background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

środa, 28 grudnia 2011

KROPKI - KRESKI : Que Pasa Contigo?


Buena Vista Social Club - s/t (2004)

Wojna futbolowa, Hotel Monopol

Niepowtarzalny klimat został odtworzony nawet w mariażu z Gorillaz. Genialnym oczywiście.

wtorek, 27 grudnia 2011

Guitar hero is forever 28


 Stephen Malkmus and the Jicks - Mirror Traffic (2011)

Robiąc ogólny przegląd dokonywanych przeze mnie wpisów, ich tematyki wpadłem w jakiś aż przestarch czy choćby wzdrygnięcie. Cały czas piszę o jakiś syntezatorowych czy elektroniczno-perkusyjnych indie-popach, jakiś pioseneczkach do podłechtania dziecinnej potrzeby melodyjności. Gdzie są gitary?! Ostatnią uczciwie rockową rzeczą, o której wspominałem było chyba El.P L.Stadt. Nie chodzi tu nawet o moją domniemaną hipsteryczność czy indijskość. Sprawa jest o wiele bardziej poważna - dziś prawdziwych gitar już nie ma. W poprzedniej dekadzie bohaterem był Jack White, który praktycznie w pojedynkę uratował honor wioseł. Chociaż nie zdradził rock and rolla zasiadając tylko za nie mniej archetypiczną perkusją, to nawet on się leni i ostatnim przyzwoitym ciężkim riffem było Will there be enough water? na gigach Dead Weather. Cały ten cyrk z "new rock revolution" uważam za dowcip 20-lecia, skoro nawet Nick Zimmer na It's blitz! zajarał się syntezatorem. Prawda jest taka, że wszyscy młodzi muzycy to lenie i nieuki, którzy nie potrafią grać na gitarze. W ogóle. Bo nie ma sampli. W takiej Polsce pinka muszą grać hip-hopowcy gitarą taty i wszyscy nagle się jarają. Jakie są perspektywy? Bon Iver zna te 4 akordy, The Black Keys nie wymyślą prochu nawet z Danger Mouse'm, a singlem roku obwieszczono Midnight City jednoosobowego M83 co to ma kompuiter z jabłkiem. Czyli perspektywy są żadne.



Płytę z muzyką gitarową musiał dopiero łaskawie wydać Stephen Malkmus - coś jak żyjąca ważność alternatywy, lider ówczesnych Pavement. Jako jeden z wodzów wioślarskiego indie potrafi na pewno grać na rzeczonym instrumencie, więc skrzyknął zespół "The Lasek" i z wielkim funem zrobił Mirror Traffic.
Jego prawie 50-letnią profesorskość słychać już w Tigers gdzie z ogromnym luzem zżyna z Republiki i wjeżdża ze świetnymi strunami. Nawet proste dźwięki są finezyjnie zakręcone i ślizgają się z akordami w tle. Perfekcyjnie "fajna" cudownie zwyczajna gitara ze świetnym wzmacniaczem - nawet jest echo delikatne w początku refrenu, taki smaczny akcent gitary, aby za moment spokojnie wykończyć tę melodię solówką / przejściem na 5 strunach i 20 dźwiękach. Spoko, dzieciaki. To naprawdę świetny koleś, uwielbiamy go już w ogóle, gdy obraża Senator-a i bluzga go za skłonność do robótek eghm, ustnych. My też przecież wiemy, co oni naprawdę lubią, na Wiejskiej także, też są leniami i w ogóle dobrze prawi, polać mu! Ze swoją chwytającą przebojowością (cecha charakteru) Stephen potrafi trafić do ludzi, nie ma co. Mimo 2011 roku dalej świetnie i rześko pokazuje całą tą energetyczność gitarowego luzu i swobody, cool i osom.

Tune grief jest tylko szalonym pretekstem do nawiązania do (nawet) punk rocka z ordynarnym, twardym akcentem i równoważącymi o przebojowymi chórkami. Rytm był wtedy wszak najważniejszy. Wielkim manifestem jest Forever 28, gdzie Stephen pierniczy swoją metrykę i skacze kostką w tytułowo młodzieńczy sposób. Jest to też krzycząco wzruszająca męska deklaracja wierności zasadom głośnego grania.

Mirror Traffic mimo tak dużej dawki radochy jest cały czas świeże, aktualne, a nawet nowoczesne. "Pavement" było przecież indie i teraz Malkmus wciąż naucza nieżalowe zespoły sposobów wykorzystania dźwięcznego riffu w piosence z Pitchforka.(i łapie się na to nawet Dejnarowicz, patrz He said He's sad). To wszystko ponieważ Stick Figures In Love to nie tylko fajniejszy utwór longplaya, ale też super pocinająca i pięknie sprawna (plumkający bas) prawie-hymniczna piosenka, która rozedganym naparzaniem w akord wprowadza songwriting na mniej ograne struny. 
Stephen Malkmus And The Jicks - Long Hard Book by artsandcraftsmx
Z kolei Long Hard Book jest naprawdę naj bardzo warte uwagi. Innowacyjność dotknęła także songwritingu artysty, gdy z sielankowych slide'ów wyłania się zupełnie odmienny nastrój zaskakująco i intrygująco obniżając się o jakiś cały ton w refrenie. a zawołanie piosenka przeobraża się całkowicie zostawiając nas ze zmyślnością i w kropce. Podobnie Malkmus podporządkowuje sobie Asking Price, gdzie odpowiednio wystękane frazy znaczą coś różnego, a końcówka podskórnie się zagęszcza i nie chodzi "tylko" o "piosenkę".
Do tych nowości i odmładzających eksperymentów zachęcił na pewno pana Stephena znacząco wyrazisty producent płyty - nie kto inny jak Beck Hansen. Jako,że zajęty jest obecnie mistycyzmami i rozmaitymi wtajemniczeniami spod znaku czerwonej nitki, swojego ducha wskrzesza u innych. W tym przypadku trafił idealnie, bo na ten przykład w Spazz kopnięcia przetworników gładko łączą się z posępnymi, świątynnymi wręcz natchnionymi odgłosami hammmmm. Na tle strunowych gitar Bedck przemycił swoją ekscentryczność i dziwne dno, a nawet samą gitarą pozwala wytworzyć określoną wizję; jak instrumentalny Jumlegloss.

Wracamy nawet do akustycznych skojarzeń Becka (które on sam eksploatuje dla Charlotte Gainsbourg); przecież No one is (as I be) to nie taka zwykła ballada, wrzucił tam znów jakieś instrumenty dęto-drewniane i rozwiązuje się to naprawdę klasycznie. Znajome dla Becka jest też piszczenie do dobrych klawiszy - Brain gallop nacechowane jest jednak biegłością i swobodą gry Malkumusa.
Ten kunszt szczególnie słychać na zasadzie takiego Share the red, gdzie solówki sączą się ślicznie, nie ma w tym jednak żadnego nudziarstwa, bo wszystko jest na swoim miejscu dopasowane we właściwym rozmiarze.
Stephen Malkmus And The Jicks - All Over Gently by artsandcraftsmx
Zaraz po tym All over gently przywołuje właściwy trop - przecież od popisów Grahama Coxona nie było dawno takiej przyjemności z gry na wiośle. Tam może zdarzyć się wszystko, a i tak brzmi to niesamowicie - jaka satysfakcja z tych 3 akordów w refrenie, które mogą opatulić chórki i klawisze.

Tym właśnie gitarowym spokojem kończy się płyta z Gorgeus George. Takie "zespołowe" płyty jak ta są cały czas ogromnie potrzebne! Nie poddające się szalonej pogoni za bycia czymkolwiek tylko "nowym" dowodzi oczywistości, że dupstepy to nie jedyna droga rozwoju muzyki. I to powolne rozbrzmiewanie ostatniego akordu przypomina, że emocje najłatwiej zagrać na zwykłej gitarze.

PS. Co do kwestii namiętnego poszukiwania "nowości w muzyce" polecam drugą część tego artykułu, stamtąd dużo wziąłem.
http://www.ziemianiczyja.pl/2011/06/440-plyt-2/

poniedziałek, 19 grudnia 2011

KROPKI - KRESKI : Przebicie może być i zaczęłoby błyskać


Lao Che - Prąd stały / Prąd zmienny (2010)

Naprawdę lubię tytułowe nagranie i ten mocarny jednak bas i nie jest to tak całkowicie wazeliniarsko czy ukierunkowane jedynie na poklask i tańczenie poloneza.

Ale co tu będę kryć. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzinek dla Pauliny  =**

niedziela, 18 grudnia 2011

SP 7'' : Mamo, co to jest Afro Kolektyw, że śpiewa?




Napisz rozprawkę, w której przestawisz dobre i złe strony wykonywania przez grupę Afro Kolektyw piosenek popowych. Wypowiedź powinna zawierać od 2000 do 2500 słów i spełniać wszystkie wymogi typowe dla formy wskazanej w poleceniu.



            W dzisiejszych czasach kolejne zespoły wkraczają na drogę grania muzyki melodyjnej. Choć takie grupy jak Cool Kids Of Death czy Koma już wcześniej znane były ze swoich szerokich inspiracji, zmiana stylistyki spotyka się z gwałtowną reakcję części fanów. Afro Kolektyw wypuszczając singla pt. Czasem Pada Śnieg w Styczniu (Zakazane Warzywo) także gra (i śpiewa!) muzykę popową. Czy Afrojax i spółka, których znamy doskonale z hip-hopowych numerów, mają prawo romansować z muzyka popularną i radiową?
         Głównym argumentem popierwającym powyższą kwestię jest niewątpliwie chwalebne odniesienie się do tradycji polskiej muzyki rozrywkowej. Podobnie jak Nerwowe Wakacje, oddają oni hołd takim swojskim klasykom jak Lady Pank czy innm ogólną stylistyką i klasycznością brzmieniowego instrumentalium. Nurt ten zapoczątkowany chyba jednak przez Lampę ma się dobrze i Trójka bęzie teraz kochać Afro jeszcze bardziej - cała płyta nazywa się przecież (dość prowokacyjnie) Piosenki po polsku.
         Tym bardziej, że w tą stronę rozwija się sam Afrojax. Należy pamiętać o jego wpisach na pewnej platformie blogowej jako Glebogryzarka, gdzie w tytułach z serii "Z archiwum polskiej piosenki" propsował nawet Krystynę Prońko. Natomiast dla Machiny zwierzył się tymi słowy : "Piszę nadal po polsku, ale już nie rapuję. Jaram się rodzimymi mistrzami zwięzłej formy: Młynarskim, Osiecką, Przyborą, Tymańskim, Janerką, Nosowską. Przelot mam własny, więc nie tyle się inspiruję, ile porównuję. I jest to świetne źródło frustracji. I w tym tkwi wszystko. Jako jeden z najlepszych polskich raperów Afro po prostu się znudził, a estetyka hip-hopowa stała się dla niego za ciasna. Słusznie bardzo wykorzystuje swój talent do tak trudnej formy jak "Piosenka po polsku", a niesamowity flow pozostaje nienaruszony przez sylabiczność utworu. Na Wiążę sobie krawat była linijka po nieskazitelnie brudne środki pewnego dnia, a tutaj z nieziemską elegancją a w styczniu świeci Słońce i filtruje jak szpieg (i poruszam pewnie się... i cały drugi refren). Nie zmarnował się w hip-hopie i teraz Michał Hoffman ociera się o wybitność, wielki poziom wymienionych przez siebie "mistrzów zwięzłej formy".
          In addidtion to this, można pokusić się o stwierdzenie, że Afrojax, dojrzał muzycznie i śpiewająco do od zawsze w pełni rozwiniętej formacji. In particular, "Afro Kolektyw" nigdy nie grało właściwego hip-hopu, dzięki czemu też tak bardzo ich lubię. Gram organiczny hip hop jazz, co się na mnie drzesz? Od początku lubili oddawać się instumentalizacjom, a człon "Afro" też ma swój konkretny rodowód. Już na Połącz Kropki były numery stricte popowe - refren Trenera Szewczuka to hicior przecież jest i wtedy też był śpiewany. Dlatego też fanami zespołu są ludzie słuchający na co dzień "normalnej" muzyki - nie wiem jak mają się proporcje co do "ziomali" vs. "hipsterów", ale wszyscy oni kochają Afro. Przynajmniej ci drudzy cały czas, bo niektórzy zaczęli strasznie hejtować zmianę kursu zespołu. Przecież jest to raczej ewolucja, rozwinięcie muzycznych wątków z dzieł wcześniejszych.
              Finally, Zakazane Warzywo jest kapitalnym utworem w ogóle. Sążny bas i miarowa perkucja rozpędzają się same, a parapaparapap z klaskaniem (!) to już klasyka gatunku "mistrzów eleganckiego indie-popu Belle and Sebastian". Nawet . Afro śpiewa dobrze, a nawet ładnie, to nic, że zmiękczają studyjnie mu te końcówki. Te zakończenia wersów są naprawdę urocze, bo ocierając się o falset składa bezczelnie ofiarę samej melodii. Bas unosi się i ściele równolegle z melodią, nie żadne tam tło. Tekst jak zwykle kapitalny i bardzo ciekawy. Opowiada bowiem o kłopotach wieku średniego / ogólnych problemach z kobietami. Dostajemy opowieść z dwóch punktów czasowych widzianą i w formie nawet prawdziwie życiowej opowieści o sensie młodości. Sprawy zalotów, choć tak absorbujące, są jednak zawsze fajne - tak samo czarnowidzenie zostało ubrane w najbardziej radosny pop.

                    Z drugiej strony jednak niepokojąco przypomina to wszystko mocno związane przecież ze zagadnieniem "polskiej muzyki" Nerwowe Wakacje. Jak na złość, w tymże projekcie gra także gitarzysta Afro Kolektywu Michał Szturomski. I to niestety słychać, bo nie posilił się nawet na zmianę brzmienia gitary i te urywane uderzenia przypominają Nerwowych bardzo. Chociaż ta ekspansja basu wydaje się właśnie wprowadzona, aby udziwnić całość i odwrócić od Wakacji, to i tak za mało. Ale może oba zespoły tak świetnie odtwarzają "polskie brzmienie polskiej muzyki rozrywkowej"? Nie mnie to oceniać, bo urodziłem się przecież dopiero w '93 roku.
                  Jednakże miejmy nadzieję, że w pozostałych kawałkach nie zapomną tak bardzo o mniej gładkim popie. Kolejnym zarzutem jest przypuszczenie, ze może faktycznie odrobinę za daleko odjechali od "swojej" muzyki. Przecież Wiążę sobie krawat było idealną syntezą popu i afrokolektywu z nie mniej widoczną polskością. Zakazane Warzywo to "zwykły" bezwstydny rap, a wiadomo, że można fajniej i bardziej kozacko jednak
                Po trzecie, Afro otrzymało ostatnio wielki prezent od losu i kontrakt na oczekiwaną przez nas płytę podpisało w wielkiej wytwórni Universal. Oczywiście ten cały grad bluzgów, że "afro się sprzedali i muszę teraz grać do radia" można włożyć między bajki, ale ja się pytam - gdzie bluzgi?! Wcześniej mogli pozwolić sobie na absolutnie wszystko, a w tak dużym labelu nastawionym na masową sprzedaż nie przepuszczą raczej jakiegokolwiek zgrzytu czy nieobyczajowości. Nie wiem jak bardzo biologicznie i psycho-fizycznie rozwinęli się chłopacy, ale o kolejnej Seksualnej Czekoladzie możemy chyba zapomnieć.  Pozwolę sobie przytoczyć pewną opinię. chyba z U2forums.com "Afro, jest jeszcze tyle murzynów do zbluzgania...". No szkoda.

            W konkluzji, utwór Czasami Pada Śnieg w Styczniu (Zakazane Warzywo) jest genialnym utworem pop i w pełni usprawiedliwia stylistyczną woltę stołecznego zespołu. Porcja radości i zabawy z obcowania z nowym Afro jest taka sama, a nawet większa jak kiedyś. Grupa bezbłędnie odnalazła się w muzyce popowej. Będąc świadomym wielkiego talentu i wszechstronności Afro Kolektywu czekam na ich nowy album z wielką niecierpliwością i istnieje ogromne duże prawdopodobieństwo, ze Piosenki po polsku będą genialną i rewolucyjną płytą.

PS. Specjalne podziękowania dla pana Grzegorza P. ,który ostatnimi czasy faszeruje mnie tego typu wypowiedziami pisemnymi. Po angielsku.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

KROPKI - KRESKI : Take me out tonight






The Smiths - There's a light that never goes out (Single)

So british!

niedziela, 4 grudnia 2011

Good vibe

Fonovel - Good Vibe (2011)

Łódzka grupa L.Stadt zaczyna jawić się mi jako prawdziwa instytucja z odnogami zewsząd, coś jak Afro Kolektyw (+ Nerwowe Wakacje + Newest Zealand + Emma Dax...). Nie wspominając o Izie Lach, to właśnie z L.Stadt pochodzi perkusista i wokalista Fonovela. To jednak słychać - podobny nacisk na tempo i soczystość brzmienia w pełni ukazująca się podczas głośnych odsłuchów.

Ciekawe jest to, że wspomniany perkusita i wokalista Fonovel to jedna i ta sama osoba. Na koncertach gra stojąc - rytm jest może łatwy, ale to bardzo... rytmiczny. Mocno wybijany świetnie akcentuje dźwięki i w pojedynkę odpowiada za moc, jest kluczowy. No i nie posiadają gitary basowej, tylko klawisze z lewej strony. Ale mogą sobie pozwolić na taki minimalizm i w ogóle, zupełnie tego nie słychać, produkcyjnie pierwsza klasa. Nawet uderzenie rozpoczynające zaczynające płytę Silence wydaje z siebie pogłos wchłaniający pustą przestrzeń. Syntezatory też świetne, mięsiste i grube, aby tam wleciała jeszcze pojedyncza gitara. Pobrzmiewa elektrycznością, cięcia gitar wywołują iskrzące spięcia.  P r o d u k c j a  na to pozwala w gumowo nieprzwodzącej masce.


FONOVEL - SHINE by michmilk

Shine jest idealnie radiowe, nic dziwnego, że tak bardzo polubiło się z Trójką. Ta rozciągająca partia gitary jest naprawdę szlachetnie majestatyczna i przejście na końcu refrenu na pewno jest z czegoś ściągnięte. Wprowadzenie trzykrotnego Blasku jest iście wzorcowe.i następuje na "sztywnym" rytmie, co zawsze lubię.
Ale najfajniejsze jest w tym wszystkim to, że najważniejsza jest tutaj  m e l o d i a. Nie ma miejsca na charyzmatyczne pomrukiwania, plumkania drugoplanowych instrumentalistów czy dźwięki pukanej wanny. Wokal nie wstydzi się czystym głosem wyśpiewywać się wysoko, wysoko.
Podobnie Missed doskonale obywa się samo, z wybijaniem rytmu, bo i tak świetnie rozwalają to te dziwaczne klawisze w środku. Które są przemocne, dokładnie rozkładające się i podkreślają wyrzuty bohatera.

Fonovel - GOOD VIBE by Fonovel
Melodia pojawia się w stanie czystym też pod koniec, kiedy fantastycznie bawi się vibem swobodnie to skandując z zawijasami gitarki w tle. Viiibe naprawdę brzmi, samo dźwięczenie tego słowa jest stylowe i bardzo fajne tak po prostu. Eksplozja jeszcze perkusji dopełnia nieco gotyckiego klimaterium.

M e l o d i a  więc! Pamiętacie Seven Nation Army? To nic, że to akurat riff dekady, a Meg ma dwa bębenki. Jakby ktoś powiedział coś, że nie potrafi ona grać, może spadać. To właśnie ta perkusja nadaje rytm, jest kluczowa, bo na tej głośnej tacy wyłożono melodię.
Bębnienie Achieve made my day. P e r k u s j a  nadaje mu rzeczywisty kształt. Jakiś bas tam tylko się przesuwa dyskretnie napędzając motyw. Na takim rytmie można zrobić wszystko, na ten przykład odjazdowo zaakcentować głębokimi klawiszami rozchodzącymi się dopiero w kosmosie. Rozpylanie całego zestawu pałeczkami to formalność, a tnąca gitara przywołuje genialnie prosty patent z 2. zwrotki Mumms Attack.
Pozornie nieciekawy Let me jest w całości zbudowany na perkusji przecież, która wciąga swoją niechcącą repetycją. Ot tak, aby znienacka wyskoczyć pod koniec.

Wydaje się, że ukrytym celem Fonovela jest jednak  t a n e c z n o ś ć.  Ogólny image na obrzydliwie stylowej okładce zdradza densową "fajność". Słabość jest już faktycznym rytmem do skakania, chamsko zaraźliwym. Plus odpowiedni efekt na gitarze i klawisze w refrenie. Melodia też posłusznie bouncuje jak moja słaba silna wola  czy też  ciągoty, którym trudno mówić nie. Oni doskonale wiedzą co robią z klawiszami.
Zaraz trochę później NYT podobnie zdecydowane i określonie hipsterskie z dokładnością włączającej się gitary i pierdołami syntezatora w środku. Szybki tytuł mówi też wprost, że to nie ma być jakaś skomplikowana "kompozycja". Rytm!


Nie obrażajmy ich jednak, bo prawdą jest, że pomiędzy jednym a drugim densflorem potrafią pokazać  n a s t r ó j . W prawdziwie creepy Passion bębny znów hipnotyzują, ale tych powinniśmy się bać z podskórnymi wibracjami organ w refrenie. Rozjeżdżające się klawisze przypominają horror klasy B i chociaż dawny perkusista L.Stadt męskością w głosie wyraźnie przegrywa z Łukaszem Lachem, wystarcza to, aby zaniepokoić, a rym special-passion staje się jasno oczywisty.
Faith kontynuje ponury eskapizm. Zwykłe bongosy bujają bezbłędnie i usypiają czujność, a gitarka rozpyluje tylko troszkę, tylko odrobinkę. To wyciszenie jest konieczne, bo przecież wachlowali już gitarami świetnie w Jeff'ie L.Stadt (lider Fonovel może nawet to wymyślał, kto wie). Ładnie bezradne pianino.
Jednak to w ostatnim na całej płycie Rejected włączają największą głębię Mooga i wyciskają cały klimat. Z takimi klawiszami zrobił się on właściwie sam, ale właśnie ten naiwnie zbyt czysty głos śpiewacza też pasuje też świetnie. Bezradność, niechciejstwo, niemoc, mamdowdupizm, rezygnacja. W obliczu takiego wyznania rozbijająca się perkusja jest jeszcze bardziej specjalna, bo pokazuje pustkę w tym obijaniu się od ściany do ściany.

Piotr Stelmach reklamuje Good Vibe jako płytę roku. Chyba jednak nie. Niemiec jest dla mnie zupełnie bez sensu i chociaż wiem, że to zgrywa i jakiś dowcip to psuje kompletnie tą drobaizgowo budowaną stylowość i fajność. Pokazuje przy okazji mój największy zarzut co do tej płyty - chociaż jest bardzo fajna i skoczna i energetyczna, to nie niesie jakiś większych emocji czy niesamowitych przeżyć. W Nobody znów próbują, ale kończy się (w tym konkretnym przypadku) pułapką pierwszej płyty L.Stadt - zaczyna się ciekawie i schizofrenicznie nawet, ale co z tego, skoro do niczego nie prowadzi. Generalnie jednak projekt ten wydaje się udanym rozwinięciem energii perkusyjnej i mocy producenckiej i chce się podgłosić jeszcze bardziej. Jeśli pójdą bardziej w taneczne klimaty z jednocześnie poważniejszymi emocjami, to możemy oczekiwać super "żywej" alternatywy dla komputerowych nurejwów i elektro-szopów.

piątek, 2 grudnia 2011

KROPKI - KRESKI : Believing is art

Spoon - Girs Can Tell (2001)

Strasznie mi się dzisiaj spodobało, jak Łyżki dopiero konstruują na tej płycie swoje niesamowicie inteligentne brzmienie, ta płyta jest zapisem jego tworzenia. Jest jeszcze lekka zamota i nieogarnięcie, ale ten cały chaos jest niesamowicie stylowy i wyrazisty.

czwartek, 1 grudnia 2011

SP 7" : Flipery i brutalne disco




W obliczu niemożności uzyskania nielegalnej mp-trójkowej wersji świeżego We are the mutants LP warto przypomnieć sobie dlaczego Kobiety zasłużyły sobie na 10-letnią nieustającą renomę, a nawet na reklamówkę ramówki TVN-u.

Niezwykłą ową pozycję najlepszego indie na nad morzu zdoby-ły Kobiety legendarnym już singlem Marcello. Legendarnym? ay, legendarnym! Oprócz obecności w rozlicznych śmiesznych schyłkodekadowych zestawieniach singli "już-legendarność" objawia się także w jawnych odwołaniach piosenek po polsku, np. w tej genialnej Afro Kolektywu Mężczyźni są odrażająco brudni i źli (kolejny dowód geniuszu Afro, kolejny najnowszy - już bardzo wkrótce). Oraz - na pewno mniej i mniej nobilitująco w starym Mieście Kobiet młodego Tomka Makowieckiego (którego od płyty NO!NO!NO! oficjalnie sympatycznie propsuję).

W tym miejscu muszę się pochwalić, że całą motywację do opisu tego singla czerpałem z wybitnego, najlepszego powyższego tytułu tego wpisu. Zgrzyzałem też orzech czy nie pt. Skutery i brutalne disco. Faktem jest, że zacne nawiązania wykorzystują tylko w zasadzie alternatywne nazwy oryginalnego Marcello. Tekst jest wy-bi-tny, cudowna zbitka sloganów/opisów na starodawne GG układająca się w internacjonalistyczną (si si si) historię słodkich lodów-romantyczną. Na długo przed Muchami i jeszcze dłużej przez przekleństwami w tekstach Wiraszki o szesnastej (żaaal) stworzony został taki dwuwiersz :
Czuję się przy Tobie mocno  
Tak jak młodzi chłopcy wiosną 

JacieKurcze! Przecież w tych słowach jest absolutnie wszystko i jeszcze więcej epok i walorów - dziewczyna, flirt, Słońce, ciepło, młodość, czucie, witalizm oraz masa, miasto i maszyna.

W muzyce też jest dokładnie to czego możemy sobie marzennie oczekiwać od trójmiejskiej sceny alternatywnej - Słońce, plaża i piasek i lato. Mrugające błyskające refleksy organów to szumiące (morskie!) fale, ślizgającej główny motyw gitarze piasek przesypuje się przez palce. Po szorstkości kaczki gitary elektrycznej wpadamy zanurzamy się do tekstu o majowych chłopakach. Instrumenty poruszają się lekko na bryzie i orzeźwiająco szamocą się akustyk z organami. A na tej cudownej linii horyzontu oczywiście najważniejsze one - kobiety, te prawdziwe. Przemykające tylko chórkami, nie dają nam zachwycać oczu i zmysłów, ale z erotyczną subtelnością nieezauważanie dają znać o swojej niebiańskości istnienia.
I na basie też jest śliczna pani, muszę o tym wspominać, nie słychać ruszania biodrami? (kochammm)

Wieczornym dansingiem na plaży leniewie występujące pod sztuczno-palmową drewnianą altanką zespół Kobiety. Jak to na polskich wczasach, Bałtyk odwiedza cała Polska. Sroga pani odkryła niecne opierniczanie się gitary prowadzącej, że to perkusista tak napędza, ale wnet wciągnęła ją melodyjka na klawiszach. Pan szanowny rektor musiał tym razem oprzeć się smakiem z suto zastawionej uroczystości.


PS. Propsy propsy dla Magdy W., która czyta uważnie mojego bloga (1:0 dla mnie) i wrzuca We are the mutatnts (-10 do mojego lansu na fejsie). I która ona ma mi nagrać jakieś bursztynki. I wreszcie przekonała mnie do ublogowienia tego tekstu.
PS2. Przepraszam za nieopatrzną pornografię w videu, ale nie mogłem znaleźć żadnej w ogóle wersji  studyjnej tego utworu do wstawienia. Oficjalnie ogłaszam, że nie chodziło mi o cycki.