background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

czwartek, 1 stycznia 2015

All the inventors could never design


Coldplay - X&Y (2005)


X&Y nie jest najbardziej udaną płytą płytą Coldplay, ale wciąż można znaleźć na niej bardzo ciekawe rzeczy. Pożarte, zmielone i wyplute, ale te źle strawione cząstki są nadal interesujące. Nietrudno o niestrawność, gdy chce się ugryźć wszystko za jednym razem, Na swoim trzecim albumie angielski zespół pozwolił sobie na lot w kosmos supernowoczesnym technologicznie wahadłowcem. Problem w tym, że wrażeń było tak wiele, że nie byli w stanie ich ogarnąć; podróż okazała się zbyt oszałamiająca, aby coś z niej wynieść.




Utwór tytułowy oznaczony jest dwoma niewiadomymi wyjętymi z tablicy wzorów matematycznych. Po Naukowcu, który was just guessing at numbers and figures, pulling the puzzles apart zagłębiają się w jeszcze bardziej złożone zależności szukając geometrii gwiazd. Piosenka jest starannie rozłożona, a jej zmienne krążą jak przezrocza w planetarium podczas gdy kapitalny bas nadaje racjonalność dowodu naukowego.
W większości utworów brakuje jednak tej harmonii, równianie nijak nie chce się uzgodnić. Jak w kapitalnej kodzie Square One odsyłającej do Space Oddity - gdyby tylko nie rujnować akustycznych akordów pikającymi pierdółkami. Albo nieznośnie sterylnej balladzie pianinowej What If, której próżni nie da się zapełnić nawet tak bezpośrednimi pytaniami. Przez cały album gdzieś na tylnej ścieżce ciągnie się smuga klawisza przypominająca odczłowieczenie załogi bandu.




Zważywszy na ogromne oczekiwania i ambicje samego zespołu, jedyną naprawdę wielka piosenką jest Fix you. To pieśń godna największych, pozwalająca na kumplowanie się z Bono czy Brianem Eno (który pojawił się na płycie dogrywając klawisz do Low). Podobnie jak ówczesna prasa porównam ich tu do U2 z mniej oczywistego Bad - niespieszne budowanie klimatu na cieplejszych rejestrach, które uwalnia solówka gitary rozedganej w nieskończoność. Te wszystkie kosmosy i Prędkości Dźwięku zyskują sens, bo przecież każdy z nas poruszyłby niebo i Ziemię, aby pomóc ukochanej osobie. Singalongowa ballada wchodzi w dramatyczne tony tak rozpaczliwie jak gra The Edge'a poszukującego Miracle Drug dla chorej córki. Nieważne są listy przebojów i rankingi wielkości - chodzi tylko o to, aby Cię naprawić.




Na X&Y Coldplay zgubili drogę i zamiast wejść na nieznane szlaki muzycznych odkrywców podążyli szerokim traktem rock-popowego mainstreamu. Jednak po latach ta płyta nie tyle się broni, co usprawiedliwia. Nie można odmówić jej młodzieńczego entuzjazmu, Verne'owskiej ciekawości i chęci przeżycia wielkiej przygody. Istotę tego ambitnego zamiaru najlepiej uchwycił (oczywiście) Anton Corijbin reżyserując teledysk do Talk. Czterech nieopierzonych chłopaków przemierza dziwaczną planetę borykając się z problemami komunikacyjnymi sympatycznego robota (E.T?). Archaiczna sepia nawiązuje do klasycznej  Podróży na Księżyc Georges'a Méliesa, a dekoracja zklecona jest z tektury i bibuły. Rzecz w tym, że ta sama sztuczność brzmienia instrumentów jest tym co irytuje na X&Y najbardziej - w kosmicznych planach podbicia świata muzyki zabrakło potrzebnego dystansu. Coldplay spadł z wysokiego konia; przestał być traktowany poważnie zepchnięty do szufladki "muzyki lajfstajlowej". Na szczęście trzy lata później nie zapomną o ożywczej roli konwencji.


PS. Wydali płytę przestrzeloną, zwyczajnie średnią, ale o talencie Chrisa Martina niech powie lepiej ukryty utwór Til' kingdom come. Prostolinijna ballada opada na Spadochronach uratowana katapultowaniem się z bombastycznej rakiety reszty albumu. Ta ofiarowana Johnny'emu Cashowi piosenka stałą się dla zmarłej legendy country tym samym czym In a little while U2 było dla Johnny'ego Ramone'a - gospel song I think o żegnaniu się z doczesnym życiem.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz