background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

niedziela, 22 lutego 2015

SP 7'' : I've seen those English dramas too




Prestiżowe uczelnie pełne sa takich chłopców. Schludnych erydytów zgłębiających na zajęciach panelowych tajemnicę Angielskiego Przecinka, aby później rozkręcać campusowe imprezy eklektycznymi playlistami. Vampire Weekend są jednymi z tych szczęściarzy, którzy mogą poszczycić się dyplomem Uniwersytetu Columbia (Liga Bluszczowa, te sprawy).


Very big house in the country

Pokolenie wcześniej - ale z podobnym wyczuciem stylu - po oxfordzkich błoniach przechadzali się inni artystyczni żakowie z zespołu Blur. Wyspiarskie nienaganne wykształcenie owocowało konfliktami z Oasis i celnymi diagnozami społecznymi na Parklife. Zblazowani za młodu czym prędzej podjęli Wielką Ucieczkę na wiejskie posiadłości, które okazały się oazą spokoju także dla ich nowojorskich kolegów.




I met the highest lama

Kolejne mrugnięcie okiem w teledysku skierowane jest do Wesa Andersona. Pastelowe kolory i sympatyczna umowność niezabijającej strzelby, a przede wszystkim branie opowieści w nawias "rozdziałów" naniesionych bajkową czcionką. W nakręconym rok wcześniej filmie wspomnianego reżysera The Darjeeling Limited wyznaczały one kolejne etapy Podróży Duchowej trzech braci; I climbed to Dharmasala, too.




As long as I got my suit and tie

Tym razem trzeba odwrócić bieg czasowy inspiracji, bo okazuje się, że nakręcone w 2013 roku  Trying to be cool zawiera te same elementy co dziełko Vampire Weekend. Jak pisałem w tekście na temat tego teledysku: "Wokalista odziany w sygnowaną śnieżnobiałą marynarkę przemierza kolejne interaktywne lokacje zaliczając misje (szach-mat) i zbierając ekwipunek godny Prawdziwej Gwiazdy". Równie treściwe wydaje mi się też przywołanie anegdoty o Julianie Casablancasie, za którym chodził reporter magazynu Rolling Stone wiedziony pytaniem "czy on naprawdę ubiera się w co popadnie?". Biała marynarka na szczupłych ramionach Ezry Koeniga wygląda jak zdjęta z lidera The Strokes.



Show your paintings at the United Nations

Prawdziwą treścią, niezapożyczonym oryginałem Oxford Commy jest oczywiście satyra na wyższe sfery. Trochę głupio być już na starcie bogatym idolem nastolatek; trudno znaleźć wiarygodność w dolarowej stabilizacji. Przejechał się na tym sam Truman Capote, który podczas pracy nad Wysłuchanymi Modlitwami nie zdołał doszukać się pod warstwą blichtru niczego wartego Literatury. Na szczęście piosenki to lżejsza kategoria (po)wagi. Ożywcza moc indie rocka przeciąga zgrywę na drugą stronę - highlife odbity w drobnych zgryźliwościach ujawnia jak najbardziej zwyczajne życie na mieliznach banalnych tematów. Cóż, w przyziemnych sferach dziewczyny w ten sam sposób używają swojej przyrodzonej wyższości, aby przykryć wymówki słodkimi banialukami.



środa, 18 lutego 2015

MIXTAPE : Notoryczni Debiutanci



Kolejny mixtape jest inspirowany filmem Beginners (polski tytuł: Debiutanci), który jest jednym z moich ulubionych. Ale przede wszystkim opowiada o ludziach, którzy dopiero zaczynają ogarniać zabawy w deblu, bo łatwiej gra się na single-playerze.


1. Divine Fits - My love is real
2. Muchy - Notoryczni debiutanci
3. Belle and Sebastian - The party line
4. Keira Knightley - Coming up roses
5. Oxford Drama - Hide and seek (w org. Asleep/awake, którego nie ma na Spotify)
6. Erlend Oye - Bad guy now
7. Vampire Weekend - Oxford Comma
8. The National - You've done it again, Virginia
9. Roger Neill, Dave Palmer and Brian Reitzell - Moon Waltz (org. Sweet jazz music z tamtego soundtracku)
10. Jonathan Wilson - Love to love
11. Pustki - Po omacku
12. U2 - Every breaking wave (acoustic version)





sobota, 14 lutego 2015

I have a will for survival


Every breaking wave (2014) Reż. Aoife McArdle





Wiem co ludzie myślą o U2.
Że te stare dziady, które nie wiedzą kiedy ze sceny zejść. Okej, mogą jeździć na wspominkowe trasy koncertowe typu „the Best of” bo zawsze fajnie usłyszeć One co leci w radiu. Ale nowe płyty? Ambicje artystyczne? Nigdy w życiu! Chęć przypodobania się młodszej publiczności staje się tak samo niestosowna jak 50-letni facet podrywający licealistkę.
Domyślam się też co możecie myśleć o mnie gdy znowu zaczynam coś mówić o U2.
Że ten Jacek jest psychofanem, wszyscy wiemy że jara się irlandzkimi dziadami. Okej, też lubimy tą balladę z RMFu, ale przecież ich wszystkie piosenki są takie same. Prawda? Nowi, modni producenci? I tak nic nie zrobią w tym wieku! Właściwie to czuję się niezręcznie po raz kolejny zaczynając ich temat.

Ale tym razem muszę, bo tak się składa, że film z piosenkami U2 w reżyserii Aoife McArdle jest skierowany właśnie do Was – młodej, internetowej widowni, która nie ma ochoty oglądać podskakującego niziołka w okularach o wielkim ego.

Every breaking wave nie jest teledyskiem do nowego singla z Songs of Innocence. To film krótkometrażowy opowiadający o konflikcie religijnym w Irlandii Północnej lat 70tych. Ale pochodząca z Dublina obiecująca panna McArdle przedstawia te tragiczne wydarzenia z perspektywy młodych ludzi. Przypomina to trochę szeroko komentowaną decyzję o reżyserii Miasta 44 przez „Janka” Komasę. W obu przypadkach chodzi o to samo – zwrócenie się do widowni w mniej zaawansowanym wieku, dla której przestawione wydarzenia są historią, ale taką naprawdę zamierzchłą. Nieprzypadkowo wytwórnia zwróciła się z produkcją filmu do kolektywu The Creators Project, który firmuje najciekawsze teledyski ostatnich 2-3 lat (min. opisywane przeze mnie Trying to be cool). Siłą filmowego Every Breaking Wave jest właśnie świeżość – nowe spojrzenie z wszystkimi wadami i zaletami przyjęcia akurat takiej, młodzieńczej perspektywy.

Zwyczajne love story – chłopiec i dziewczyna wymieniający się oddechami z papierosa, tacy ladni i skąpani złotym światłem. Trochę Romeo i Julia – on katolik, a ona jest protestantką, więc muszą się szukać pomiędzy przestrogami przyjaciół. Łatwo zauważyć przepalone negatywy i stylowe pulsacje nazywając je ckliwymi, zbyt banalnymi dla muzyki tak utytułowanego zespołu. W końcu czy jest coś słodszego niż nastoletnie uczucie? (zakrzyknęli zatwardziali fani zespołu). A z takich podzielonych miłości zrodził się min. sam Paul Hewson (rodzice Bono też byli parą z różnych „parafii”). W filmie wielka historia miga gdzieś w tle, wtrącając się scenkami w zabawy wyszczekanych kumpli. Historia, która wreszcie wybucha wbijając się w zwyczajne życie.

Wielkie zespoły, wygórowane ambicje, podrażnione dumy, hipsterskie obrazki, religijne konflikty, brutalne zamachu, grafomańskie opinie. Wszystkie te uderzające fale historii rozbijają się w końcu o dwójkę ludzi. W porównaniu z ich żarliwą siłą, impetem pierwszych uczuć i ryzykowną ciekawością wszystko usuwa się w cień. Jak chłopak rzucający wszystko i z całych sił biegnący, aby uratować ojca. Albo jak Bono w ostatnim refrenie wydający krótki, rozpaczliwy okrzyk: If you go?

poniedziałek, 9 lutego 2015

KROPKI-KRESKI : Just Kids


Patti Smith - Horses (1975)

Legendarne zdjęcie zrobione przez Roberta Mapplethorpe, A (zagrany w całości) materiał z niemniej legendarnego wydawnictwa usłyszymy już w sierpniu na OFF Festiwalu w Katowicach.

To jedna z najważniejszych okładek płytowych w historii rocka. Prosta i surowa. Fotografia jest czarno-biała, co w czasach, kiedy straszyły glam-rock, disco lub symfoniczna elefantiaza, było gestem odwagi. Na zdjęciu smukła kobieta o androginicznej urodzie, przypominająca bohaterów rocka - Richardsa czy Jaggera. Jej niepokojąco ambiwalentną seksualność podkreśla czarny meszek na górnej wardze, którego wyretuszowania domagał się bezskutecznie producent. Kobieta stoi na tle białej ściany ubrana po męsku, w czarne spodnie, białą koszulę z wąskim krawatem a la Baudelaire, a na lewe ramię zarzuciła czarną marynarkę, jak robił to Sinatra. Krawat, rozwiązany, zwisa luźno, a koszula, lekko pognieciona, z rozpiętym niedbale kołnierzykiem, jest pospiesznie wciśnięta w obcisłe spodnie. Gęste włosy dawno nie były czesane. W lewe ramię wbija się klinem trójkąt światła, to snop słońca wpadającego przez niewielki świetlik. 

Bardziej niepokojące niż męska prezencja kobiety jest jej spojrzenie - dumne, wyniosłe i wyzywające, gotowe do konfrontacji. Długa naga szyja, twarz lekko uniesiona, broda wysunięta, oczy patrzą na nas z wysoka, bez śladu skrępowania obecnością obiektywu. Kobietę widzimy en face, choć gra świateł zacienia prawą stronę twarzy, a drugą zostawia w świetle, jakby przypominając o ambiwalentnej naturze modelki. Biodra są lekko obrócone w prawo, wygięte jak w swobodnej odmianie antycznego kontrapostu. Buńczuczność spotyka się tu z klasyczną elegancją, młodzieńcze wyzwanie ze spokojem, który świadczy o pewności siebie zarówno modelki, jak i fotografa. 


Ten wspaniały i kompletny opis okładki pochodzi z artykułu Dzieciaki z Chelsea Hotel autorstwa pana Jerzego Jarniewicza (tłumacz literatury anglojęzycznej, poeta, eseista). Cały artykuł traktujący o książce "Just Kids" autorstwa Patti Smith wydrukowano w "Książkach. Magazyn do czytania" (październik 2011).

wtorek, 3 lutego 2015

He says you play it on your broken guitar





Angus & Julia Stone - s/t (2014)
Erlend Øye - Legao (2014)

Co będzie jak zepsuje się moja wieża stereo?
Pamiętam jak mój tata przywiózł ją z Niemiec kiedy byłem naprawdę mały. Leżałem w łóżku chory na jakąś świnkę i sprezentował mi pilota z magicznym napisem SONY. Ostatnio z niemałym szokiem dostrzegłem tą piękną maszynę na zdjęciu z urodzin gdy na moim torcie świeciło się góra 6 świeczek. Brat nagrywał na kasety hity jeszcze z POPlisty i eksperymentował połączenia z telewizorem, a teraz ja przejąłem ją jako wzmacniacz do studenckiego laptopa. Oczywiście laser nie odczytuje już płyt CD, wiadomo - tyle lat. Niemniej jednak myśl o zepsuciu się całego sprzętu napawa mnie prawdziwym audiofilskim przerażeniem.
Z podobną obawą pisała o swoim iPodzie felietonistka Pitchforka. U nas odtwarzacz z jałbkiem nie jest otoczony takim kultem, ale decyzja o zakończeniu produkcji serii Classic dla mnie także jest symboliczna (swojego kupiłem używanego na Allegro i faktycznie jest najlepszy, nie odchodź). Żyjemy w ciekawych czasach, ale nowinki technologiczno-internetowe są interesujące raczej dla geeków z polibudy. Nikt chyba nie przywiązuje się do gigabajtow co nie zmienia faktu, że to moja muzyka. Nie chciałbym żeby rozpłynęła się w chmurze wystawionej na widok całego świata, z którym będę musiał się dzielić swoimi dźwiękami.





Tą zmianę, gaśnięcie technologii zdają się wyczuwać Angus i Julia Stone. Ich najnowsza płyta przypomina soundtrack do wakacyjnego filmu wyświetlanego z projektora taśm Super 8 na sypialnianym prześcieradle. Podpisali ją swoim nazwiskiem, tak jak podpisuje się osoby na odwrocie wywoływanych zdjęć. Celowo wybrali tak nietrwałe nośniki, bo zaspany głos Julii już na samym początku zdradza zainteresowanie na wieść o zepsutej gitarze. Sprzętowe niedoskonałości mają swój nieodparty urok, zniekształcenia nadają unikalne brzmienia i piętno ciepłej, analogowej usterki. Wherever you are mówi o starych głośnikach samochodowych, towarzyszach niejednej podróży po niezliczonych kilometrach i współsłuchaczach niezapomnianych melodii. "With a broken stereo I wanna be wherever you are" staje się sentymentalnym wyrazem zgody na dzielenie wspólnej drogi, która nie musi być komfortowa. Bo jeśli chcemy, te wszystkie dziury miłością da się załatać. Pan Jacek Cygan naprawdę ładnie to ujął - tylko że w piosenkach nierówności łagodzi prowadzenie miękkiego basu, a rozstrojone domowe pianino jest świadkiem kolejnego A heartbrak. Kojąca serdeczność jest pewnie staroświecka, ale dobrze jest się odprężyć i zamiast zestawu sex, drugs and rock n' roll wybrać love, whiskey and smooth.





Podobnie jak muzyka rodzeństwa Stone funkcjonuje poza czasem, tak płyta Erlenda Øye ni ejest umiejscowiona w konkretnej przestrzeni. Legao było nagrywane w różnych miastach i z różnymi muzykami, co przypomina trochę wędrówkę trupy grajków, która przenosi się akurat tam gdzie panuje przyjemny klimat i ładna pogoda. Wyobrażam ich sobie jako "Bungalow band" grający słoneczną muzykę na plażowych tarasach. Wśród palem, które w jakiś sposób zdołały położyć się cieniem nad rozczochraną głową chłopaka z Islandii. Bo nie są to dramatyczne wstrząsy i trzaski łamanego serca; bardziej kołysania miękkiej bossanovy z pomachaniem dłonią na pożegnanie w Save some loving. Jak upadki na plaży, które nie mogą być tak bardzo groźne gdy uderzenie amortyzuje (trochę tylko szorstki) piasek. Dobrze jest wyjechać na wakacje i nabrać odpowiedniego dystansu - nawet jeśli nie można spojrzeć przez różowe okulary, to ciemne szkła nie musza tam oznaczać czarnowidzenia. Dzięki takiej falującej pulsacji Bad guy now staje się najładniejszą obwiniającą piosenką jaką można sobie wymarzyć w koszmarach wyrzutów sumienia.

Jeden z bohaterów Norwegian Wood Haruki Murakamiego czytał tylko książki wydane co najmniej 30 lat wcześniej (z wyjątkiem Wielkiego Gatsby'ego). Ta cenzura miała wydzielić dzieła, które oparły się próbie czasu, są faktycznie warte przeczytania. W przypadku muzyki brakuje jeszcze takiej granicy - nie ma żółknących kartek czy wyblakłych kolorów; dane po prostu ulatują z zapisu płyty CD, a laser gaśnie. Ciężko się wzruszać nad elektroniką, ale na szczęście audiofile też mają swoje romantyczne nośniki - winyle. Kurz pięknie osiada w czarnych rowkach, a trzaski zdradzają ulubione, najbardziej zgrane miejsca.
Właśnie to charakterystyczne ciepło brzmienia jest tym co najcieplej bije z opisywanych wyżej albumów. Legao oraz Angus and Julia Stone jak ulał pasują do adapterów. Już teraz udzieliłbym im historycznego kredytu zaufania i wytłoczył na czarnych płytach jako przepustkę do nieśmiertelności. Udzieliłbym im schronienia przed wypaleniem na zwyczajnej płycie CD, z której za kilkanaście lat uciekną nie tylko megabajty, ale to co ważniejsze - dusza.