background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

poniedziałek, 28 lipca 2014

OFF: There is no way I'm looking for a scene

Poniższe zespoły zagrają na OFF Festivalu, który odbędzie się w Katowicach od 1 do 3 sierpnia.
W line-upie są także min. Kobiety, Bobby the Unicorn, Los Campesinos!, The Notwist, Artur Rojek, Lyla Foy i Xenia Rubinos.

Zdradzę Wam pewien sekret - w ogóle nie jest łatwo zachęcić ludzi do OFF Festivalu. Staję na głowie, opowiadam o świetnej atmosferze, zmyśle organizacyjnym Artura Rojka i przytulności zielonej Doliny Pięciu Stawów. Wszystko to nagle się komplikuje, gdy dochodzi do najprostszego wydawałoby się pytania - a kto tam gra? O ile rok temu nazwisko Zbiga Wodeckiego wywoływało śmiechy-hihy, to można było użyć go jako furtki do wytłumaczenia wyrafinowanej koncepcji katowickiej imprezy. Teraz nawet Belle & Sebiastian jest dla wielu czarną magią. Dlatego zmieniłem nieco koncepcję i posługuję się innym nazewnictwem kojarzącym zespoły z filmami, w których występowała ich muzyka. Dzisiaj przedstawię najbardziej znane z nich - ten z Między Słowami, ten z 500 days of Summer i ten z Juno (a raczej z tego nowego filmu co wstawiałem na fejsa).

The Jesus and Mary Chain zagrają 2 sierpnia na Scenie Głównej o 0:10.



Lost in Translation można nazwać jednym z najbardziej shoegazowych filmów w historii. Nie tylko dlatego, że stał się okazją do przerwania impasu twórczego Kevina Shieldsa, który specjalnie dla Sophii Coppoli napisał swoje pierwsze utworu od czasu legendarnego Loveless. Powodem nie jest też centralna rola przejmującego Sometimes jego zespołu My Bloody Valentine, co dla wielu - także dla mnie - ukazało się pierwszym zetknięciem z shoegazem. To gatunek muzyczny szeleszczący bardzo głośnymi przesterowanymi gitarami, których futurystyczne efekty ustawia się w konsolecie patrząc na buty. Tak samo przedstawione jest w filmie Tokio - zbyt duże, niezrozumiałe i jaśniejące nocną elektrycznością neonów. Frapującą cechą piosenek shoegazowych jest jest to, że nie sposób zrozumieć w nich tekstów piosenek; są one po prostu zagłuszane przez kolejne ścieżki gitary tworzące ścianę dźwięku.  Agnieszka, która jest największą fanką filmu jaką znam powiedziała: "Najbardziej w filmie podoba mi się właśnie to, ze wszystko jest między słowami, w ich gestach i spojrzeniach. słowa są zupełnie niepotrzebne". W piosence grupy Jesus and Mary Chain znaczenia są ukryte w ten sam sposób jak w filmie - pomiędzy przesterami możemy dostrzec dziewczynę tak słodką, że trudno przedrzeć sie do niej przez ciągnące się plastry gitar. Listen to the girl jest jedyną rzeczą, którą można zrobić, bo to co najważniejsze jest między dźwiękami.

The Black Lips zagrają 1 sierpnia na Scenie Leśnej o 20:45.



500 days of Summer to dla moich rówieśników film niemalże kultowy. Fenomen tego obrazu o współczesnym rozumieniu historii typu "boy meets girl" wydaje mi sie tak istotny, że chciałbym popełnić osobny tekst na ten temat, a teraz zwrócę tylko uwagę na jego kluczową cechę - świeżość. Nie było wcześniej filmu, który tak lekko i oryginalnie wykorzystywałby stylistykę indie pełną kolorów i soczystych przerywników. Ożywczy powiew to jednak przede wszystkim zasługa uroku i zaraźliwego entuzjazmu Zoeey Deschanel, która kradnie każdą scenę tak łatwo jak serca fanów The Smiths. Tę radosną zabawę w bycie zakochanym świetnie dyktuje soundtrack z najmodniejszymi kawałkami muzycznej alternatywy. Paradoksalnie najmniej modni w tym filmie są jego bohaterowie - zazwyczaj wyglądają nieciekawie, zwyczajnie, bez żadnych scenograficzno-kostiumowych fajerwerków (jak  np. u Wesa Andersona). I wtedy cała energia wyzwala się z nich samych, chemii między nimi i z otaczających ich dźwięków. The Black Lips również nie dbają o fatałaszki; ich akordy są zachwycająco prostackie, co sprawia, że zabawa staje się jeszcze prostsza.

Belle & Sebastian zagrają 3 sierpnia kończąc festiwal na głównej scenie (mBanku) o 0:20.


Opisując ostatnio muzykę Belle & Sebastian użyłem określenia "jaśniejsza strona indie rocka". To pozytywne, ale dość enigmatyczne określenie można chyba nawet łatwiej wytłumaczyć odnosząc się do stylistyki nowej fali filmów z festiwalu Sundance. Impreza ta prezentująca dzieła niezależnych wytwórni okazała się tak dobrą odpowiedzią na oczekiwania młodych hipsterów ludzi, że wytworzyła swój odrębny gatunek. Charakteryzuje się on lekką formą, której fabuła obraca się wokół przyziemnych problemów takich  jak dojrzewanie, niedostosowanie czy nieakceptowanie będące udziałem sympatycznych acz nieco ekscentrycznych bohaterów. Wspomniane 500 days of Summer jest chyba najbardziej znanym dziełem tego nurtu i absolutnie nieprzypadkowo jego tytułowa bohaterka na swoje motto wybrała cytat z piosenki Belle & Sebastian (Colour my life with a chaos of trouble). Stuard Murdoch postanowił zaakcentować swój wkład do ruchu Sundance tworząc popowy musical na postawie własnego side-projectu z piosenkami dla dziewczyn. God help the girl opowiada historię "zmagającej się z problemami emocjonalnymi nastolatki, która odkrywa, że pisanie piosenek jest dla niej sposobem na wszelkie trudności". Przytoczony opis dystrybutora wydaje mi się być esencją całej filozofii Belle & Sebastian. Jesteśmy przecież niespełna rozumu słuchając tak dziwacznej, niepopularnej muzyki i szukając w niej życiowych rozwiązań. Przesadzamy stale używając nieuzasadnionych wyolbrzymień takich jak bluźniercze God help the girl, ale nie umniejsza to wcale strasznej udręki dojrzewania, bo w końcu she needs all the help she can get.


PS. Dziękuję Agnieszce za przypomnienie mi co naprawdę jest między słowami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz