background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

piątek, 15 lipca 2011

Off, w Frytkę! Festiwal, dzień pierwszy.

Czerwcowy Frytka OFF Festiwal był tak najlepszą częstochowską imprezą kulturalną, że trzeba o nim koniecznie wspomnieć  i  opisać i upamiętnić tutaj (nawet taki miesiąc po). Już sam pomysł, aby naprawić, ocieplić, czy zmienić wizerunek jakiegoś miejsca w tzw. "przestrzeni publicznej" jest naprawdę światowy. Chociaż początkowo lokalizacja na słynnej Alei Frytkowej (ul. Piłsudskiego) wydawała się zastanawiająca ("gdzie oni postawią te sceny?" tak, były dwie sceny). to trzeba przyznać,, że sprawdziła się bardzo zgrabnie, a Konduktorownia (ok, nie wiem co to jest za bardzo) jako instytucja kulury bardzo ładnie znajdowała się w centrum tego wszystkiego. Wielkie gratulacje organizatorom za ogarnięcie tego przestrzennie - w tej kategorii Frytka sprawdziła się już na początku.

Chociaż był to "festiwal kultury alternatywnej" w ogóle i były nawet jakieś teatry, to ja planowałem spędzić te dwa dni tylko między scenami  z muzyką. Jak zobaczyłem pierwsze ogłoszone gwiazdy (początkowo dwie i myślałem, że to będzie wszystko muzycznie) - Ściankę i L.Stadt, wpadłem w radosną podjarkę, Zaś cały, pełny line-up stanowił dla mnie prawdziwy szok. Wszystkim rozkazywałem tam być i nie mogłem do końca uwierzyć w epickość takiego przedsięwzięcia na takiej niedalekiej ode mnie wsi. (last.fm ocenił mi zgodność zespołów z moim "muzycznym gustem na jakieś 81 %). A to wszystko za darmo.
               Byłem na większości koncertów, starałem się, ciągałem znajomych, żeby zdążyć na występy, biegałem, wychodziłem z osiemnastki i wreszcie oglądałem nawet sam koncerty. Ale teraz mogę zdać w miarę kompletną relację, co też chcę zrobić. Aby urozmaicić nieciekawe opisy ciekawych gigów, wprowadziłem coś w rodzaju "Frytka Award" zaznaczając w czym dany zespół był najfajniejszy i najlepszy. Bo to dobry line-up był.


Öszibarack
: zaczęło się trochę drętwno-śmiesznym dla mnie akcentem (bo że "Barack" w nazwie, hehe). Zespołu samego wcześniej nie znałem, kojarzyłem tylko, ze elektronika, co też w sumie było widać w instrumentalium. Jak na electro przystało, próbowali wprowadzać taneczno-transową atmosferę długimi wstępami sekcji rytmicznej oraz jakimiś tam dymami. Ale nie udało im się porwać publiki - może dlatego, że są nieznani, może dlatego, że występowali na samym początku i było wcześnie, może to z powodu nieinteresującej się jeszcze publiczności. Jak dla mnie, przesadzili sobie z tym "budowaniem klimatu" i jak już już było fajnie i na 10% mocy, to piosenka się już kończyła... Pani śpiewająca nie okazała się tak ciekawa, ale plus dla białogłowego gitarzysty, który szalał, skakał po stołkach, obsługiwał świecące gadżety i wymachiwał ręcoma przed bajeranckim thereminem.

FRYTKA the best of :
  • najlepsze przebranie (wokalistki z początku) 
  • najlepsze machanie ręcoma


Bajzel : powszechnie wiadomo, że w dobrym zespole każdy członek powinien być fajnym, oryginalnym, jakimś kimś. Bajzel ma osobowość tak ciekawą, że wystarczyłaby na cały zespół. Muzycznie także radzi sobie w pojedynkę. Dosłownie. W swojej konsolecie ma wszystkie potrzebne rytmy, podkłady i efekty, dlatego też zupełnie wystarcza na scenie tylko on sam. Muzycznie doznaniowo słuchowo gra ppełny skład i w ogóle Bajzel to jakiś rakieton energii. Można by pomyśleć, że potraktowano go źle i lekceważąco, bo zagrał 3 krótkie sety pomiędzy rozstawiającymi się w namiocie zespołami. Dało to coś bezcennego na festiwalach - płynność występów, ale niesamowite było przede wszystkim to, jak ten Piotrek bezczelnie "kupił" sobie publiczność. Na poczatku musiał odnosić się do swojego śmiesznego poczucia humoru (odnotowano pierwsze nawiązanie do nieopodalekiego Dworca PKP), później tłum pod barierkami był coraz większy, wszyscy nagle zaczęli go wołać i nikt nie zauważył, że w ostatnim wejściu coś mu się podobno zepsuło. Skandowane Wsioryba, Maniana tak szybka, że zagrał aż dwa razy i miotające, punkowo proste Frustrated. Zresztą to było właśnie mocą tego gigu, proste może (no, brak improwizacji z pudełka, wiadomo), ale bardzo energetyczne granie. No i Bajzel będący klasą dla samego siebie i z iście TheEdżowską precyzją obsługujący butami te wszystkie efekty. Nie wiem, czy mogę nazwać to "koncertem" ale świetnie się zaprezentował i przekonał o swojej wartości.

FRYTKA the best of :
  •  zwierzę sceniczne
  •  najlepsze efekty (gitarowe)
  • najlepszy szołmen



Pink Freud : Nastawiłem się na ten koncert nie znając w zasadzie tego bandu i nie słuchałem nawet ich Offensywy De Luxe. Coś tam kojarzyłem, że jazz, taki bardzo fajny podobno i zakręcony. Pierwsze doznania wzrokowe zaskakujące - Maci (Apple of corz, biedaki) i to, ze cała czwórka (bas+dęciaki+perkusja) posiadała na sobie tiszery z nadrukami tzw. "legend rocka" np. Kiss (pozdro 4 Mikołaj) i tak też byli przez siebie przedstawiani. Usprawiedliwiło się to w zupełności, bo energia byłatak dosadna jak na koncercie z gitarami. Po nieco drętwym, strasburgerowskim dowcipasie lokalnym Wojtek Mazolewski przeistoczył się w prawdziwego frontmena machającego basem z tym całym rockowym magnetyzmem i całkowitym panowaniem nad fajnością szoł. Jeśli ktoś myślał, że jazz jest dla staruszków, to raczej nie wie co to "big band". Zgodnie ze starą zasadę, że wartość jazzmanów poznaje się na żywo, Pink Freud są świetni, każdy z osobna. Oczywiście nie znam żadnego utworu jaki tam grali, ale była to godzina żywiołowego, soczystego jazzu. Z miejsca porwali publiczność wytwarzając nawet tak intymny, klubowy klimat, że w utworze Polański zastosowali prawdziwy trans o posępnym, dusznym feelingu (to raczej Komeda powinien być). Ja odpłynąłem i naprawdę ogromnym osiągnięciem było spowodowanie tego na takim festiwalu. 
Triumfalnie wkroczyli  na bis (jakiś motyw "dla dzieci' wie ktoś coś?) całą mocą dęciaków, a na sam koniec Mazolwski i spółka oprócz świetnych umiejętności muzycznych znów stworzyli prawdziwą fabułę występu, kładąc się spąć na scenie podczas solówki perkusyjnej. Działo się.
Absolutnie genialny koncert, jeśli to coś znaczy, to jeden z najlepszych na których byłem w ogóle. Umiejętności i pewność siebie w przełamywaniu muzycznych scgematów plus charyzma lidera i świadome budowanie dramaturgii - to wszystko dało nam szoł kompletny.

FRYTKA the best of :
  • najlepszy koncert
  • bejsmen 
  • frontmen
  • trans
  • klimat
  • dęciaki
  • tiszertsy




    Tymon & The Transistors - jedyny szerzej znany headliner w pierwszym dniu festiwalu.  Cóż, przygotowałem się tylko i ich ostatniej płyty Bigos heart i przyszliśmy połowie, więc nic z tamtejszej płyty nie usłyszałem. Tymon to jednak Tymon i jego postać i cały ten Tymon jest doskonale znany jako jeden z większych Tymonów na polskiej scenie muzycznej. Może to przez jego konserwatywność rockowych ideałów i pogo, w którym, z przyczyn bagażowo-technicznych nie brałem za bardzo udział, ale zupełnie występ mną nie ruszył jakoś specjalnie. Inna sprawa, że być może jestem już tak alternatywny, że jakieś mocniejsze gitary już mnie drażnią? ;p Moje wrażliwe na melodię ucho nie wychwyciło więc wyrafinowanych figur harmonicznych. Ot, takie tam granie. Tymon mógłby też pasjonująco opowiedzieć jakąś anegdotkę, ograniczył się jednak do aluzji do życia publicznego w piosence o Watykanie. Byłem na ołpenerze, to nie jest muzyka dla mnie, nie będę oceniać, ale oryginalnością nie grzeszyło.
    A w ogóle Tymon pozbył się burzy włosów na głowie i może dzieli nas zbyt duża przepaść wiekowa?

    FRYTKA the best of :
    • obrońcy hardkoru
    • oldschoolowy sprzęt (klawisz!)





    Pierwszy dzień przebiegł powyżej oczekiwań, zabili mnie Pink Freud i polubiłem bardzo Bajzla. Nie pofatygowaliśmy się na częstochowskie Elephant Stone, które podobno zagrali fajnie i pojawił się nawet na scenie w featuringu sam Bajzel. Szkoda no, ale jest na tubie.


    Brak komentarzy:

    Prześlij komentarz