OFF Festival odbędzie się w Katowicach od 1 do 3 sierpnia. Wystąpią min. Kobiety, Bobby the Unicorn, Los Campesinos, The Notwist i Belle and Sebastian oraz Artur Rojek, którego występ będzie miał miejsce ostatniego dnia imprezy na Scenie Trójki o godz. 20:45.
Chwilę przed rozpoczęciem legendarnego już koncertu supergrupy Lenny Valentino na OFF Festivalu 2010 wśród publiczności rozległo się nieoczekiwane - i jakże nieodpowiednie - skandowanie "Santo Subito!". Dowód oddania i wdzięczności zaintonował mój kolega z U2forums acr, a adresatem był oczywiście Artur Rojek (lider ww. zespołu). Ktoś może powiedzieć, że daleko mu do dyrektora Openera Mikołaja Ziółkowskiego, który gada z Coldplejem, broni własną piersią Florens, jest taki światowy, wygadany i tak bohatersko jak ongiś Wałęsa wprowadza Polskę do Europy Zachodniej. Styl dyrektora artystycznego OFFa diametralnie różni się nie tylko muzycznie; Artur niemal w pojedynkę zbudował markę najlepszego festiwalu w naszym kraju, a w rodzinnych Mysłowicach grało nawet The National. Co roku tysiące ludzi przybywa do Katowic nie patrząc na braki oczywistych gwiazd; wierząc bardziej w zmysł dobrego smaku Rojka niż fajerwerki nazw line-upu.
Chociaż ja także jestem gorliwym wyznawcą talentu organizatorskiego Rojka, to przyznam, że do jego twórczości muzycznej podchodzę z dużo mniejszym entuzjazmem. Odejście z Myslovitz było najlepszą dla wszystkich decyzją biorąc pod uwagę, że ton kompozycjom nadawał raczej Myszor z Powagą a i sam Rojek nie był najwierniejszym kompanem. Mam również wątpliwości co do Beksy - pierwszego singla z solowego albumu Artura. Chodzi mi oczywiście o tą nieszczęsną zwrotkę z przekleństwami. Generalnie jestem wielkim przeciwnikiem używania wulgaryzmów w sztuce wysokiej, bo skutkuje to tym, że wrzucając na łola piosenkę Tuwima o dupie ludzie myślą, że zajmują się nią w niezwykle wyrafinowany sposób. Ale przeżyłbym jakoś tą beksową "ku*wę" gdyby nie dobito mnie zaraz w następnej linijce "straszną chałą". Dwa najbardziej gimbusiarskie, bezmyślne i po prostu złe językowo słowa to już stanowczo zbyt wiele. Ja wiem, rozumiem, że tak ma być, że to integralna część kreacji podmiotu lirycznego i trzeba podziwiać odwagę autora, który tak okrył przed nami trudy swojego dojrzewania. Dla mnie jednak ten fragment to swego rodzaju moment graniczny. Firmowy falset Artura przenoszący smutne songi Myslovitz na rozpaczliwy poziom przeradza się tu w irytujący jęk. Jego natężenie jest tak nieznośne, że mimowolnie stawia nas przed pytaniem: jak wiele Rojka jesteś w stanie wytrzymać? Ja się poddaję, nie jestem jego największym fanem, chodź oczywiście rozumiem tęsknoty za tą charakterystyczną manierą.
W taki mniej więcej sposób krytykowałem samą ideę powstania Składam się z ciągłych powtórzeń wymądrzając się hasłami w stylu "niech on lepiej zajmie się OFFem". Tymczasem niepostrzeżenie dla siebie samego taką samą, a nawet większą przyjemność zacząłem czerpać z kolejnych odsłuchów Syren - drugiego singla rojkowego albumu. Skąd ta nagła sympatia? Najłatwiej było wskazać na bardzo przyjemny tekst, zgrabnie mówiący o raczej przyziemnych, domowych zmartwieniach: w rzucaniu kamieniami słów znowu przegrywam trzy do dwóch. Odetchnąłem z ulgą, gdy znalazłem informację, że autorem tych linijek jest nieoceniony Radek Łukasiewicz. Nic dziwnego, że spod jego pióra wyszło tak frapujące, najważniejsze w piosence zawieszenie, gdy Artur wprowadza w refren słowami Nie chciałbym bez ciebie... nagle w pół zdania urywając melodię. Piękne jest to niedopowiedzenie, bo w tak łagodnym wydaniu może oznaczać dosłownie wszystko - od zwyczajnego stwierdzenia do górnolotnych wyznań uczuć. Ten moment jest niezwykle ciekawy także muzycznie, bo nie wiadomo jak nazwać tą partię ucinających klawiszy - jeszcze mostek czy już pełnoprawny refren? Pewnie jest to jedna z najbardziej chwytliwych zagrywek jakie można znaleźć w polskich radiostacjach, proste ty-ty-ry-ty nie da się niby zaśpiewać, a zostaje w głowie na długo. Jeśli się nad tym zastanowić, to nie jest aż takie dziwne, że instrumentalny refren robi z piosenki przebój - wystarczy przytoczyć We found love/Sky full of stars czy niezapomniane I can't get you out of my head. Ale w polskiej muzyce trzeba było dopiero Artura Rojka, osoby świetnie osłuchanej i swobodnie czerpiącej z alternatywnych trendów, aby takim nieoczywistym patentem zarejestrować radiowego hiciora.
Wciąż twierdzę jednak, że to co najbardziej napędza Syreny to fantastyczny rytm. Anna Gacek wspominała, że w Nowym Jorku na każdym kroku można było usłyszeć Afterlife i właśnie do mojego ulubionego ulubionego Arcade Fire odnosi się ten hipnotyzujący motyw pianina, który buja całą kompozycją. Tam też dynamika refrenu budowana była w taki sposób, aby wyzwolić energię w pojawiającej się znikąd nie-śpiewanej melodii przełamania.
Doszło więc do nieco kuriozalnej sytuacji, w której gwiazdor POPlisty RMFów występuje także na zaszczytnym OFF Festivalu. Jeszcze śmieszniejsze jest to, że naturalne wątpliwości Artura Rojka na temat konfliktu interesów rozwiał nie kto inny tylko Mikołaj Ziółkowski, który zapraszając go na Openera pokazał jak mocnym punktem każdego polskiego festiwalu jest jego występ. Pan Dyrektor taktownie ustawił się na 20-stą "tylko" w namiocie Trójki; skądinąd bardzo słusznie, bo w odróżnieniu od niezaprzeczalnej wielkości jedynej płyty Lenny-ego Valentino Składam się z ciągłych powtórzeń to tylko solidna płyta. Tym razem w OFFowym występie najciekawsze nie będzie oddanie hołdu Arturowi Rojowi, ale reakcja słuchaczy na jego twórczość. Czy faktycznie wychował ich sobie przez te lata na tyle, żeby inspiracje mogły się połączyć? Na tyle, żeby nastąpiło wreszcie całkowite muzyczne porozumienie fanów i ich nauczyciela?
PS. Podziękowania należą się acrowi za fajny wstęp i Pawłowi za catchy moment.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz