background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

niedziela, 29 listopada 2015

Guide to WROsound 3/3: Densy




Festiwal WROsound prezentuje niezwykle ciekawy i różnorodny zestaw artystów cały czas poszukujących nowych, innowacyjnych rozwiązań muzycznych.
Ale nie po to przychodzimy na koncerty, prawda? Rzeczą, która w piątkowy wieczór interesuje nas najbardziej jest po prostu dobra zabawa. Muzyka tych zespołów na pewno porwie Was do tańca i nie pozwoli ustać nogom w jednym miejscu.

Dead Snow Monster to klasyczne gitarowe power trio grające tradycyjnego rock' n' rolla. Z tego ustalonego w amerykańskim Detroit brzmienia falami dźwiękowymi wypływają ekscytujące riffy, które zawładną Waszym tańcem w najbardziej naturalnym Twist and Shout. To prawda, że mogliby być zespołem Jacka White'a z liceum. To prawda, że będzie głośno. Zresztą samo się przekonacie - i popłyniecie z dzikim rytmem.





Postać Ventolina jest marzeniem każdego psychoanalityka. Za dnia kompetentny nauczyciel akademicki, a w nocy - szalony wodzirej najbardziej zakręconych setów didżejskich. Absolutnie fascynująca osobowość nieobliczalnego charakteru Czecha nosi w sobie jasność wypowiedzi artystycznej, bo Ventolin nie kryje się ze swoim programem "Live PA" co jest szczególnym kryptonimem dla performansu muzyki elektronicznej granej całkowicie na żywo. Jak on to robi, że przy całej swojej ekscentrycznej zabawie ogarnia te wszystkie przyrządy elektroakustyczne? Szczerze mówiąc, zapomnicie o tym w chwili, gdy wybije pierwszy bit i ujawni się TOTEM.



Pamiętacie jeszcze radochę jaką mieliście w dzieciństwie z gry na automatach? Arkadowe ścigałki, strzelanki i symulatory lotów kosmicznych były przepustką do dosłownie innego świata. W tak samo zabierającą dech w piersiach podróż wyruszymy z Moire Pop. Futurystyczne rytmy kłaniają się szlachetnym densflorom lat 80tych, a z drugiej strony przywołują echa przebojowych kawałków innych znajomych WROsoundu - Kamp! czy We Draw A. Koncert w imparcie będzie pierwszym koncertem w karierze tego zespołu. Absolutni debiutanci, odkrycie tego festiwalu - to trzeba zobaczyć.





Wszystkie te wątki i chwyty taneczne w jeden hipnotyzujący set zmiksuje kolektyw Breslaux. Eksperci od muzycznej pirotechniki - wysadzają scenę gigantycznymi dawkami elektryzujących dźwięków. Rozświetlą arenę jak najbardziej dosłownie, bo oprócz porywających aranżacji przywiozą ze sobą spektakularne animacje jak również innowacyjne rozwiązania wizualno-scenograficzne. Wreszcie zagrają na WROsoundzie w pełnym składzie - z  hot redhead wokalistką, bejsmanem, drummerem, guitarmanem i oczywiście saxmanem. Będzie mocniej, szybciej i - w co trudno uwierzyć - jeszcze bardziej intensywnie.


czwartek, 26 listopada 2015

Guide to WROsound 2/3: Czary

Festiwal WROsound przedstawiające najciekawsze dźwięki z Dolnego Śląska i dalej znad Odry odbędzie się we wrocławskim Imparcie 4 i 5 grudnia. Więcej info na stronie http://wrosound.com/




Jeśli koncerty pozwalają przenieść się do artystycznego świata wykonawcy, to festiwale są muzyczną podróżą dookoła świata. Na tym polega magia muzyki - dzięki niej możemy odczuć róznorodoność emocji i nastroju, a być może nawet coś zmieni się w naszym życiu.

Związany z wrocławską sceną muzyczną Michał Biela korzysta z całego wachlarza sztuczek instrumentalnych. Podczas ubiegłorocznej edycji WROsoundu jego zespół Kristen głośno i zdecydowanie w niemal fizyczny sposób poprzestawiał eksperymenty gitarowe, ale sam Biela udowodnił też, że jest w stanie zaczarować publiczność ciepłą, akustyczną balladą. Teraz wraca do Impartu z zespołem Enchanted Hunters; czyli po polsku: "Czarowni Łowcy". Baśniowa nazwa pasuje do muzyki - ulotne dziewczęce chórki, zwiewne klawisze, migoczące skrzypce i miękkie wyściółki basu. Nie bójcie się czarownic i ciemnego lasu; ta przygoda na pewno będzie miała szczęśliwe zakończenie.



Enchanted Hunters czarują brzmieniem, a duet Stary Malenka stawia na jak najbardziej werbalne zaklęcia. Ich prawdziwe znaczeni kryje się w wieloznaczności słów uzyte w różnej formie i sytuacji mogą znaczyć zupełnie coś innego. W zależności od zwrotów frazeologicznych jak również kierunku głosu czarującej wokalistki. Jaką formę przybierze postać rzeczy i obrót spraw - wróżby i błogosławieństwa czy klątwy i uroki?




Muzyka Patryka Balawandera ukrywającego się za pseudonimem Ghosts of Breslau w całości opiera się na roztaczaniu magicznego klimatu. Ambient unosi się gdzieś ponad melodią i pozbawiony tradycyjnych zasad piosenki jest samą przestrzenią. Co najbardziej istotne - przestrzenią Wrocławia. W projekcie Ghosts of Breslau nie spotkamy raczej wesołych historii, ale na szczęście ta inna, dobra magia cały czas krąży po mieście. Wciąż można ją usłyszeć - na przykład podczas trwania festiwalu WROsound.

środa, 25 listopada 2015

Can't sleep now anymore



Agi Brine
Moico Enjoy Music
25.11.2015
Sanatorium Kultury

Wróciłem przed chwilą z Agi Brine, kolejnego gigu Moico Enjoy Music i w sumie mogłem trochę poczekać z tą relacją Sister Wood, bo oba koncerty okazały się bliźniaczo do siebie podobne. Przynajmniej elementy składowe są identyczne:

1. Ta wokalistka nawet jeszcze bardziej przypomina Julię Marcell (z drugiej, tej elektro płyty) - ten sam czerwony klawisz, długie ciemne włosy i hipnotyzujące ruchy dłońmi zza ukrycia fryzury
2. Porównanie do Cosovel również trafione jeszcze mocniej, bo perkusistka Agi, Wiktoria Jakubowska gra przecież z Izoldą Sorrenson.
3. Perkusja znowu okazała się najważniejszym instrumentem przyciągającym najwięcej uwagi. Bardzo ładne łączenia elektronicznych drumsów z żywymi talerzami, a do tego mam od zawsze słabość.
4. Wokale też rozmarzone jak u sióstr Wood. Jeszcze wyżej, bo uniesione na sporym pogłosie i nie chodzi tu o liczbę wokalistek, ale Agi śpiewa bardziej rozwlekłą, szerszą frazą od Sarah Wood (której pięknie się załamuje głos w refrenach, wspominałem?)
5. Brawa za cover Summer moved on. Zgodnie ze złotą zasadą redaktora Artura Orzecha, specjalny szacunek należy się wszystkim, którzy ogarniają A-ha poważniej niż jako guilty pleasure. 
6. Mówiąc o coverach - ten singiel poniżej ma bardzo podobny refren jak u Natalii Nykiel w Zagadce Pawiego Wzoru, a w sumie elektro stylistyki też pasują.
7. Jeśli miałbym wybierać, to ładniej wyszedł dzisiejszy koncert, ale to czynniki poza muzyczne, bo dzisiaj mogłem chociaż wygodnie usiąść i posłuchać wszystkiego ustawionego na spokojnie. Tak, wciąż nie lubimy piwnicy w Szklarni, punkt dla nieśmiertelnych Puzzli (tzn. Sanatorium Kultury teraz).
8. And the last, but not least - wciąż Jaram się śpiewającymi laskami.


wtorek, 24 listopada 2015

WROsound: Dźwięki z porcelany

WROsound zagra w Imparcie 4 i 5 grudnia. Więcej informacji na stronie wrosound.com




Największe festiwale muzyczne to nie tylko okazja do obejrzenia w Polsce zagranicznych artystów; stały się one również szansą dla rodzimych wykonawców na zaprezentowanie się zagranicznej publiczności. Podczas ostatniej edycji katowickiego OFF Festivalu jego dyrektor artystyczny Artur Rojek (z pomocą Instytutu Adama Mickiewicza) wykorzystał swoje znajomości w wytwórni Sub Pop (label min. Nirvany i Pearl Jam) w najlepszy możliwy sposób ściągając z Seattle wysłanników kultowego dla alternatywy radia KEXP. Dzięki tej współpracy w różnych ciekawych przestrzeniach Katowic zarejestrowano sesje z udziałem aż 10 polskich artystów. Strategia godna XXI wieku – po co wysyłać muzyków na drugi koniec świata, gdzie zobaczy ich garstka słuchaczy jeśli można nagrać ich na miejscu i wrzucić do Internetu na popularny i uznany kanał youtubowy.

Wśród zarejestrowanych artystów znalazła się aż trójka wykonawców występujących na festiwalu WROsound – gitarowe gwiazdy zeszłorocznej edycji Kristen, a także Enchanted Hunters oraz Ukryte Zalety Systemu, których będzie można zobaczyć w Imparcie już 5 grudnia.

Wysłannicy KEXP tak opisywali swoje spotkania z polskimi artystami:

„Dzień po zagraniu swojego setu na OFF Festivalu, zobaczyliśmy się z Kristen w historycznej Fabryce Porcelany Śląskiej. Zakurzona podłoga, zburzone ściany i rozwalone belki okazały się idealnym tłem dla graczy avant-indie , którzy w towarzystwie projektanta dźwięku Macieja Bączyka (wrocławskiego muzyka znanego min. z formacji Małe Instrumenty) zagrali niezwykle angażującą 20-minutową sesję złożoną z 3 piosenek (yay, post-rock!).

Michał Biela, wokalista I basista jest wyjątkowo wysoki, ale prezentuje anty-egoistyczne podejście do muzyki skupiając się nie na wizerunku, ale na samej muzyce. Gra także w Echanced Hunters i był członkiem niezwykle wpływowego dla polskiej sceny zespołu Ścianka. Jego kapela Kristen podczas realizacji wideo pokazała swoją prawdziwą siłę!”




Następnie przyszła kolej na zarejestrowanie występu Enchanted Hunters. Ich muzyka została opisana jako „owoc spotkania Sufjana Stevensa, Bon Ivera i Dirty Projectors zagubionych w głębi polskich lasów i razem komponujących dźwięki podczas swobodnego jam session z kubkiem grzanego wina.” Ta sesja odbyła się w historycznym klubie jazzowym Fantom.





Swoją szansę otrzymała też załoga wrocławskiej Anteny Krzyku, czyli Ukryte Zalety Systemu. „W muzyce UZS łatwo rozpoznać nawiązania do zespołów takich jak Gang of Four, które potępiają erotyczny urok indywidualizmu w obliczu politycznego oszustwa, wszechobecnej komercji i narastającej kultury rozproszenia. Muzycy wprost przyznają się do bycia ofiarami rozłamu systemu i wykrzykują swoje teksty ponad tanecznie napędzane beaty – pełniącą rozrywkową, jak również uświadamiającą rolę. Fani późnego punk rocka lat 70tych nie potrzebują tłumaczeń tekstów, aby wychwycić te nawiązania i właściwie wszyscy mogą cieszyć się Ukrytymi Zaletami Systemu, których nagraliśmy w historycznej fabryce porcelany w Katowicach.”


poniedziałek, 23 listopada 2015

Guide to WROsound 1/3: Doznania

Festiwal WROsound przedstawiające najciekawsze dźwięki z Dolnego Śląska i dalej znad Odry odbędzie się we wrocławskim Imparcie 4 i 5 grudnia. Więcej info na stronie http://wrosound.com/




WROsound jest "wydarzeniem koncertowym" i właśnie w ten sposób wybraliśmy artystów tego festiwalu. Nie liczy się popularność, zasługi, czy chwilowa moda - jedynym i najważniejszym kryterium jest klasa artystyczna, którą wykonawca może przedstawić na żywo.
Pierwsza kategoria artystów line-upu to Doznania.

Kyklos Galaktikos zagra w piątek, 4 grudnia.


Doznanie Kyklos Galaktikos trudno ogarnąć chłodnym rozumowaniem, czy skalsyfikować ramami ustalonych porządków muzycznych. Ich bronią jest zaskoczenie - narzucają swoją dźwiękową perspektywę w obłędnym tempie napadu na bank. Kilku dziennikarzy faktycznie może poczuć się obrabowanych - z pomysłów jak też opisać to zjawisko. Nic dziwnego, bo czeski zespół koniecznie trzeba zobaczyć na żywo.


Electro-Acoustic Beat Sessions są headlinerem pierwszego dnia i razem z legendami Miasta 71 zagrają 4 grudnia.


Podobnie niejednoznaczne gatunkowo są występy Electro-Acoustic Beat Session. Spróbujcie za nimi nadążyć - od hip-hopu (właśnie na WROsoundzie towarzyszył im KASTA!), przez r'n'n (grali z Natalią Przybysz), elektronikę (side-project Night Marks Electric Trio), czy wreszcie jazz (ostatni projekt Tribute to Miles Davis). To właśnie ten ostatni, najbardziej nobliwy i złożony trop wskazuje na istotę ich doznania - grę na żywo. Jeśli Kyklos Galaktikos to hip-hop XXI wieku, to EABS przenoszą czar, kreatywność i czystą radość grania jazzu do naszych czasów.
Na scenie Impartu towarzyszyć im będzie gość specjalny - jeszcze nie zdradzimy kto nim będzie, ale na pewno jest to postać zapewniająca świetną zabawę. Warto przyjść i sprawdzić samemu!


Endy Yden zagra ze swoim live bandem w piątek 4 grudnia. 


Równie ważnym doznaniem żywego grania będzie występ live bandu Endy'ego Ydena. Niektórzy (dosłownie!) widzą w nim młodego Agima Dżejlili i faktycznie, obu panów charakteryzuje iście zegarmistrzowska prezycja brzmieniowa skonstruowana w świecie elektroniki i dźwięków syntezatora. Liderowi zespołu Nervy absolutnie nie przeszkodziło to w spektakularnym występie z huraganową mocą żywych instrumentów dętych na poprzedniej edycji WROsoundu - i tej samej intensywności można się spodziewać także po Endym.


Ukryte Zalety Systemu zagrają w Imparcie w sobotę 5 grudnia.



Najbardziej bezpośrednim, wręcz fizycznym doznaniem koncertowym będzie występ Ukrytych Zalet Systemu. "Fala z betonu" jak to ujął autor Dwutygodnika uderza w nas tu i teraz - tematy uwierające każdego z nas i zapał, który nie pozostawia obojętnym. Czysta siła punkowych wzmacniaczy, której nie zastąpi żadna transmisja - poczuj wściekłość i wrzask weteranów gitarowej partyzantki z Anteny Krzyku.

sobota, 21 listopada 2015

Keep it to a silence, take it to a whisper


Sister Wood
Moico Enjoy Music
19.11.2015
Szklarnia

Internacjonalna historia Sister Wood przypomina trochę metryczki zespołu Tres B. Tam też mieliśmy polskiego muzyka, który ściągnął do środka Europy swoich zagranicznych przyjaciół. Dla sióstr Wood takim kimś był perkusista Łukasz Moskal (grający też z Nosowską). Czynnik piękna basistki Tres B. Misi Furtak zostaje analogicznie zachowany nawet w dwóch osobach - pochodzących z Anglii Sarah i Rachel. Śpiewające rodzeństwo jest teraz "rising star in Poland" z entuzjazmem koncertując i zapoznając się z polską publicznością. Muzyczna aklimatyzacja zakończyła się chyba sukcesem, skoro porównania do innych wykonawców biegną u mnie tylko rodzimym torem.

Przede wszystkim do Julii Marcell - miałem wrażenie, że na środku sceny ustawiono lustro, w którym przeglądały się oba wizerunki z lirycznych początków kariery polsko - berlińskiej artystki. Po jednej stronie skromne pianino wybijające cząstki akordów, a po drugiej ornamenty skrzypiec dodające kolejną warstwę urokliwej mgiełki (no szkoda, że Julia nie ma siostry). Dodatek bębnów już wyraźnie odnosił się do nowej Marcell z Sentiments - narastające chórki These words do złudzenia przywoływały Halflife. To w ogóle bardzo ciekawe autorskie połączenie Sister Wood - eteryczne damskie głosy i głośna, garażowa perkusja; trochę z konieczności małej sali Szklarni. Bębniąca jak u muzycznej siostry wspomnianej Julii Marcell,  Izoldy Sorenson (Cosovel). Grały przecież kiedyś ze sobą i tak mogły rozgrywać się na scenie ich charaktery.

Ze względów technicznych sali i technicznych umiejętności pałkera, bębny były faktycznie najbardziej znaczącym instrumentem Sister Wood, narzucając kształt utworów i głębokość brzmienia. Równowaga rytmów jest zasługą Rachel bawiącej się lżejszymi wstawkami (more cowbell!). To dzięki entuzjazmowi dziewczyn przyciężka być może perkusja zyskiwała takiej swobody, że miejscami mogłaby zagrać w tanecznym singlu Kylie Minogue. Debiutancka płyta sióstr Wood nosi nazwę Language Barriers, ale nie zauważyłem większych różnic w zabawie. A nawet te kulturowe różnice zadziałały w stronę inną niż można by się spodziewać, bo Polacy nie chcieli... śpiewać. Co prawda, klaskali (oczywiście na raz i trzy), ale gorzej z melodią. Może zawstydzeni bezpośredniością prośby od tak ładnych dziewcząt, ale ja na przykład za nic nie chciałem burzyć idealnej harmonii załamujących i wznoszących się głosów panien Wood.



czwartek, 19 listopada 2015

CIĘŻKIE KSIĄŻKI: Jak czytać piosenki?


Virginia Woolf - Eseje wybrane (2015)
Przekład: Magda Heydel
Wydawnictwo Karakter


Zatem tworzymy nastrój, głęboki i uogólniony, nieświadom szczegółów, ale podkreślany pewnym miarowym, powtarzalnym rytmem, którego naturalnym wyrazem jest muzyka; i to właśnie jest moment na słuchanie muzyki… kiedy jesteśmy niemal zdolni do jej tworzenia. (...)
Siła uderzeniowa muzyki jest tak wielka i bezpośrednia, że przez moment nie istnieje żadne inne odczucie, poza odczuciem samej piosenki. Jakież głębie wtedy odwiedzamy – zanurzamy się w nią tak nagle i całkowicie! Nie ma tu nic, czego by można się uchwycić; nie ma niczego, co by nas zatrzymało w locie. Iluzja, jaką tworzy beletrystyka, jest stopniowalna; zostajemy przygotowani na jej efekty; czy jednak, słuchając tych linijek, ktokolwiek zatrzymuje się, by spytać, kto je napisał, albo czy wyczarowuje myśl o domu Donne’a lub sekretarzu Sidneya; kto by wikłał te wersy w zawiłości czasów przeszłych oraz następstwo pokoleń? Muzyk jest zawsze naszym współczesnym. Nasze jestestwo zostaje skoncentrowane i skumulowane, jak przy każdym gwałtownym wstrząsie osobistego przeżycia. To prawda – po chwili wrażenie zaczyna zataczać w umyśle szersze kręgi; dociera do odleglejszych zmysłów; te zaczynają dźwięczeć i odpowiadać, a my uświadamiamy sobie ich echa i odbicia. Intensywność muzyki obejmuje ogromny zakres emocji.
Powyższy cytat pochodzi ze wspaniałego eseju Virginii Woolf Jak czytać książki? Mógłbym przepisać całość dostępnego na Dwutygodniku tekstu, bo z tak porażającym intelektualnie i niezwykle eleganckim tokiem myślenia mamy tu do czynienia. Zgodnie z poradą autorki wolę jednak wejść z nią w polemikę i dać coś od siebie. Bo przytoczony przeze mnie fragment nie mówi wcale o muzyce, ale o poezji; celowo zmieniłem kluczowe słowa. W czasie lektury eseju zauroczony zapałem pani Woolf w czytaniu zadałem sobie pytanie: dlaczego ja właściwie nie czytam więcej liryki? I nagle tą samą przyjemność, o której pisze Virginia rozpoznałem w słuchaniu muzyki. Teksty piosenek nie są już tylko dodatkiem do melodii, bardzo często to słowa przekazują najwięcej treści. Natomiast wspomniana rytmika wiersza jest nawet bardziej rygorystyczna w przypadku piosenek. pewnie się nie znam, ale dla laika różnice pomiędzy wierszem białym, a prozą poetycką, a zwykłą narracją są często niewielkie. A już z całą pewnością - stety, niestety - muzyka ma o wiele większy zasięg niż sama poezja, co widzę jako szansę dla pięknych słów w lyrics śpiewających artystów.

Właśnie w języku angielskim istnieje wyraźny podział na poważną classical music i pop music, ale jestem dziwnie spokojny, że Virginia Woolf nie miałaby nic przeciwko podniesieniu piosenek do rangi Sztuki. Głównym przesłaniem jej eseju jest docenienie przyjemności czytania. Najważniejsza jest demokratyzacja dostępu do książek oraz wywyższenie Zwykłego Czytelnika ponad racje akademickich krytyków. "W sprawach osobistych nic nie jest bowiem bardziej zgubne niż kierowanie się cudzymi upodobaniami". Zresztą, autorka nie mogła wspomnieć o muzyce, bo Jak czytać książki? zostało napisane jeszcze przed II Wojną Światową - czyli przed Beatlesami, Hollywood i całym wybuchem popkultury. Swobodne ocenianie z własnej perspektywy, do czego nieustannie zachęca Woolf oznacza także własną perspektywę czasową - jestem pewny, ze Virginia odnalazłaby "demona przyjemności" także w gitarowych przebojach Twist and shout.

Jeśli chodzi o angielskie pisarki, które są jednocześnie atrakcyjnymi eseistkami (dwuznaczność jak najbardziej celowa), to współczesną odpowiedzią na eseje Virginii Woolf jest tom Jak zmieniałam zdanie Zadie Smith. Nie jestem pewien na ile to kwestia redakcji, ale nawet układ tekstów jest zebrany w takie same kategorie w obu książkach: czytanie - pisanie - patrzenie - podróżowanie - życiopisanie. Obie kobiety są ciekawe swoich czasów i chętnie angażujące się w nurt zwykłego życia czerpiąc bezwstydną przyjemność z doznawania dzieł literatury.

Ale, ale – kto czyta po to, by realizować cele, choćby najszczytniejsze? Czy nie ma takich zatrudnień, którym oddajemy się tylko dlatego, że są dobre same w sobie, i takich przyjemności, które same w sobie są ostateczne? I czy czytanie przypadkiem do nich nie należy?

sobota, 14 listopada 2015

We've got to carry each other



We wczorajszych zamachach we Francji zginęło 130 osób, kolejne setki zostało rannych. Kilka ataków, min. przy stadionie Stadt de France w czasie meczu towarzyskiego piłki nożnej, strzały do klientów restauracji i klubów, a przede wszystkim przetrzymywanie publiczności w klubie Bartaclan na koncercie Eagles of Death Metal, zespołu Josha Homme'a (który nie brał udziału w trasie europejskiej). Prawdopodobnie największy atak terrorystyczny w Europie po 1945 roku. Być może nie pod względem liczby zabitych, ale przerażającego, starannie zaplanowanego ataku. Ten horror trwał na ulicach Paryża przez kilka godzin, celem były najzwyklejsze miejsca rozrywki, a ofiarami całkowicie niewinni ludzie.

Dzisiaj wszyscy jesteśmy Paryżanami.

Tak ładnie to brzmi, ale to dla mnie to jak najbardziej konkretna sytuacja. Dzisiaj U2 miało grać tam swój koncert, trzeci z kolei. Być może gdyby nie zaplanowana na dzisiaj transmisja w HBO zagraliby tam wczoraj. Takie zbiorowisko ludzi mogłoby być kolejnym celem ataków terrorystów. Mogli być tam moi znajomi z u2forums, którzy jeżdżą na koncerty. Albo nawet ja sam mógłbym sobie zrobić zagraniczną wycieczkę, bo byłem przecież na koncercie w Berlinie. Przy okazji U2 mógłbym chcieć zobaczyć wreszcie Paryż. A będąc już tam, przy okazji mógłbym zobaczyć tego typa z Queens of the Stone Age, bo nie byłem na Openerze jak byli headlinerem. Bo dlaczego nie, wszędzie blisko, tanio, możemy się dogadać i mamy znajomych w całej Europie.

W obliczu tak wielkiej tragedii piszę o muzyce, bo właśnie w ten sposób mógłbym być jednym z nich. Zresztą wspominałem już, że w dziedzinie rasizmu najbardziej zapamiętam historię lidera The Roots, Questlove'a, któremu nielubiący czarnoskórych gliniarze zabrali nie tylko godność, ale muzykę właśnie U2. Piszę o tym, co sam mogę pojąć, bo słuchając tej samej muzyki mamy ten sam światopogląd, wrażliwość - czujemy to samo stając się faktycznie tymi samymi ludźmi. Naprawdę moglibyśmy być na tym samym tragicznym koncercie.

And you become a monster, so the monster will not break you

Piszę o muzyce, bo nie znam się na polityce. Patrząc na niektórzy komentarze nie chcę nic o niej słyszeć.  Być może też coś słyszałem o sytuacji międzynarodowej, mam swoje poglądy, ale nie na tyle, żeby tak łatwo wysuwać je w takiej sytuacji. Ja wiem, że hasztagi, profilówki, moje sentymentalne teksty i linki do Jutu to za mało i trzeba wymyślić rozwiązanie dla całej Europy, ale nie mogę znieść jak niektórzy aż palą się do wywołania III wojny światowej. W sensie argumenty typu "idioci bawicie się w fejsbuki, a trzeba było wypierdolić tych muzłumanów, sami sobie jesteście winni" są obrzydliwe. Nie dzisiaj, dzisiaj chcę się tylko solidaryzować. Miałem z tym problem przy dizajnerskim haśle "Je suis Charlie" jak mówili, ze śmianie się z innych religii jest super, jest najlepsze i w ogóle meega esencja "wolności". Ale dzisiaj to są tylko i aż zwykli niewinni ludzie, którzy chcieli spędzić miło wieczór.

Głównym celem tych ataków jest oczywiście wywołanie strachu. Dlatego wybrali ludzi korzystających z typowo zachodniej głupiutkiej rozrywki - oglądających mecz, słuchających muzyki, jedzących kolację w restauracji i tańczących w klubach. Żadne deklaracje ideowe, czysty lifestyle. Typowy piąteczek, kolejna beztroska imprezka. To nas łączy, każdy to robi, każdy lubi Paryż i chętnie spędziłby tam wieczór.
Więc tak, udało im się nas wystraszyć, strach będzie wszędzie, tam gdzie się go najmniej spodziewamy, nawet w chwilach prostej radości. Ale wolę myśleć o tym w inny sposób - jeśli mógłby to być każdy z nas, bardzo łatwo możemy się więc utożsamić z ofiarami. To nasza szansa.
Strach jest zły, ale współczucie jest dobre.

niedziela, 8 listopada 2015

SP 7": Adventure at first sight




Adventure of a lifetime jest wszystkim tym, czego potrzebował teraz Coldplay. Niegłupia, radio-friendly piosenka, która spokojnie powinna stać się przebojem. Dlaczego tym razem nie mam im tego za złe? W dużej mierze przyznam, że im się to po prostu należało. Po wydaniu gwiazdorskiego, ale miejscami koszmarnym Mylo Xyloto chłopaki spuściły nieco z tonu w drodze na szczyt/bycia nowym U2. Wydali mniejsze, wyciszone Ghost Stories podejmując artystyczne ryzyko - i faktycznie, rynke także odmówił im fejmu usuwając w cień mainstreamu.

Powrócili z impetem i naprawdę fajnym singlem; nawet się nie spodziewałem że będę tak zapętlać. Może dlatego, że tym razem zainspirowali się nie miałką Rihanną (nieszczęsne Paradise), ale takimi Artystami jak Kylie Minogue, The Cardigans czy Phoenix. Prowadząca utwór funkująca gitara wydaje się być wyjęta z tanecznych przebojów początków lat dwutysięcznych. Dziarskie tempo zwrotki jak ulał pasuje do tak legendarnych gitarowych bangerów jak Love at first sight (dokładnie ten sam układ akordów!!!), czy Lovefool (dzwoneczki!). Zupełnie jakby Chris Martin zobaczył co uważam za wzór gitarowej muzyki tanecznej w tym mixtejpie. Wiele osób dopatruje się w Przygodzie... Daft Punk, -rytmika jest ta sama, to prawda. Ale singiel Coldplay wydaje się mniej wystudiowany; zamiast studyjnej perfekcji dostajemy tą bezcenną spontaniczną radość muzykowania, która sprawia, że chłopaków z Londynu wciąż nie da się nie lubić.

Singiel zapowiadający album A head full of dreams to jednak przede wszystkim nigdy nie spełnione marzenie Bono o tanecznym przeboju do tańca w wykonaniu 4-osobowego zespołu gitarowego. Być może U2 nigdy by się nie zniżyło na taki poziom popowej prostoty, zawsze woleli kombinować, ale ich próby i kolejne remixy były naprawdę desperackie. A to właśnie Coldplay zgarnęło całą pulę w supergwiazdorskim wyzwaniu na napisanie współczesnego przeboju z klubowym pulsem, bezpretensjonalną kompozycją i ciekawym pomysłem.

sobota, 7 listopada 2015

I've been here before


Spectre (2015)
reż. Sam Mendes

Rzeczą, która w Skyfall, poprzednim filmie o przygodach Jamesa Bonda sprawiła mi największą radość był triumfalny powrót klasycznego Astona Martina. Model DB5, ten sam jakim jeździł Sean Connery rozpoczynając serię 50 lat wcześniej. Uosobienie brytyjskości, elegancji i tradycji szpiegowskiej sagi sagi o Agencie Jej Królewskiej Mości. Nawiązanie ucieszyło mnie tym bardziej również jako nagroda po doskonałej w każdym calu scenie strzelaniny na przesłuchaniu rządowym M. Być może najlepszej sekwencji w całej historii cyklu, gdzie brytyjski parlament zamienił się w pole bitwy nowej generacji z wojennym chaosem, ślepą bezwzględnością i braterstwem broni Bonda i urzędasa Mallory'ego (świetny Ralph Finnes).



Podobnie realistycznych scen nie znajdziemy w najnowszym Spectre, ale to narzekanie w stylu Can't cook (who cares?). Tytuł najlepszej piosenki The Car Is On Fire był zainspirowany bilboardem z piękną dziewczyną i bezużytecznym sloganem z jasnym przekazem - przyjemność jest wazniejsza od nudnej przydatności. Czy jak w tym przypadku - realności, którą odcinki Bonda z Danielem Craigiem śmiało czerpały z przygód Jasona Bourne'a. Spotkało się to z uznaniem krytyki, przygody brytyjskiego agenta nabrały wreszcie ciężaru gatunkowego, ale Spectre korzysta już tylko z bondowskiej tradycji. Pełnymi garściami czerpiąc właśnie z tych najbardziej szalonego okresu serii, czasów Rogera Moora z samolotem w górach, koziołkującymi w powietrzu helikopterami, przerośniętymi badgajami i nocnymi wyścigami po ulicach malowniczych miast. Szczególnie groteskowe okazuje się spotkanie z tytułową organizacją zła, stylizowaną na masonów czy innych średniowiecznych templariuszy (Wieczne Miasto!). Pan Oberchauser zwraca się prosto do Bonda, a ja nie mogę powstrzymać triumfalnego uśmiechu, bo oto wypełniła się odwieczna konwencja staroświeckiej walki Bonda/dobra ze złem. Obaj przeciwnicy nie kryli się ze swoją dziejową rolą, a James dumnie stanął na posterunku jako ten rycerz z zasadami.  Dokładnie tak jak w filmach, które oglądałem jako dziecko, Bond przyznawał się wreszcie do swojej legendarnej wyjątkowości.

Największy dysonans pomiędzy posągowym wizerunkiem super-agenta, a człowiekiem z krwi i kości wystarczająco załatwia twarz samego Daniela Craiga. Jego Bond jest wspaniale szorstki, a świdrujące spojrzenie zmęczonych oczu pozostaje zdeterminowane jak nigdy wcześniej. W szlachetną nieomylność ufają także jego przyjaciele z MI6 - Q heroicznie rusza się sprzed laptopa, a Moneypenny w pysznym epizodzie poświęca mu kawałek "normalnego" życia. Wszystko dla Jamesa. Myślicie, że początkowa sekwencja w Mexico City nawiązuje do (bez)montażowego chwytu Birdmana? Nic bardziej mylnego - pojedyncze epickie ujęcie nie spuszcza oka z Bonda, aby pokazać doskonałość jego... chodzenia. W nim kryje się elegancja agenta 007, to stylem byci i perfekcyjnie skrojonym garniturem kalejni odtwórcy ikonicznej roli - nomen omen - wchodzą do historii popkultury. Oprócz blond włosów Bond Craiga wyróżnia też nieskończenie opiekuńczy stosunek do kobiet. Tak jak w Quantum of Solance uczy biedną sierotę posługiwania się bronią; z tym że Lea Seydoux ujawnia o wiele więcej drzemiącego w niej charakteru. Jej świadomość morderczej gry równa się niemal z fatalizmem Bonda zachowując uwierającą tajemnicę piękna do samego końca. Prawdą jest, że te wszystkie dramatyczne rozważania są wysoce niepraktyczne i w innym uniwersum trzeba by było skwitować je tylko śmiechem. Ale to Bond, James Bond. Nawet podniosła piosenka Sama Smitha zupełnie nie sprawdza się poza kontekstem napisów kinowych.




W recenzjach Skyfall powtarzała się opinia, że Sam Mendes (reżyser także Spectre i American Beauty) sprowadził estetykę Bonda do "stanu czystego" - bez gadżetów, ironii i spektakularnych wybuchów. Historia zyskała na psychologicznej głębi, a nawet dramaturgicznej powadze, ale finał w szkockim zamku był tak surowy, że aż nudny. Celowo beznamiętny, lecz prywatna kameralność nie sprawdza się w tego typu opowieściach. Dlatego powrót do nie-rzeczywistości, iście bondowskiej rozrywki wydaje się w Spectre jak najbardziej zrozumiały. A może chodzi nie o filozofię udręczonego zabójcy - na najbardziej podstawowym poziomie ta różnica polega bardziej na samych dziewczynach Bonda. Ostatnio była nią M., czyli Matka, czyli ciężko było się jarać sprawami rodzinnymi. Pojawienie się Lei Seydoux w zwiewnej sukni i efektownych zalotach przyjąłem tak jak naturalne piękno Astona Martina - z westchnieniem ulgi i nieskrywanej radości.


środa, 4 listopada 2015

WROsound: Nowa idea


4-5 grudnia 2015
Wrocław, Impart

Line-up 7. edycji:  
BRESLAUX
DEAD SNOW MONSTERELECTRO ACOUSTIC BEAT SESSIONS
ENCHANTED HUNTERS
ENDY YDEN
GHOSTS OF BRESLAU
KYKLOS GALAKTIKOS (Czechy)
MOIRE POP
STARY MALENKA
UKRYTE ZALETY SYSTEMU
VENTOLIN (Czechy)

WROsound od 6 edycji przedstawia najciekawszą muzykę Dolnego Śląska. Impreza znana wcześniej pod nazwą „Wrocławski Sound” rozwija swoje artystyczne ambicje daleko poza granice miasta. Nie ogranicza nas już przymiotnik oznaczający to miejsce, bo kierujemy się bardziej dźwiękowymi inspiracjami i regionalnymi skojarzeniami. Nowymi nurtami muzycznymi, a także naturalnym nurtem rzeki Odry, która może pochwalić się międzynarodowym, iście europejskim zasięgiem. Tak jak Wrocław – ciągle pamiętający międzykulturowe spotkania i zasłużony w historii wielu narodów.

Warto wspomnieć, że Wrocław znajduje się w środku trójkąta wyznaczonego przez trzy stolice – Warszawę, Berlin i Pragę. Chcielibyśmy utrzymać ten kontakt nowych idei, będzie więc zagranicznie i europejsko. Już teraz gościmy artystów z Czech; bardzo oryginalnych i wyróżniających się świeżym, często odmiennym spojrzeniem na muzykę.

Naszym największym skarbem są jednak artyści made in Wrocław. Środowisko artystyczne tego miasta jest prężnie rozwijającym się, kreatywnym środowiskiem, którego potencjał tętni mnogością gatunków. We Wrocławiu każdy znajdzie coś dla siebie – miłośnicy przyjemnych melodii, pasjonaci komputerowych dźwięków, jak i poszukiwacze śmiałych eksperymentów. Nowatorskie zdarzenia chcielibyśmy też sami inspirować. Nie zabraknie więc niespodzianek, tajemniczych gości, czy niepowtarzalnych – bo przygotowanych specjalnie na WROsound – projektów muzycznych.

WROsound jest miejscem debiutu młodych zespołów, premier nowych albumów, czy retrospektywy najbardziej zasłużonych dla gatunków artystów. Bardzo różnych gatunków muzycznych – zmienność i zaskoczenie jest naszą główną doktryną. Od cichego ambientu przez nastrojowe ballady po wybuchowy punk rock, fajerwerki elektroniki i fizyczną siłę orkiestry instrumentów dętych.

Jedna rzecz się nie zmienia – najwyższa koncertowa jakość występów festiwalowych. Naszym założeniem nie jest przedstawienie kolejny raz tych samych przebojów i usłyszenie znajomych dźwięków. WROsound przedstawia najciekawsze, najnowsze brzmienia muzyczne. Nie musisz kojarzyć nazw zespołów, czy sprawdzać ich biografii, aby być pewnym porywających, często premierowych wykonań. Promowane przez nas zespoły, to często muzyczna bomba z opóźnionym zapalnikiem – wchodzą na scenę zupełnie nieznani, aby wydać swoje utwory, przebić się i podbić szeroką publiczność. U nas wystrzeliwują po raz pierwszy.

Impart to szacowna instytucja z tradycjami, ciągle drzemią w niej jednak niezwykłe pokłady energii. Podczas koncertów WROsoundu sala teatralna staje się areną poruszających historii zawartych w utworach muzycznych, a sala kameralna, nazwą kojarząca się z akustycznymi wyznaniami na mniejszą skalę zamienia się w pulsującą rytmem arenę taneczną. Mamy jeszcze coś specjalnego – tylko podczas festiwalu galeria IMPart jest kolejną sceną muzyczną. Oddajemy to miejsce artystom, którzy mogą dostosować ją do swoich potrzeb i dowolnie zaaranżować na czas występu.

Już niedługo, bo w 2016 roku, Wrocław będzie Europejską Stolicą Kultury. Chcielibyśmy przygotować się do tego wydarzenia, prezentując naturalność inspiracji przepływających z Odrą przez niemal pół Europy. Dzięki energii muzyki i żywiołowi koncertowego przeżyci WROsound ma szansę stać się jednym z najważniejszych instrumentów w wielkiej symfonii święta europejskiej kultury.