background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

sobota, 14 stycznia 2012

KROPKI - KRESKI : Sorrow's my body on the waves


The National - High Violet (2010)


Chociaż minęło już trochę czasu, to dalej nie potrafię napisać jakiegokolwiek wpisu o National.
To taka cienka granica oddzielająca moje zwykłe silne emocje związane z muzyką od wylewania żalów i depresji związanych ze związkiem (a raczej jego brakiem, żeby było tak bardziej stereotypowo).
Proszę więc traktować przedstawioną grafikę jako zapowiedź, spojler nadchodzących zmian na tej stronie.

czwartek, 12 stycznia 2012

High hopes

Z okazji nadchodzącego w całości 2012 roku ( muzyczne podsumowanie poprzedniego zrobię może w lutym). Chciałbym jednak wykorzystać moje doświadczenie w słuchaniu muzyki i zabawić się w prorokowanie "co też stanie się w najbliższych 12 miesiącach w szerokim "przemyśle muzycznym".
Zestawienie to ma charakter wyłącznie teoretyczny i czysto statystyczny, a przy tym jak najbardziej subiektywny. Nie będzie to miało może znaczenia dla świata (pomijam Lane Del Rey i rybnicki Koncert Róż), ale są to rzeczy na które ja sam czekam i którymi będę się "jarał".

ALBUMY POLSKIE
Afro Kolektyw - strach pomyśleć co może być ich najlepszą płytą; mają się sprzedać i się wygrubasić.
Pustki - po Końcu kryzysu powinni być w życiowej formie.
Edyta Bartosiewicz - to robi się coraz bardziej smutne, lojalnie czekamy.
Kamp! - perspektywa recenzji polskiej płyty na Pichforku to już kwestia patriotyczna.
Natalie and the Loners - z panem Cieślakiem będzie jeszcze lepiej.
Ścianka - teraz może ogarnę?
Gaba Kulka - od tej pani odpoczęliśmy i zaczynamy bardzo tęsknić.
Drivealone - uwolniony od nastoletnich fanek pewnych owadów Piotr Maciejewski może potwierdzić swoje ogromne znaczenie.
Muchy - po odejściu wyżej wym. Moje nadzieje spadły drastycznie, ale liryki są jednak Wiraszki; tak Wyjatkowo zwyczajnie.
Sorry Boys - polski The Edge do boju!
Newest Zealand - miejmy tylko nadzieję, że wszyscy wiedzą o wiedzy Borysa i nie będzie jej narzucał (z featuringiem Izy Lach?)
Lao Che - ciekawe, czy teraz będzie o Bitwie pod Grunwaldem, czy o Cudzie nad Wisłą, hehe.

ALBUMY ZAGRANICZNE
U2 - naprawdę, nie wierzę już w marketing Bono i kolejne bajki o 30 albumach na raz tylko mnie wkurzają - nie zmienia to wszystko tego, że to zespół mojego życia.
Blur - zagrają razem na Brit Awards, a jako gospodarze Igrzysk mają moralny obowiązek pokazać światu brit-pop. Jak nie teraz to kiedy?
Damon Albarn - w minionym nie wydał żadnej "swojej" płyty - dziwne. Był zajęty prowadzeniem afrykańskiego kolektywu i pisaniem opery - mniej dziwne.
Phoenix - strasznie ich lubię i mam nadzieję, że popularnością przebija swoich miernych epigonów.
Cat Power - patrz post niżej <3
Jack White - The Racounters grają koncerty, ale stać go na więcej.
Franz Ferdinand - szybkie indie zawsze w cenie.
Yeah yeah yeahs - nie przeszkadzaj mi bo Karen O tańczy.
The Ting Tings - nie cały świat o nich zapomniał po 4(!) Letniej przerwie.
The National - niby to już 2 lata, ale pamiętając zauważalnie niższy poziom High Violet boję się tej płyty już teraz.
Modest Mouse - jeden z najbardziej wpływowych amerykańskich indie walczy o poważność z producentem hip-hopowym.
Ariel Pink - ekstrawagancki ekscentryk i mesjasz 44,4 hipsterstwa na pewno się nie leni i na pewno nawinie coś na taśmę.


ANTYCYPATOR HEADLINEROWO-LINE-UPOWY
Open'er Festival (wg. Prawdopodobieństwa)
Foster the People - wybór zupełnie naturalny i odruchowy, idealnie przedstawiający nastoletnio-opaskowy target Gdyńskiego festu.
Florence + the Machine - razem z The xx powinna być tam już dwa lata temu, wstyd; teraz już jej tak bardzo nie chcę.
The Kills - rok temu Jamie brał akurat w lipcu ślub, a Alison też jest już przecież Openerowej publiczności znana; ruchałbym.
The Black Keys - smakowita mieszanka raaowych gitar i przebojowości, są na szczycie i lubi ich nawet Iza Lach.
Phoenix - trochę życzeniowo, ale są przecież świetni i pisałem już o tym, ach.
Franz Ferdinand - archetypiczny koncert indyjski, marzę o takiej energii.
Snow Patrol - na własnych oczach doświadczyłem jak potrafią porwać publiczność emocjonalnym, chóralnym popem - że za mało hipsterscy?!
Wolfmother - mocni, głośni i strawni nawet dla fanów Zoeey Deschanel.
Jack Pénate - SKĄDINĄD wiem jak bardzo ludzie polubili Paolo Nutiniego na zeszłorocznym tencie, Jacek jest jeszcze bardziej słoneczny.
She & Him - zobaczyć Zoeey na scenie, na żywo, jej słodycz, It's such a heavenly way to diety.
Lykke Li - no modna to ona jest i Possibility bardzo propsuję.
Wilco - tutaj Ziółkowski mógłby udowodnić, że Opener to faktycznie poważna rzecz, a nie hipterskie bony na hot-dożka i piwo za 8 zł.
Modest Mouse - to samo co wyżej + okropnie znany Dashboard z Tvnu.
Ladyhawke - jako ciekawostka z Londynu na tenta, bardzo sympatycznie.
Menomena - 'ekperymentalne indie, jak wszystko' z pozdrowieniami dla Zuzy

+ Plus
L.stadt i Julia Marcell na głównej - zgodnie z tradycją każdy dzień otwiera na głównej jakiś polski wykonawca, co będzie świetnym usankcjonowaniem ich świetnego, succesful roku.

+ Plus
Atlas Sound na OFF festival - redaktor Hoffman w GH+ wybrał Parallax swoją ulubioną płytą roku, więc lobby jest silne.

+ Plus
Arcade Fire i Air na Malcie - ta cała akcja z nie-openerowym koncertem Kanadyjczyków jest żenułą roku 2011.

+ Plus 
Bon Iver i Cat Power na Ars Cameralis - najwięksi nieobecni w tym biednym kraju dotkniętym chorobą zbyt obfitego rynku koncertowego; aby nie było ich szkoda tak jak Nationala na Openerze na głównej (w dzień!)

Ps. Ten wpis napisałem na Motoroli Milestone i iPadzie i skończyłem przed godz. 20 00, więc ewentualnie te nowe ogłoszenia Openera są zgapuone ode mnie.

Edit : Ludzie!!!! Powiedźcie coś na co też czekacie!!!! W komentarzu!!!!

wtorek, 10 stycznia 2012

SP 7'' : 'Til your well is gone



Boże Narodzenie będące zazwyczaj czasem cudów i Samego Kevina tym razem przyniosło prezent lepszy bardziej szczęśliwy. Dobrą nowiną stało się to, że Chan Marshall żyje, ma się dobrze i nagrywa nową płytę, tak oczekiwaną przez adoratorów jej niezwykłego talentu. Dokładnie w Wigilię udostępniła utwór King Rides By jako cegiełkę na jedną z dobroczynnych Akcji Świątecznej Pomocy.

W tym późnym powrocie zignorowała właściwie 2011-ty porządek obecnej muzyki. NIe mam tu hooków, nawet standardowej konstrukcji. Nie jest to nawet do końca piosenka; bardziej "strumień świadomości" czy oddzielny monolog autorki. Powolne przedstawienie nastroju, pewien wycinek egzystencji mający przekazać nam nie bombastyczne dzwonki na komórkę, czy soundtrack do kolejnej reklamówki, ale Prawdę. Nie-korzystając z komputerów oparła swą historię na rytmie - wybijanym przez uderzenia masywnej, elektrycznej gitary, jej zgrzyty. Paradoksalnie, za całą zmianę "melodii" odpowiada perkusja, która nie musi trzymać się rytmu, ale może życiowo go podbijać, zbijać i mieszać (jak na koncercie National! ).

Teledysk jest nie mniej znaczący dla sensu utworu. Przedstawia walkę: nieustanną, monotonną, długą i perwersyjnie zajmującą. Cat Power śpiewając też walczy i również jest to walka bez perspektyw na dobre czy złe rozstrzygnięcie. Przypomina to wszystko wędrówkę taką paraboliczną i metaforyczną, w której raz na jakiś czas tylko zdarza się górka czy naturalne wzniesienie terenu.

Wielkie brawa dla pani Chan, że nie bała się tak mocno postawić na klimat. Pierwotnie King Rides By trwał prawie 2 razy krócej, ale to tylko podkreśla epickość i realność (mimizacja hehe) wyprawy w głąb czasu, place and space for your past. Inna sprawa, że sama Chan czyni te 7 minut absolutnie zajmującymi, w każdej sekundzie wydobywając coraz to nowe emocje. Lewą dziurką od nosa wciąga te wszystkie panienki z nadmuchanymi ustami (!). A light kiss, the touch of your hand / a million things I will never understand - cytat niesamowity i brzmi to tylko jak Ona. Tzn. wyobrażacie sobie w jaki sposób mogłaby to zaśpiewać Katie Melua (z całym szacunkiem i buziaczkami)? Idealna równowaga. Cat Power wprowadza tutaj magię swobodnie przechodząc od bólu i rozczarowania do prostoty i czułości.

czwartek, 5 stycznia 2012

The Piano Drop


Tim Heckner - Ravendeath, 1972

Z Machiny :
Twórca muzyki elektronicznej Tim Hecker znalazł tę fotkę w Internecie : "Szukałem w Googlach różnych cyfrowych śmieci i natrafiłem na zdjęcie zniszczonych pianin. Odkryłem też, że studenci MIT (Massachusetts Institute of Technology) zapoczątkowali w latach 70. rytuał wyrzucania tego instrumentu z budynku. To zdjęcie przedstawia pierwszy raz. Wydrukowałem je i powiesiłem w pokoju".

niedziela, 1 stycznia 2012

SP 7'' : Nowe orientacje

Wraz ze wstydem muszę się przyznać, ze potrzebowałem aż 10-tej rocznicy śmierci Grzegotza Ciechowskiego, aby przekonać się o jego tak ogromnym wpływie na polską muzykę. Zrobiłem rachunek sumienia i uroczyście ogłaszam, że moim skromnym zdaniem Republika jest najlepszym polskim zespołem w ogóle, a sam Ciechowski plasuje się gdzieś obok Czesława Niemena w historii. Na szczęście pamięć o Grzegorzu jest w narodzie silna, nie tylko dzięki radiowej Trójce, ale też dzięki następnym pokoleniom wzorującym się na nim (Michał Wiraszko ostatnio). Bardzo istotnymi wydarzeniami są toruńskie "koncerty pamięci Grzegorza Ciechowskiego" organizowane corocznie w macierzystym klubie zespołu - Od Nowa, gdzie najróżniejsi wykonawcy wykonują covery z repertuaru Autora.Owe covery są naprawdę zacne, na co opisałem kilka dowodów.

NO!NO!NO! - My lunatycy


Minus ciężar gatunkowy.
"Polska supergrupa" zrobiła z tego chamskie indie i pokazała jak przebojowa mogła być Republika, gdyby nie musiała walczyć z komuną. Chociaż monochromatyczny image członkowie zespołu musieli mieć bezbłędny, to ich muzyka zawsze była zimna i beznamiętna, wprost odnosząca się do tamtych czasów (Kombinat). Egzaltacja Makowieckiego może irytować, ale jego wicie się z mikrofonem pokazuje emocje mogące być wrzeszczane przez nastolatków z NME i stanowi pouczający kontrast z ówczesnymi występami Republiki. Świetną pracę robi tu Przemek Myszor wtrącający naiwne chórki tak decydujące o charakterze utworu i podbijający wszystko zakręcającymi klawiszami.



Julia Marcell - Będzie plan


Dziewczyna szamana.
Republka zawsze hipnotyzowała tajemnicą (wybitna Poranna wiadomość, o której MUSZĘ kiedyś napisać).
Julia Marcell bierze z tej tradycji to co najlepsze i perfekcyjnym minimalizmem dosłownie czerpie z charakterystycznego brzmienia Ciechowskiego. Niepokojąco łatwo narzuca ten nastrój i zniewala nas swoim głosem. Gdy porzuca pianino słuchający i tak pozostają we władzy niespokojnego rytmu i zaczynają rozumieć, że to nie jakiś sceniczny performans, ale przedziwny rytuał. Żółty sweterek koncentruje wzrok  i zza opuszczonych włosów Julia czyniąc zagadkowe ruchy rękami wpada w trans hipnotyzując wszystkich i przejmując na nimi kontrolę.
(podobno jest jakaś Bjork, co też tak potrafi, słyszałem).


Anna Józefina Lubieniecka - Śmierć w bikini


Pisałem już o talencie pani Anny Józefiny, ale nawet nie podejrzewałem jej o taką dawkę erotyzmu. Zadanie Wojciecha Manna było szczególnie trudne, bo Śmierć w bikini przeszło przecież do historii paranoicznym cedzeniem Ciechowskiego (flecikowe c-ccc-ccc-całuj). Nie ma jednak o czym gadać, bo zmysłowość Lubienieckiej dosłownie nas zalewa i łatwo sobie wyobrazić co mogło tak porazić bohatera oryginalnej wersji. "Taśma profesjonalna" też jest jakaś taka odmienna - wolniejsza i subtelniejsza (ktoś może wie, czy nagrali to na nowo?). Głos Anny Józefiny jest niesamowity - gdy załamuje dźwięki jej wydychane powietrze do mikrofonu jest pełne satynowej głębi. Gdy wyszeptuje idziemy dalej, a w oddali, twój wzrok odbija się od fali ;brzmienie podobieństwa tych słów poraża i zawstydza, podczas gdy u Ciechowskiego pozostawało niezauważone. Wykonanie jest perfekcyjne - klimat odpowiednio leniwy, a wyższe rejestry osiągane są spokojnie bez wysiłku. Końcowa repetycja w bikini jest tak idealna, że przypomina zapętlonego loopa. O ile Julka czerpała z jakiś sił nieczystych, to tutaj stajemy w obliczu zapierającej dech w piersiach czystej onieśmielającej kobiecości.

Bonus
Citizen G.C. - Blah - blah



Śpiewanie po angielsku jest jak pływanie w Morzu Czerwonym. Przyjezdnym jest łatwiej pływać niż normalnie, ale zaraz przychodzą tubylcy i unoszą się na wodzie.

Mądrości p. Grzegorza nigdy za wiele. Republika próbowała "kariery na zachodzie", zagrali nawet koncert na słynnym Roskilde, ale niestety - czyżby ciężar historii (a raczej teraźniejszości) był tak duży, że to one właśnie decyduje o wyjątkowości tego zespołu? Szkoda, bo lepsza szansa się raczej nie powtórzy. Pozostały jednak takie właśnie jak ta anglojęzyczne wersje piosenek Ciechowskiego. Wydaje mi się, że eksportowa wersja Tak tak jest nawet lepsza. Zdecydowanie mocniejsza, mostek przed refrenem jest prawdziwym rozpłynięciem się w głośności. Duże mają tu też znaczenie same słowa - ich brzmienie jest też ostrzejsze, Blah-blah przypomina raczej przedrzeźnianie czy odruchy splunięcio-wymiotne, ta niechęć jest ordynarna. Ciechowski udanie walczy z akcentem przedłużając głoski, co w tym utworze pasuje idealnie. Painful truth łatwiej przedłużyć niż polskie rzyszy, a throw it throw it back towarzyszy splunięcie. Przejście do refrenu jest osobnym popisem aktorskim, gdzie z your vacant eyes z niezwykłą mocą przechodzi do refreny I smash the mirror too. Najbardziej twórcze wykorzystanie bariery językowej. Chociaż szkoda, że wyjęto tę obłąkańczą solówkę na saksofonie, to ten utwór wydaje się stworzony dla angielskiej flegmy.