background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

wtorek, 26 sierpnia 2014

KROPKI - KRESKI : I'm bringing sexy back


2002

Obrazek zdobiący pierwszą płytę Justina Timberlake'a Justify mogłaby być wzorem okładki albumu popowego chłopca, model "Typowy Justin". Młody mężczyzna z boysbandową przeszłością patrzy tęsknym wzrokiem wprost w obiektyw. Na brodzie zwisa pierwsza bródka, pod którą błyszczy archetypiczny element niepokornego badgaja - skórzana kurtka. Najlepiej oświetlona jest oczywiście blond fryzura, a piaszczysty pejzaż na drugim planie symbolizuje... Nie mam pojęcia co symbolizuje, wystarczy że jest malowniczy. I szorstki; tak jak sam Justin wyczekujący z utęsknieniem na życiodajny deszcz łez. Cry me a river.



2006

Na okładce przełomowego muzycznie FutureSex/LoveSounds Justin ma pod noga cały świat tanecznej kuli dyskotekowej. Ale nie jest to triumfalna, napuszona poza zdobywcy z jaką obnosi się obecnie Kanye West. Na moje europejskie oko przypomina to bardziej futbolowe sztuczki, żonglerkę piłką, czy też gatunkami muzycznymi takimi jak R&B, funk, trance, a nawet krautrock (JT w inspiracjach wymieniał nawet Radiohead, a interludia podpatrzył u Mesjasza Coolerstwa Davida Bowiego). Gdy jednak przyjrzeć się bliżej okazuje się, że obcas błyszczącego pantofla Justina rozbija szklaną kulę na drobne kawałeczki z bezpośredniością rozsadzenia typowego popu eksperymentami producenckimi na samej płycie. Mimo tego zamachu, symbol szalonych lat 80tych cały czas błyszczy triumfem refleksów ozdabiając sterylnie białą podłogę. Marynarka jest jeszcze swobodnie rozpięta, bo chodzi tu głównie o nightlife-ową zabawę. To nowoczesny playboy jakiego grał w Social Network, ale te elektroniczne sztuczki są mu potrzebne tylko do podrywu, bo umie przecież powiedzieć ayo, I'm tired using technology. Uwagę zwraca również pieczołowicie dobrana kolorystyka napisu. Zdjęcie wykonał Terry Richardson, słynny fotograf modowy, sam Timberlake przyznał zresztą, że chciał, aby jego album przypominał "fashion editorial, YSL and Gucci suits, which goes with the sonics".



2013

Z okładki 20/20 Experience spogląda na nas zblazowany multimilioner. To oczywiste - kogo innego byłoby stać na taką bajerancko specjalistyczną, drobiazgowo skalibrowaną i najwyraźniej bezużyteczną aparaturę? Kolejna zachcianka ekscentrycznego bogacza, który przygląda się maluczkim z niestosowną ciekawością Howarda Hughesa. I ten smoking. Muszka leżąca tak naturalnie, że łatwo sobie wyobrazić jej właściciela jedzącego w takim stroju śniadanie. Chodzi tylko o bogactwo, ni mniej ni więcej. To ono jest kluczem do wizerunku autora, inicjały którego są wybite szczerym Oscarowym złotem.
Pop jako gatunek muzyczny ma to do siebie, że w przeciwieństwie do np. rocka nie musi nieść ze sobą jakiegoś wielkiego, istotnego dla świata przekazu. Dobry pop omija zaangażowania i zajmuje się stylem samym w sobie. Wielkość Justina Timberlake'a polega na tym, że doskonale to rozumie i nie wstydzi się bogactwa, tych wszystkich milionów dollarów jakie rozdaje mainstream. Nie owija w bawełnę i szpanuje bezwstydnie drogim blichtrem. "To understand what that weak is like. This weak is crazy!" - opowiadając swojemu oczywiście nie mniej gwiazdorskiemu kumplowi Jimmiemu Fallonowi o Saturday Night Live Justin oddał esencjonalną definicję całego show-businessu. Jak już wspomniałem, on wcale nie musiał nagrywać tej płyty, ale zachciało mu się pokazać całemu światu jak perfekcyjnie tańczy i jak doskonale leży na nim smoking. Taka już kolej rzeczy - zwykli śmiertelnicy muszą zajmować się naprawdę istotnymi kwestiami jak sens życia i utrzymanie rodziny, podczas gdy Możni i Wielcy mogą sobie pozwolić na zabawę w gwiazdorstwo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz