background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

sobota, 26 grudnia 2015

WROsound relacja 2/2: Koncertowe adaptacje



Dead Snow Monster
Bezbłędnie rasowy koncert gitarowego power trio, wyciągnięty z podręcznika rock 'n' rollowych zagrywek. Niespożyta energia charakterystyczna dla wszystkich młodych śmiałków popchnęła ich nawet do zabawy Beatlesami w bezpretensjonalnej i całkiem cool wersji Tell me why. Borys Dejnarowicz ta opisywał geometryczną sprawność The Strokes w sile wieku: "mają gitarzystów tak sprawnych, że są w stanie obijać się o siebie, o kolumny, o Casablancasa w trakcie występu". I tak samo było w załodze Dead Snow Monster na scenie Impartu, która aż kipiała energią prostych, ale zaraźliwie chwytliwych zagrywek - przesunęli szybkość piosenek do kresu skali i utrzymali tempo do samego końca. Wydawało się, że ostatnimi dźwiękami koncertu będzie mała śmierć ostrej destrukcji wzmacniaczy gdy Śniegowy Potwór raz jeszcze odrodził się w niesamowitym chorale a'capella. Przypominało to ludowe obrzędy starych kowbojów z merkuriańskiej prerii wysuszonej czerwonym światłem zachodzącego Słońca.

Enchanted Hunters 
Nieodparcie urocza adaptacja baśni do XXI wieku. Małgorzata Penkalla i Magdalena Gajdzic zaczynały swoją karierę w lesie - nie dosłownie, nie że mało umiejętnie, ale skromne klimatem i zwiewne akustycznym instrumentarium. Teraz ich historia nie toczy się w bezczasie "za siedmioma górami" ale dorastając dopuściły do siebie rzeczywistość z jej nowoczesnością. Melodie prowadzone były na koncercie elektronicznym bitem i elektrycznym basem tego gościa z Kristen. Enchanted Hunters roztoczyli czar opowieści nad całą salą teatralną Impartu, ale każda pouczająca baśń musi zawierać w sobie element mroku. Tak jak można zdziwić się brutalnością u braci Grimm, tak samo nieswojo poczuliśmy się słuchając nie spodziewanych żartów, ale tragicznych wieści Michała Bieli. Po których na parkiet wszedł najbardziej frapujący i kruchy taneczny bit przyklejający się minimalizmem techno rytmu. DISCOmfort.

Ukryte Zalety Systemu
To nie był koncert w rozrywkowym znaczeniu tego słowa. Nazwałbym go bardziej wystąpieniem mającym przedstawić racje i poglądy punkowej kapeli wkurwionej na rzeczywistość. UZS mają bardzo stanowczy i zdecydowany przekaz poparty równie mocną warstwą muzyczną. Trochę jak Cool Kids of Death, ale wrocławski zespół nie odpuszcza surowej drogi do celu na rzecz dyskotekowych eksperymentów. Bas Huberta Kostkiewicza ustawiona na równi z gitarą i perkusją ogłusza niezdecydowanych skandowanymi sloganami ujawniającymi drobne przyjemności kapitalizmu, a despotyczny elektrowerbel uderza mechaniczną, niemal industrialną zimną powinnością - etosem Anteny Krzyku.

Stary Malenka 
Występowali na trzeciej, mniejszej scenie w Galerii Impart i sprawiali wrażenie jakby zatrzymanych w pół drogi pomiędzy muzealną kameralnością i areną koncertową. Niezwykle ciekawy występ właśnie artystycznie; skupiony na tekstowych niedopowiedzeniach i brzmieniowych wieloznacznościach. Z dwiema gitarami, skrzypcami i - najbardziej znaczącym - plastycznym wokalem Agi Podolan. Interesująco frapującym; zresztą druga połowa duetu, Kamil Dysiewicz także rozumie zasadę "mniej niż więcej" - urywając refren intymnego coveru Wonderful life ("no need to run"). Warto czekać na ich debiutancką EPkę, którą (brejking!) właśnie nagrywają - ciągle szukają swojego głosu i poziomu głośności.

Moire Pop
Najlepiej zapowiadający się wykonawca WROsoundu. Wyciągnięci gdzieś z piwnicy zagrali swój pierwszy koncert w historii, niektóre piosenki absolutnie prezentując wrocławskiej publiczności. Wszystkie były świetne - wysmakowane brzmieniowo i przebojowo chwytliwe, bez zbędnych wstępów dziejące się tu i teraz. Maksymalnie satysfakcjonujący występ elektroniczny - z taką perkusją i modyfikacjami śladów w czasie rzeczywistym. Nie przypominam sobie w Polsce podobnie kunsztownego brzmienia przywołującego echa przestrzennego french touch'u z Air France na czele. Oczywiście wszyscy kojarzą Kamp! czy We Draw A, ale ich formuła chyba powoli się wyczerpuje. Czas na Moire Pop.

Ventolin
"My name is Ventolin and I don't use computer". Po takiej zapowiedzi można by się spodziewać akustycznego i wyciszonego songwritera - nic bardziej mylnego. Czeski akademik projektuje elektronikę na zagadkowych, na wskroś analogowych przyrządach i swoimi ekscentrycznymi zapowiedziami prowadzi niestrudzoną zabawę taneczną. Na ustawionym za sceną ekranie było widać wizualizacje i cień głowy Ventolina, która wśród kolorów animacji wyglądała jak kadr z kreskówki. I on sam właśnie tak się zachowywał - wyjęty z innej bajki szalony konstruktor podrygujący rytmem i kolejnymi niebanalnymi pomysłami na dźwięki. Niesamowita, odpowiednio odklejona od rzeczywistości impreza.

poniedziałek, 21 grudnia 2015

WROsound relacja 1/2: Silence is what nobody wants

(fot. Karol Czapski) 


Relacja z pierwszego dnia WROsoundu - piątek 4 grudnia w Imparcie.

Ghosts of Breslau 
Festiwal otworzyły Duchy Wrocławia. Nie chodzi jednak o widowiskowe figury przygotowywane na uroczystość otwarcia Europejskiej Stolicy Kultury (Przebudzenie Mocy już 15 stycznia), ale projekt Patryka Balawendera. Był to jego pierwszy koncert w rodzimym mieście - trudno w to uwierzyć, gdy uświadomimy sobie jak istotną część jego twórczości stanowi sam Wrocław. Ambientowe dźwięki dosłownie przenoszą atmosferę dusznych osiedli zamkniętych poniemieckimi kamienicami, a warstwa niesamowitości przypomina field - recording zjawisk paranormalnych. Pomijając już warstwę muzyczną (w przypadku tego gatunku szczególnie rozproszoną w ogólnym klimacie), wyświetlana w tle panorama wrocławskich kamienic nie mogła być lepszym obrazkiem rozpoczynającym WROsound.








Endy Yden
Najbardziej staranny koncert festiwalu. Andrzej Strzemżalski wciąż czeka na premierę debiutanckiej płyty, ale na scenie Impartu zobaczyliśmy w pełni ukształtowanego artystę. Bardzo świadomego - swojego materiału, stylu muzycznego i kształtu w jakim chciałby zaprezentować się publiczności. Za mało jest wykonawców, którzy myślą o całości doświadczenia koncertowego, a Endy nie dość że podkreślał różnorodne elementy aranżacji i zachowywał równowagę pomiędzy mocniejszymi/lirycznymi akcentami, to jeszcze zadbał o wsparcie tria smyczkowego 7.1 Trio. Tour the force dowodzonej przez Ydena ekipy był cover legendarnego (dla geeków?) zespołu Talk Talk - prawie 5-minutowa wersja Live's what you make it pełna dynamiki, pasji, hałasów oraz improwizacji. Nie każdy ogarnąłby tak wielowątkowe dzieło piosenkowe, a Andy traktuje je z ożywczą swobodą - najlepszy przykład gdzie może zaprowadzić ambicja wsparta żelazną konsekwencją.



Kyklos Galaktikos 
Czeski zespół zaprezentował zupełnie nową muzykę - nie tylko dlatego, że pochodzą z innego kraju, czy władają odmiennym językiem. To był najbardziej intensywny występ, na wszystkich poziomach; także w dosłownie fizyczny sposób, gdy nasze zmysły zaatakowały jednocześnie ostre rytmy i ostre światła stroboskopowe. Oczywiście nie zrozumiałem ani słowa z tekstów czeskich poetów, ale dałem się porwać brzmieniom rymowanych głosek ze śmiesznym akcentem. Teoretycznie najbliżej było im do hip-hopu, ale wszyscy wskazywali na siłę wyrzucanych wyrazów, które w niepokojącym, uwierającym wizualnie świetle stawały się mantrami dziwnego widowiska. Warto też wspomnieć o zagadkowym instrumentarium skompletowanym na kompaktowych jeżdżących konsolach. Kyklos Galaktikos ustawił się ze swoimi przyrządami na samym środku sali czyniąc doświadczenie jeszcze bardziej dosłownym. I tylko trochę szkoda, że publiczność nie otoczyła korowodem wykonawców - podobnie chcieli im przeszkadzać, co może okazać się ciekawym przykładem różnic kulturowych w zachowaniach koncertowych.



New Rome
Show-niespodzianką okazał się występ Tomasza Bednarczyka, który zaczyna solową karierę pod szyldem New Rome. Znany z Venter artysta załagodził koncertowe zmęczenie egzotycznymi plamami dźwięku, które zadziałały jak najlepsze środki relaksacyjne. A kolory tła jego stanowiska wykonawczego jak żywo przypominały interaktywny i sprzężony z muzyką eksponat graficzny w galerii Impart.









Breslaux
Zaledwie rok temu występowali w dwie osoby na przestrzeni 2x2 metry w galerii Impart, a teraz dali najbardziej spektakularne show jakie widział WROsound. Na pewno z największą scenografią, której głównym punktem było ogromne białe płótno rozwieszone na całej szerokości sceny - jednocześnie ekran dla projekcji wideo oraz arena teatru cieni. Schowany za kurtyną zespół był oświetlony całym zestawem różnokolorowych świateł, a uzyskany efekt przypominał konturowy zabieg z Demon Days live Gorillaz (trudno mi znaleźć większy komplement). Choć nie było widać twarzy zespołu, to wszyscy instynktownie poczuli siłę muzyki Breslaux i połączyli się w dobrej zabawie. Na szczęście zespół nie skupił się wyłącznie na warstwie wizualnej; aż 5-osobowy zespół zaprezentował przede wszystkim bardzo mocne brzmienie. Obawiałem się nieco, czy w feworze imprezy nie zagubią się kompozycje, ale refreny niosły się iście przebojowo, a gitarowe riffy podbite elektronicznymi rytmami mógłbym porównać nawet do szalonej trasy U2 POPmart (i znowu - największy komplement jaki usłyszycie z mojej strony). Przedstawienie wyjątkowo wysokoenergetyczne.



Electro - Acoustic Beat Sessions + 71 Legends
Trochę z konieczności EABS chyba po raz pierwszy występowali jako samodzielny headliner, gwiazda wieczoru festiwalowego - do ostatniej chwili nie było wiadomo kto wystąpi z zespołem. Przewidując reakcję moich znajomych na powtórkę zeszłorocznych rapów z KASTĄ zachęciłem ich do zostania n a EABS przekonując, że to tylko "takie fajne jazzy". I faktycznie - zostali na pierwsze dwa utwory, ale wyszli po występie pierwszego hip-hopowego gościa. "Jak był jazz to było fajnie, ale z rapsami nie powinno się tego łączyć w ogóle" - powiedziała koleżanka i jestem w stanie zrozumieć to tłumaczenie, bo paradoksalnie to bardzo trafna analiza występu. EABS balansuje na granicy tych dwóch gatunków i wystarczyło odjąć element słowno-wokalny żeby usłyszeć tam klasyczne improwizacyjne granie. Weszli raperzy - i nagle przeskakujemy do rasowego hip-hopu. Tak swobodne przeskakiwanie pomiędzy gatunkami jest chyba najwyższą wartością w ciekawej muzyce i dowodem na wielką klasę grania na żywo - nie ma wątpliwości, że zasłużyli sobie na ten gwiazdorski występ przewodząc programowi WROsoundu.



Ale były też inne gwiazdy - z miasta 71. Legendarni raperzy, którzy tworzyli sound tego miasta kilka-kilkanaście lat temu triumfalnie wrócili do czasów młodości. Wielu z nich całkowicie odłożyło mikrofon na półkę i wystawieni na widok publiczności Impartu mogli czuć się nieco nieswojo po tak znacznej przewie. Ale nie ma co filozofować nad czasami - wszyscy zaprezentowali się fantastycznie. Jot przywrócił ducha staroszkolnego hip-hopu, Kościej zabawił się wibracjami, które dosłownie roznosiły go po scenie, a Natalia Lubrano wyrosła z nastoletniej fanki wrocławskich zawodników i już jako prawdziwa dama pokazała wielką klasę. Pojawił się też sam Waldemar Kasta i tak jak rok temu zarządził sceną - gdy wchodzi na majka od razu wiesz, że dzieje się coś specjalnego, bo oto boss wrócił do gry. Na koniec, już na bisy Electro-Acoustic Beat Sessions pokazali ostateczne stadium ambitnego eksperymentu połączenia jazzu z hip-hopem kiedy zaprosili na scenę W.E.N.Ę. Przygotowują razem album długogrający i we wspólnym kawałku zawarli cały sens międzygatunkowych relacji - profesjonalizm wykonawczy, swobodę zabawy formą, a przede wszystkim rozmach świetnej muzyki, bo siła całej spektakularnej załogi EABS przeniosła rapowane teksty na wyższy poziom. Wrocławski towar eksportowy godny Europejskiej Stolicy Kultury.


sobota, 12 grudnia 2015

Didn't we have fun?


Coldplay - A head full of dreams (2015)

Wielka moc (pisania ładnych melodii) to wielka odpowiedzialność (wobec Muzyki). No i Chris Martin zmarnował ją na zrobienie Mylo Xyloto 2. Dość logicznie podążył za brzmieniem tych Wielkich Słów z początku tekstu i postawił sobie za cel zostanie Największym Zespołem Świata konsekwentnie odhaczając kolejne pozycje na liście wielkości. Ślub z hollywoodzką gwiazdą? Jest. Kumplowanie się z Bono i Michelem Stripe'm? Bardzo proszę. Utwór do radia, świąteczny i do filmu Angeliny Jolie? Jak najbardziej. Teraz dojdzie do tego występ na Super Bowl, największym widowisku telewizyjnym na świecie. Ale najbardziej znaczące okazały się duety z Gwiazdami Popu - lekki muzyczny kierunek potwierdził singiel z Rihanną na Mylo Xyloto, a teraz diamentem w błyszczącej koronie A head full of dreams jest sama Queen B. Ja to nawet rozumiem, jeśli śpiewasz z Beyonce musisz być popowy, postać tego gabarytu determinuje całą otoczkę, nie przyjmiesz królowej w piwnicy i wyciągniętym swetrze alternatywy. Jednak pozostaje żal, że na swój Definiujący Duet nie wybrali ślicznego Lunar nagranego z Kylie Minogue. Nie weszło nawet na płytę (!), bo ponoć byli "zbyt sexy". YEAH YOU ARE! (kpiącym głosem Andy'ego Samberga).





To nie jest tak, że ja jestem przeciwny przebojom w ogóle, po prostu oprócz ładnej melodii musi być tam coś więcej. Może chodzi o inspiracje - przecież przed chwilą chwaliłem tego samego Coldplaya za singiel umiejętnie czerpiący z Phoenix i Cardigans. A Justina Timberlake'a, doskonałe uosobienie pojęcia "glamorous" to już w ogóle kocham; z tym że on ma do nawiązywania Michaela Jacksona, Franka Siniatrę i orkiestrowy soul. Pamiętacie taką płytę Coldplay X&Y? Już lifestylowo przebojową, ale jeszcze intrygującą? Dlaczego jeszcze udawało im się mnie zaciekawić? Bo inspirowali się legendą Kraftwerk! Mało tego - zaprosili nawet na sesję Briana Eno, który zrobił im później najlepszą płytę. Wszystko to zmarnowali - po różnorodnym Viva la vida (or death and all of his friends) przyszło - tylko dosłownie - kolorowe Mylo Xyloto.


\

Trochę niesłusznie demonizuję Chrisa Martina obarczając go winą za całe zło tego świata. Tak się składa, że instrumentalnie kluczową postacią na A head full of dreams jest inny członek zespołu, Guy Berryman. Jego gitarę basową słychać na każdym kroku, to ona samodzielnie prowadzi akordy i podbija pianino śpiewającego frontmana. To prawda, nacisk na bas jest przywilejem popu, ale jego wpływ sięga głębiej - być może jest nawet ideologiem podejścia zespołu do tego gatunku. Oprócz gry w Coldplay produkuje innych artystów, wychował się na soulowych kontrabasach, a przede wszystkim grał w supergrupie Apparatjik z muzykami A-ha oraz Mew. I właśnie do tego projektu odsyła drugi utwór na A head full of dreams, Birds - elektroniczne nastawiona rytmika i zakręcona linia basu. Oczywiście w momencie to tracą, bo piosenka zamienia się w kalkę Hurts like heaven z Mylo Xyloto - sytuacja charakterystyczna dla całego nowego albumu.




Damon Albarn tłumacząc się z niedoszłej współpracy z Adele powiedział, że jej nowy materiał jest "middle of the road" a ona sama "very insecure". Rekordzistka w sprzedaży płyt bardzo się obraziła szczególnie na to drugie stwierdzenie, nie rozumiejąc że starszemu koledze nie chodziło wcale o "obawy jak połączyć macierzyństwo z powrotem do muzyki". Albarn był rozczarowany asekuranctwem Adeli, brakiem chęci do jakichkolwiek eksperymentów. Ten sam problem mają Coldplay, którzy chyba zapomnieli o różnicy pomiędzy "biggest" a "greatest band in the world".

Być może to wina rynku muzycznego, może nie da się już zdobyć popularności bardziej skomplikowanymi kompozycjami, czego dowodem jest średni odbiór wyciszonego Ghost Stories czy frustracje ostatnich płyt U2. Ale właśnie Bono i Damon Albarn będąc u szczytu popularności na świetnych płytach POP i The Great Escape potrafili pokazać wielkiego fucka komercji. Mieli jaja, jednak nie wiadomo dlaczego, bardzo później narzekali na te gorzej sprzedające się albumy. Cóż, wydaje się, że Chris Martin uczy się na ich "błędach" i swoim najnowszym wydawnictwem nie daje nam nadziei na podjęcie ciekawszego artystycznie ryzyka.

czwartek, 3 grudnia 2015

WROsound: 7 wyjątkowych rzeczy



Już 4 i 5 grudnia w salach Impartu odbędzie się 7. edycja festiwalu WROsound. 12 artystów z 2 krajów na 3 scenach i ponad 10 godzin najciekawszej muzyki.

Jeszcze się zastanawiacie? Oto 7 powodów, dla których siódma edycja WROsoundu będzie tak wyjątkowa:

1. Wrocławskie dźwięki - festiwal WROsound to swego rodzaju showcase, czyli przegląd najciekawszych artystów i zjawisk muzycznych w regionie. Skład jaki dla Was przygotowaliśmy to prawdziwe the best of Dolnego Śląska; być może nie pod względem popularności, ale na pewno z powodu różnorodności i wyjątkowości twórczej.

2. Premiery - absolutnymi debiutantami będzie elektroniczny duet Moiré Pop, logiczny następca takich zapatrzonych w taneczne lata 80te zespołów jak KAMP! czy We Draw A. To będzie ich pierwszy koncert w historii! Pierwszy koncert we Wrocławiu zagra też Patryk Balawander ukrywający się pod pseudonimem Ghosts of Breslau. Ambientowy twórca nie lęka się już problemów technicznych i w sali kameralnej zaprezentuje swoją muzykę z wyjątkową wizualizacją w tle.

3. Specjalne projekty - przygotowane tylko na WROsound, powtórek nie będzie. Tajemniczych gości zapowiada min. Endy Yden, ale mowa tu przede wszystkim o kolejnej kolaboracji Electro-Acoustic Beat Sessions, tym razem z Legendami Miasta 71. Nie zdradzimy kto tam wystąpi do samego końca, aby nie psuć niespodzianki, ale możecie się spodziewać nadzwyczajnego zderzenia muzycznych osobowości. Koncert EABS i Waldemara Kasty na poprzedniej edycji WROsoundu już przeszedł do historii - triumfalny powrót rapera zachwycił publiczność i zdefiniował na nowo pojęcie “wrocławskiego brzmienia”. Spodziewajcie się wielkich rzeczy, bo samo...

4. Electro-Acoustic Beat Sessions to bez wątpienia najlepszy zespół we Wrocławiu.Skład kompletny, jazzowy big band nowej generacji - z dęciakami, gitarami, perkusją i skreczami autorstwa mózgu całej operacji, czyli didżeja Spisek Jednego. Cudowny rozmach dźwiękowy. Grali rapsy z Raashanem Ahmadem i W.E.N.Ą , grali z Pauliną Przybysz, a ostatnio zreinterpretowali dorobek wielkiego Milesa Davisa. Za 50 lat to o nich będą krążyć legendy - cała wrocławska scena muzyczna na jednym zdjęciu.

5. Różnorodność brzmieniowa - mamy dwa składy gitarowe i może dwóch lapotopowców w programie, ale cała reszta z dwunastki wykonawców to całkowity misz-masz dźwiękowy. Sami jesteśmy ciekawi co też może pojawić się na scenie, jakie instrumenty i w jakich konfiguracjach. A jakby było mało gatunków, to załoga Kyklos Galaktikos z Czech zaprezentuje w sali kameralnej coś na kształt teatralnego performansu z udziałem publiczności i z użyciem wszystkich najbardziej innowacyjnych kierunków muzycznych. Będzie się działo.

6. Impart - być może na co dzień jest areną bardziej konwencjojnalnych wydarzeń, ale WROsound kombinuje także z przestrzenią. Koncerty na dwóch scenach PLUS w Galerii Imp.art - tam właśnie odbędzie się show niespodzianka, który na pewno sprawi, że już nigdy nie spojrzycie na to miejsce w ten sam sposób. A już większe, spektakularne show z grą świateł i cieni (wystąpią ukryci za ogromną kotarą) zaprezentuje wybuchowy skład Breslaux. To nie jest jakiś ciasny klub z dziwną akustyką; zapewniamy najwyższą jakość dźwięku - a także obrazu. 

7. Świetna zabawa - umieściliśmy ją na ostatnim miejscu w spisie rzeczy, ale to właśnie ją odczujecie w pierwszej kolejności najbardziej fizycznego doznania. Rozpisywaliśmy się o premierach, innowacjach i alternatywach, podczas gdy właśnie jakość występu na żywo jest dla nas najważniejszą wartością. Będą też tańca - największą imprezę rozkręci na pewno Ventolin. Ten Czech jest szalony, co udowodnił w swoich odjechanych teledyskach, ekscentrycznych utworach i na katowickim festiwalu Tauron Nowa Muzyka gdzie porwał całą publiczność. Gwarantujemy - na WROsoundzie nie można się nudzić.

środa, 2 grudnia 2015

WROsound: Antena Krzyku



Antena Krzyku już od ponad trzech dekad jest najlepszym przykładem stosowania złotej reguły alternatywy, aby cały czas być w kontrze - robić te rzeczy, których by się po tobie nie spodziewano. Ja sam wpadłem w pułapkę oczekiwań już na samym początku, bo hasło Antena Krzyku kojarzyłem tylko z wytwórnią płytową, podczas gdy wszystko zaczęło się od fanowskiej gazetki o tej samej nazwie. Jak napiszą w encyklopediach "wrocławski fanzin jest jednym z najważniejszych wydawnictw obiegu alternatywnego lat 80 i 90." Myślałem, że to hasło większego ruchu społecznego, ale za wydanie legendarnego (papierowego) wydawnictwa odpowiedzialny był jeden człowiek - Arek Marczyński. spiritus movens całego przedsięwzięcia i sporej części historii wrocławskiej sceny muzycznej.




Pierwszy numer Anteny Krzyku został wybrany w czasach głębokiej komuny, łatwo więc zaliczyć go do szeregów kontrkultury czy Pomarańczowej Alternatywy. Marczyński oczywiście z sympatią promował zespoły, które ryzykowały tekstami trafienie do więzienia, ale przyznaje jednak, że "nie do końca chcieliśmy wikłać się w dużą politykę". Można powiedzieć, że "zamiast bić się z ZOMO promował muzykę" jednak to też nie będzie całą prawdą. Komuna łączyła ludzi i dla Marczyńskiego była szansą stworzenia wspólnoty mającej w swoim centrum sztuki wyzwolone. "Nas interesowało bardziej budowanie ruchu alternatywnego, który zaczynał się od warsztatów naprawy rowerów, a kończył na wydawaniu płyt". Arek Marczyński patronem jak najbardziej współczesnych aktywistów miejskich? Paradoksalnie jego pomysły miały być może łatwiejsze drogi do zaistnienia, bo całkowicie omijały komunistyczną politykę. Liczyło się tu i teraz nawet nie w ogólnym pojęciu lokalności co na konkretnym terytorium; pewnie dlatego mieszkanie i aktywności we Wrocławiu nie sprawiły, żeby czuł się specjalnie związany z tutejszą sceną punkową. Zapatrzony w zachodnie wspólnoty żyjące w - nomen omen - komunach alternatywnych autor Anteny Krzyku poruszał tematy sztuk wizualnych, teatru czy filmu. Wydaje się, że działalność Marczyńskiego najlepiej zrozumieli... wrocławscy franciszkanie, u których drukowane były jego pierwsze fanziny. "Starali się pomagać wszystkim, którzy coś robili. Nie ważne było, czy to był ruch oazowy czy nasze działania - one także wydawały im się jakoś interesujące".



Antena Krzyku w kształcie takim jaki ją znamy dzisiaj rozpoczęła działalność wydawniczą dopiero po 1989 roku. Wciąż jeszcze nie można było jej nazwać wytwórnią płytą, bo pierwsze albumy były nagrywane jeszcze na kasetach. Wszystko dalej opierało się na współpracy w małych społecznościach - tym razem międzynarodowych, bo podczas zagranicznych wojaży Marczyński poznał i Nirvanę i Red Hot Chilli Peppers, a chłopaki z Fugazi i NoMeansNo do tej pory są jego dobrymi kumplami. Jak sam mówi "trafił z licencjami" bo przyjaciele ze skłotów Amsterdamu stali się wielkimi gwiazdami alternatywy. I gdy wszyscy w rodzinnym mieście oczekiwali kontynuowania prowizorycznej przygody wydawniczej (kupowanie kaset w PEWEXie, czy nagrywanie materiału na kasety z bajkami było jak najbardziej w nostalgicznym repertuarze), Arek Marczyński postanowił uruchomić poważne wydawnictwo. Nowa rzeczywistość zaliczyła zderzenie z pięknymi ideałami:
"moi koledzy w dalszym ciągu żyli na garnuszku rodziców i łatwo było im negować to, że działalność wydawnicza jest działalnością komercyjną, czyli, że musi zarabiać pieniądze, żeby wydać następną płytę i móc się utrzymać". Na szczęście po krótkiej przygodzie z artykułami gospodarstwa domowego Antena Krzyku powróciła na rynek nie tracąc zapału i orientacji na pokazywanie rzeczy najbardziej wartościowych. "Swoją funkcję jako wydawcy widzę przede wszystkim w dokumentowaniu tego, co się w muzyce dzieje. "

Udało się utrzymać na powierzchni, a nawet (razem z Rafałem Księżykiem) reaktywować papierową Antenę Krzyku. Co jednak najważniejsze - mimo poważnego wieku wydawnictwo cały czas promuje ciekawe zespoły z Wrocławia mając w swoim katalogu min. płyty Indigo Tree czy Małych Instrumentów. Wyjątkową inicjatywą jest Klub Subglowy Anteny celebrujący tradycyjne sposoby dystrybucji pojedynczych kawałków - tylko na 7-calowej płycie winylowej. To akurat spełnienie marzeń Marczyńskiego, bo oprócz tego, że zawsze był najdroższy, to winyl  "jest ładniejszy i przyjemniejszy w dotyku niż płyta CD. I przetrwa najdłużej – do dziś można słuchać winyli, które mają sto lat, a stuletniej płyty kompaktowej już nie odsłuchasz, bo się utleni". Wśród wyboru najważniejszych artystów znaleźli się min. artyści poprzedniej edycji WROsoundu: We Draw A i Peter J. Birch, a szatę graficzną zaprojektował Dawid Ryski.




Wrocławska wytwórnia od 30 lat wysyła w świat najróżniejsze formy sztuki, ciekawe inicjatywy oraz wizje całej ideologii alternatywnej. Mimo przemijania nośników, mediów i gatunków Arek Marczyński gra dalej - bo przecież "muzyka była podstawą, za nią szły wszystkie treści". Co prawda prognozy nie są najbardziej optymistyczne - czasopisma branżowe w ogóle znikły z powierzchni Ziemi, a dźwięki tracą na znaczeniu usuwając się w tło. Na szczęście "nie będzie tak, że za 75 lat Mick Jagger wciąż nie będzie mógł osiągnąć satysfakcji. Pojawi się jakiś młody Jagger, który pewnie też nie będzie mógł satysfakcji osiągnąć, ale to nie będzie ten sam dziadek". I ci kolejni artyści znowu wychodzą z Anteny Krzyku - mówię tu o Ukrytych Zaletach Systemu, którzy są nabuzowani, ale z jak najbardziej współczesnych i namacalnych powodów. Rzeczywistość uwiera ich niemal fizycznie, jak kamyk w bucie; oni sami mają chyba "butelki z benzyną i kamienie wymierzone w ciebie" gdy tak samo gniewnie grożą, że "twoja ulica już niedługo będzie". Jak pisze Paweł Starzec formują brzmienie zwane "falą z betonu", a "postpunk to dla UZS nie tylko źródło inspiracji muzycznych, ale także ideowy korzeń. Na płycie, wydanej nakładem Anteny Krzyku, pojawia się kilka typowych dla tej sceny nawiązań do lokalnego kolorytu: w „Czasie wypłaty” fragment z Zygmunta Baumana, z nałożonym nagraniem z awantury na jego wykładzie na Uniwersytecie Wrocławskim". Nie są obojętni na to co dzieje się wokół nich, ich brzmienie tym bardziej (tym głośniej!) o tym przypomina i łamią przyzwyczajenia tak zdecydowanie jak Arek Marczyński 30 lat temu. Godni synowie Anteny Krzyku.





PS. Wypowiedzi pana Markczyńskiego pochodzą z tego wywiadu dla Dwutygodnika, ale czytałem też ten tekst Pawła Starca stamtąd. 

wtorek, 1 grudnia 2015

MIXTAPE: WROsound 2015





WROsound w Imparcie już 4 i 5 grudnia, więc z tej okazji okolicznościowy mixtejp ze WSZYSTKIMI artystami festiwalu.

Polecam liryczne (damskie) wyciszenia Stary Malenka i Enchanted Hunters po wybuchowym wstępie Breslaux. A już szczególnie rozbudowane Are you a wizard? będące prawdziwą osią składanki. Potem gitarowe uderzenie z Dead Snow Monster, które w tym wydaniu brzmią jak bardziej zadziorny L.stadt. A na zaszczytnym, finałowym miejscu oczywiście Moire Pop, czyli prawdziwy czarny koń festiwalu z napisami końcowymi Patryka Balawandera.


1. Ventolin - Supersonik
2. Breslaux - Catch The Noise
3. Stary Malenka - Bona
4. Enchanted Hunters - Twin
5. Endy Yden - Are you a wizard?
6. Kyklos Galaktikos - Nemehlo
7. EABS feat. Natalia Lubrano - (Untitled) Live!
8. Ukryte Zalety Systemu - Twoja ulica już niedługo
9. Dead Snow Monster - Friedns
10. Moire Pop - Goodbyes
11. Ghosts of Breslau - Sunken Lights

Super promo na deser, pozdro, widzimy się.