jest wazniejsza od nudnej przydatności. Czy jak w tym przypadku - realności, którą odcinki Bonda z Danielem Craigiem śmiało czerpały z przygód Jasona Bourne'a. Spotkało się to z uznaniem krytyki, przygody brytyjskiego agenta nabrały wreszcie ciężaru gatunkowego, ale Spectre korzysta już tylko z bondowskiej tradycji. Pełnymi garściami czerpiąc właśnie z tych najbardziej szalonego okresu serii, czasów Rogera Moora z samolotem w górach, koziołkującymi w powietrzu helikopterami, przerośniętymi badgajami i nocnymi wyścigami po ulicach malowniczych miast. Szczególnie groteskowe okazuje się spotkanie z tytułową organizacją zła, stylizowaną na masonów czy innych średniowiecznych templariuszy (Wieczne Miasto!). Pan Oberchauser zwraca się prosto do Bonda, a ja nie mogę powstrzymać triumfalnego uśmiechu, bo oto wypełniła się odwieczna konwencja staroświeckiej walki Bonda/dobra ze złem. Obaj przeciwnicy nie kryli się ze swoją dziejową rolą, a James dumnie stanął na posterunku jako ten rycerz z zasadami.  Dokładnie tak jak w filmach, które oglądałem jako dziecko, Bond przyznawał się wreszcie do swojej legendarnej wyjątkowości.

Największy dysonans pomiędzy posągowym wizerunkiem super-agenta, a człowiekiem z krwi i kości wystarczająco załatwia twarz samego Daniela Craiga. Jego Bond jest wspaniale szorstki, a świdrujące spojrzenie zmęczonych oczu pozostaje zdeterminowane jak nigdy wcześniej. W szlachetną nieomylność ufają także jego przyjaciele z MI6 - Q heroicznie rusza się sprzed laptopa, a Moneypenny w pysznym epizodzie poświęca mu kawałek "normalnego" życia. Wszystko dla Jamesa. Myślicie, że początkowa sekwencja w Mexico City nawiązuje do (bez)montażowego chwytu Birdmana? Nic bardziej mylnego - pojedyncze epickie ujęcie nie spuszcza oka z Bonda, aby pokazać doskonałość jego... chodzenia. W nim kryje się elegancja agenta 007, to stylem byci i perfekcyjnie skrojonym garniturem kalejni odtwórcy ikonicznej roli - nomen omen - wchodzą do historii popkultury. Oprócz blond włosów Bond Craiga wyróżnia też nieskończenie opiekuńczy stosunek do kobiet. Tak jak w Quantum of Solance uczy biedną sierotę posługiwania się bronią; z tym że Lea Seydoux ujawnia o wiele więcej drzemiącego w niej charakteru. Jej świadomość morderczej gry równa się niemal z fatalizmem Bonda zachowując uwierającą tajemnicę piękna do samego końca. Prawdą jest, że te wszystkie dramatyczne rozważania są wysoce niepraktyczne i w innym uniwersum trzeba by było skwitować je tylko śmiechem. Ale to Bond, James Bond. Nawet podniosła piosenka Sama Smitha zupełnie nie sprawdza się poza kontekstem napisów kinowych.




W recenzjach Skyfall powtarzała się opinia, że Sam Mendes (reżyser także Spectre i American Beauty) sprowadził estetykę Bonda do "stanu czystego" - bez gadżetów, ironii i spektakularnych wybuchów. Historia zyskała na psychologicznej głębi, a nawet dramaturgicznej powadze, ale finał w szkockim zamku był tak surowy, że aż nudny. Celowo beznamiętny, lecz prywatna kameralność nie sprawdza się w tego typu opowieściach. Dlatego powrót do nie-rzeczywistości, iście bondowskiej rozrywki wydaje się w Spectre jak najbardziej zrozumiały. A może chodzi nie o filozofię udręczonego zabójcy - na najbardziej podstawowym poziomie ta różnica polega bardziej na samych dziewczynach Bonda. Ostatnio była nią M., czyli Matka, czyli ciężko było się jarać sprawami rodzinnymi. Pojawienie się Lei Seydoux w zwiewnej sukni i efektownych zalotach przyjąłem tak jak naturalne piękno Astona Martina - z westchnieniem ulgi i nieskrywanej radości.


środa, 4 listopada 2015

WROsound: Nowa idea


4-5 grudnia 2015
Wrocław, Impart

Line-up 7. edycji:  
BRESLAUX
DEAD SNOW MONSTERELECTRO ACOUSTIC BEAT SESSIONS
ENCHANTED HUNTERS
ENDY YDEN
GHOSTS OF BRESLAU
KYKLOS GALAKTIKOS (Czechy)
MOIRE POP
STARY MALENKA
UKRYTE ZALETY SYSTEMU
VENTOLIN (Czechy)

WROsound od 6 edycji przedstawia najciekawszą muzykę Dolnego Śląska. Impreza znana wcześniej pod nazwą „Wrocławski Sound” rozwija swoje artystyczne ambicje daleko poza granice miasta. Nie ogranicza nas już przymiotnik oznaczający to miejsce, bo kierujemy się bardziej dźwiękowymi inspiracjami i regionalnymi skojarzeniami. Nowymi nurtami muzycznymi, a także naturalnym nurtem rzeki Odry, która może pochwalić się międzynarodowym, iście europejskim zasięgiem. Tak jak Wrocław – ciągle pamiętający międzykulturowe spotkania i zasłużony w historii wielu narodów.

Warto wspomnieć, że Wrocław znajduje się w środku trójkąta wyznaczonego przez trzy stolice – Warszawę, Berlin i Pragę. Chcielibyśmy utrzymać ten kontakt nowych idei, będzie więc zagranicznie i europejsko. Już teraz gościmy artystów z Czech; bardzo oryginalnych i wyróżniających się świeżym, często odmiennym spojrzeniem na muzykę.

Naszym największym skarbem są jednak artyści made in Wrocław. Środowisko artystyczne tego miasta jest prężnie rozwijającym się, kreatywnym środowiskiem, którego potencjał tętni mnogością gatunków. We Wrocławiu każdy znajdzie coś dla siebie – miłośnicy przyjemnych melodii, pasjonaci komputerowych dźwięków, jak i poszukiwacze śmiałych eksperymentów. Nowatorskie zdarzenia chcielibyśmy też sami inspirować. Nie zabraknie więc niespodzianek, tajemniczych gości, czy niepowtarzalnych – bo przygotowanych specjalnie na WROsound – projektów muzycznych.

WROsound jest miejscem debiutu młodych zespołów, premier nowych albumów, czy retrospektywy najbardziej zasłużonych dla gatunków artystów. Bardzo różnych gatunków muzycznych – zmienność i zaskoczenie jest naszą główną doktryną. Od cichego ambientu przez nastrojowe ballady po wybuchowy punk rock, fajerwerki elektroniki i fizyczną siłę orkiestry instrumentów dętych.

Jedna rzecz się nie zmienia – najwyższa koncertowa jakość występów festiwalowych. Naszym założeniem nie jest przedstawienie kolejny raz tych samych przebojów i usłyszenie znajomych dźwięków. WROsound przedstawia najciekawsze, najnowsze brzmienia muzyczne. Nie musisz kojarzyć nazw zespołów, czy sprawdzać ich biografii, aby być pewnym porywających, często premierowych wykonań. Promowane przez nas zespoły, to często muzyczna bomba z opóźnionym zapalnikiem – wchodzą na scenę zupełnie nieznani, aby wydać swoje utwory, przebić się i podbić szeroką publiczność. U nas wystrzeliwują po raz pierwszy.

Impart to szacowna instytucja z tradycjami, ciągle drzemią w niej jednak niezwykłe pokłady energii. Podczas koncertów WROsoundu sala teatralna staje się areną poruszających historii zawartych w utworach muzycznych, a sala kameralna, nazwą kojarząca się z akustycznymi wyznaniami na mniejszą skalę zamienia się w pulsującą rytmem arenę taneczną. Mamy jeszcze coś specjalnego – tylko podczas festiwalu galeria IMPart jest kolejną sceną muzyczną. Oddajemy to miejsce artystom, którzy mogą dostosować ją do swoich potrzeb i dowolnie zaaranżować na czas występu.

Już niedługo, bo w 2016 roku, Wrocław będzie Europejską Stolicą Kultury. Chcielibyśmy przygotować się do tego wydarzenia, prezentując naturalność inspiracji przepływających z Odrą przez niemal pół Europy. Dzięki energii muzyki i żywiołowi koncertowego przeżyci WROsound ma szansę stać się jednym z najważniejszych instrumentów w wielkiej symfonii święta europejskiej kultury.









sobota, 31 października 2015

Kropek i kresek szyfr



Fot: Radek Polak
Machina październik/2010
fragmenty wywiadu przeprowadzonego przez Marcina Staniszewskiego i Jacka Skolimowskiego również z tego numeru
Dziady to konkretny odjazd. To część mojego dzieciństwa, o której przypomniałam sobie całkiem niedawno. Na płycie jest tekst odwołujący się do plemiennych rytuałów, voodooo itd. Przy tej okazji przypomniałam sobie o godach żywiekich - corocznym święcie obchodzonym wyłącznie w moich stronach na przełomie stycznia i lutego. W Zakopanym już tego nie znajdziecie. To bardziej pogański obrządek, który nie ma nic wspólnego z religią katolicką. Rzecz polega na tym, że banda przebierańców w drewnianych maskach i szytych przez siebie strojach idzie ulicą i prezentuje pewien obrządek. To taki polski odpowiednik karnawału w Rio. Każdy z tych dziadów ma swoją rolę. Są dziady przebrane za konie, z ogromnymi łbami z bibuły. Jest również postać Cygana tresujące konie i Macidule, Diabeł, Śmierć, Cyganka i wiele innych. To ciekawe zjawisko, bo z jednej strony górale są bardzo religijnymi ludźmi, a z drugiej - nie widzą nic złego w pogańskich obrządkach. 

Dziady mają się do Halloween trochę tak jak żywiecki folk do zachodniego indie. Świetny przykład tego na czym polega regionalny urok Grandy Brodki.






Moim celem była zabawa językiem, a nie prowokacja. W studiu często trafiał mnie szlag, kiedy trzeba było nagrywać teksty po polsku, bo z reguły to gwóźdź do trumny. Wszyscy mówią - zajebisty numer, ale moglibyście go jednak zrobić po angielsku. A przecież w naszym języku jest tyle dwuznacznych słów, metafor i można się nimi bawić do woli. (...) Przede wszystkim chciałam używać jak najwięcej słów, które wyszły z obiegu i bawić się archaizmami. "Porachuję kości", "cni mi się do niego", "granda" - dziś nikt już ich nie używa. A ja je lubię, mają dla mnie podwójnie ciepłe znaczenie. 

Nie podejmę się takiego sądu o muzyce, ale w słowach Granda jest moją ulubioną płytą w języku polskim. W ogóle, wszech czasów. Więcej pisałem o tym już dawno temu, ale właśnie z powodów, o których powiedziała sama Autorka. A w pisaniu tych kongenialnych liryków pomagali jej dwaj najciekawsi tekściarze młodego pokolenia - Radek Łukasiewicz z Pustek i Jacek Szymkiewicz, czyli Budyń z legendarnego Pogodna.




Na początku miałam ambicję, żeby wszystkie teksty napisać sama. Wydawało mi się to bardzo proste. Miałam notatki, ale one bardziej przypominały rymowanki niż coś, co można zaśpiewać. Potrzebowałam ludzi, którzy mogliby mi pomóc włożyć je w piosenki i osiągnąć pewien rodzaj absurdu i zabawy słowem, więc zwróciłam się do Radka i Budynia. Długie godziny dyskutowałam z nimi na temat tego, o czym mają być poszczególne utwory, co będzie w zwrotce, a co wyjaźni się w refrenie. Miałam niesamowite szczęście, że się zgodzili. Obawiałam się, że jak się zwrócę do osób, które działają w alternatywie, to mnie wyśmieją albo powiedzą "weź, spadaj, mała". 




Z tej okazji moje osobiste, ulubione, TOP 10 cytatów z Grandy (kolejność losowa)

"Cni mi się do niego"
"Wstążki, czaszki, proszki / szarfy, chusty, broszki"
"Zbliżysz się o krok / porachuję kości"
"Wodzisz za mną wzrokiem / czterogłowym smokiem"
"Nie polubię cię / Twej koszuli pstrości"
"Permanentnym tuszem bądź / w czerwieni do twarzy mi"
"Dotknij uszczyp ugryź pośliń / mus z twoich ust"
"Gdzieś za rzeką drugi, trzeci most / Rzędy skaryszewskich drzew"
"Znów burzą we mnie krew / wygodnickie lęki"
"jak dziką zwierzynę / co kruszeje Żywcem"



wtorek, 27 października 2015

KROPKI - KRESKI: Just saying


(źródło: Fajne Rzeczy)

Być może najlepszą rzeczą jaka przyszła nam z tych wyborów jest ta kapitalna grafika z Fajnych Rzeczy. Bezbłędne nawiązanie do okładki solowej płyty Jamiego xx i jednocześnie bardzo ładna grafika będąca przykładem data journalism - nurtu w dziennikarstwie mającym na celu prezentowanie danych w jak najbardziej atrakcyjny sposób. Tutaj przedstawiono wyniki wyborów parlamentarnych, co jest wspaniałym, ale chyba jednak wciąż kontrowersyjnym pomysłem. 

Wrzuciłem to wczoraj na swojego fejsbuka, na timeline i dostałem aż jednego lajka. I zupełnie nie wiem dlaczego, bo naprawdę jaram się pomysłem, żeby tak lekko przedstawić nudne dane. Może jestem socjologiem, a może przesadzam z fejsem, skoro tak boli mnie brak popularności, okej.
Ludzie mogli też nie złapać nawiązania do niszowej przecież płyty. Ale co jeśli to przez wyniki wyborów "lubię to!" nie mogło przejść im przez klawiaturę? A to tylko fajna grafika.

Widzicie, też wpadam w paranoję. Dlatego obiecuję nie pisać tu już więcej o polityce.




PS. O data journalism dowiedziałem się więcej na CYBERakademii i gorąco pozdrawiam wszystkich świetnych ludzi, których tam spotkałem. See you guys! :)

poniedziałek, 26 października 2015

WROsound: Fajnie było



4 i 5 grudnia odbędzie się siódma edycja festiwalu WROsound przedstawiającego najciekawsze projekty muzyczne z Dolnego Śląska oraz europejskich miast położonych nad brzegiem rzeki Odry. Kolejna odsłona tej uznanej imprezy powraca z ekscytującym zestawem całkowicie nowych muzycznych doznań, zanim jednak odkryjemy karty tegorocznego programu, sprawdźmy co słychać u artystów, którzy zaprezentowali się na scenach Impartu w 2014 roku.

Nervy - czyli Agim Dżejlili, Igor Boxx i Jan Młynarski – wydały długo oczekiwaną debiutancką płytę , która zebrała świetne recenzje, a Jarek Szubrycht uznał ją za najlepszą płytę 2014 roku. „Środki wyrazu natomiast mamy zupełnie nowe – elektroniczny galimatias wychodzący spod rąk Agima i Igora zderza się z rozbuchaną sekcją dętą, a cały ten chaos porządkuje żelazną ręką Janek Młynarski. Znakomity album z naprawdę nową muzyką”. Po WROsoundzie odwiedzili największe polskie festiwale, min. Audioriver w Płocku i gdyński Opener.

Kristen kontynuowało promocję równie dobrze przyjętego albumu The Secret Map. Razem z Maciejem Bączykiem, wrocławskim muzykiem znanym między innymi z Małych Instrumentów zespół wystąpił jako jedna z największych polskich gwiazd OFF Festivalu w Katowicach. Po zagraniu bardzo dobrego koncertu na Scenie Eksperymentalnej zarejestrowali sesję live dla KEXP, kultowej rozgłośni radiowej z Seattle. Ponadto wokalista Kristen Michał Biela otrzymał nominację do prestiżowego Paszportu Polityki w kategorii „muzyka popularna”.

Notopop pracuje nad nowymi utworami, a jedną z premier jest remix do utworu If you would autorstwa duetu producenckiego HAZE. Jest to także jeden z muzycznych owoców WROsoundu, gdyż pomysł współpracy artystów narodził się właśnie na naszym festiwalu.



Peter J. Birch kontynuuje wędrówkę po scenach nie tylko Polski, ale również Europy. Songwriter ma za sobą trasę koncertową po Ukrainie i w Niemczech. Twórczo również nie zwalnia tempa WROsound był miejscem premiery „Yearn” a za chwilę wydana zostanie kolejna płyta Petera „The Shore Up In The Sky”.

Premierą ostatniego WROsoundu była też płyta Moments tajemniczego duetu elektronicznego We Draw A. Wydawnictwo chwalił min. Bartek Chaciński: "Moim zdaniem to jedna z najbardziej obiecujących wizji nowej muzyki pop, jakie się u nas pojawiły w ostatnim czasie, swobodnie konkurująca z chwalonymi historiami pokroju Caribou, więc jeśli już naprawdę wam się nie podoba, to kupcie chociaż komuś w prezencie."

Babu Król wydał obszernie zapowiadane na WROsoundzie Kurosawosyny. Po szalonej trasie koncertowej muzycy pracują nad swoimi innymi, nie mniej zakręconymi projektami: Bajzel jako "Bajzel", a Budyń wraca do Pogodna.

Breslaux rozwija swoją działalność na coraz większą skalę. W przenośni i jak najbardziej dosłownie – wiosną występowali na wielkich przestrzeniach budynków z projektem Breslaux Light Show, spektakularnym widowiskiem światła i muzyki.

Milo Mailo dalej wysyła w świat pozytywny przekaz w towarzysząc takim artystom jak Mesajah i Paxton, a Pure Cityzen wciąż poszukują „pszczół zen”.

Zdecydowanie najgłośniejszym wydarzeniem szóstej edycji WROsoundu był triumfalny powrót do świata hip-hopu legendarnego Waldemara KASTY. A raczej do świata muzyki, bo w towarzystwie ekipy Electro-Acoustic Beat Sessions gatunki muzyczne przestają mieć znaczenie. Wyjątkowy koncert i gorące przyjęcie publiczności zachęciły Kastę do kontynuowania występów na żywo po długiej przerwie od muzyki.

Mamy nadzieję, że kolejna edycja WROsoundu będzie okazją do kolejnych ekscytujących muzycznych spotkań, zaskakujących powrotów, najciekawszych premier i inspirujących odkryć brzmieniowych. Na kolejną edycję festiwalu zapraszamy 4 i 5 grudnia, oczywiście do Impartu.