background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

sobota, 12 grudnia 2015

Didn't we have fun?


Coldplay - A head full of dreams (2015)

Wielka moc (pisania ładnych melodii) to wielka odpowiedzialność (wobec Muzyki). No i Chris Martin zmarnował ją na zrobienie Mylo Xyloto 2. Dość logicznie podążył za brzmieniem tych Wielkich Słów z początku tekstu i postawił sobie za cel zostanie Największym Zespołem Świata konsekwentnie odhaczając kolejne pozycje na liście wielkości. Ślub z hollywoodzką gwiazdą? Jest. Kumplowanie się z Bono i Michelem Stripe'm? Bardzo proszę. Utwór do radia, świąteczny i do filmu Angeliny Jolie? Jak najbardziej. Teraz dojdzie do tego występ na Super Bowl, największym widowisku telewizyjnym na świecie. Ale najbardziej znaczące okazały się duety z Gwiazdami Popu - lekki muzyczny kierunek potwierdził singiel z Rihanną na Mylo Xyloto, a teraz diamentem w błyszczącej koronie A head full of dreams jest sama Queen B. Ja to nawet rozumiem, jeśli śpiewasz z Beyonce musisz być popowy, postać tego gabarytu determinuje całą otoczkę, nie przyjmiesz królowej w piwnicy i wyciągniętym swetrze alternatywy. Jednak pozostaje żal, że na swój Definiujący Duet nie wybrali ślicznego Lunar nagranego z Kylie Minogue. Nie weszło nawet na płytę (!), bo ponoć byli "zbyt sexy". YEAH YOU ARE! (kpiącym głosem Andy'ego Samberga).





To nie jest tak, że ja jestem przeciwny przebojom w ogóle, po prostu oprócz ładnej melodii musi być tam coś więcej. Może chodzi o inspiracje - przecież przed chwilą chwaliłem tego samego Coldplaya za singiel umiejętnie czerpiący z Phoenix i Cardigans. A Justina Timberlake'a, doskonałe uosobienie pojęcia "glamorous" to już w ogóle kocham; z tym że on ma do nawiązywania Michaela Jacksona, Franka Siniatrę i orkiestrowy soul. Pamiętacie taką płytę Coldplay X&Y? Już lifestylowo przebojową, ale jeszcze intrygującą? Dlaczego jeszcze udawało im się mnie zaciekawić? Bo inspirowali się legendą Kraftwerk! Mało tego - zaprosili nawet na sesję Briana Eno, który zrobił im później najlepszą płytę. Wszystko to zmarnowali - po różnorodnym Viva la vida (or death and all of his friends) przyszło - tylko dosłownie - kolorowe Mylo Xyloto.


\

Trochę niesłusznie demonizuję Chrisa Martina obarczając go winą za całe zło tego świata. Tak się składa, że instrumentalnie kluczową postacią na A head full of dreams jest inny członek zespołu, Guy Berryman. Jego gitarę basową słychać na każdym kroku, to ona samodzielnie prowadzi akordy i podbija pianino śpiewającego frontmana. To prawda, nacisk na bas jest przywilejem popu, ale jego wpływ sięga głębiej - być może jest nawet ideologiem podejścia zespołu do tego gatunku. Oprócz gry w Coldplay produkuje innych artystów, wychował się na soulowych kontrabasach, a przede wszystkim grał w supergrupie Apparatjik z muzykami A-ha oraz Mew. I właśnie do tego projektu odsyła drugi utwór na A head full of dreams, Birds - elektroniczne nastawiona rytmika i zakręcona linia basu. Oczywiście w momencie to tracą, bo piosenka zamienia się w kalkę Hurts like heaven z Mylo Xyloto - sytuacja charakterystyczna dla całego nowego albumu.




Damon Albarn tłumacząc się z niedoszłej współpracy z Adele powiedział, że jej nowy materiał jest "middle of the road" a ona sama "very insecure". Rekordzistka w sprzedaży płyt bardzo się obraziła szczególnie na to drugie stwierdzenie, nie rozumiejąc że starszemu koledze nie chodziło wcale o "obawy jak połączyć macierzyństwo z powrotem do muzyki". Albarn był rozczarowany asekuranctwem Adeli, brakiem chęci do jakichkolwiek eksperymentów. Ten sam problem mają Coldplay, którzy chyba zapomnieli o różnicy pomiędzy "biggest" a "greatest band in the world".

Być może to wina rynku muzycznego, może nie da się już zdobyć popularności bardziej skomplikowanymi kompozycjami, czego dowodem jest średni odbiór wyciszonego Ghost Stories czy frustracje ostatnich płyt U2. Ale właśnie Bono i Damon Albarn będąc u szczytu popularności na świetnych płytach POP i The Great Escape potrafili pokazać wielkiego fucka komercji. Mieli jaja, jednak nie wiadomo dlaczego, bardzo później narzekali na te gorzej sprzedające się albumy. Cóż, wydaje się, że Chris Martin uczy się na ich "błędach" i swoim najnowszym wydawnictwem nie daje nam nadziei na podjęcie ciekawszego artystycznie ryzyka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz