niedziela, 24 lipca 2011
Back to black
Dowiedziałem się tego jadąc samochodem dokładnie o 21 z serwisu informacyjnego Trójki. I Anna Gacek chyba płakała. Słuchałem przez jakieś pół godziny wcześniej Listy Osobistej Metza i mówił coś o Amy, puszczał piosenki, czytał listy fanów, że wielka szkoda, ale myślałem, że chodzi o to, że dzisiaj jest ten festiwal w Bydgoszczy na którym miała dać koncert i dlatego ludziom jest szkoda. Fajnie grali. Słyszałem Where did you sleep last night Kurta i All along the watchtower Jimmiego, a wcześniej na Myśliwieckiej (3/5/7) włączyłem akurat na So real Jeffa Buckleya. I się cieszyłem, że przypominają legendę i nie zauważyłem związku tego wszystkiego.
Trochę byłem w szoku. O ile nie dziwiły mnie za bardzo Jej ostatnie popisy na scenie i odwołanie tego pierwszego polskiego koncertu (kiedyś Ziółkowski mówił, że nie zaprosił Jej na Ołpenera, bo nie było pewności co do formy Amy), bo były jakby częścią jej wizerunku to teraz... Właśnie, wizerunek. Nikt się tego chyba nie spodziewał, wszyscy byli przekonani, że taka właśnie Winehouse jest i pozostanie "sobą". Przecież chodziła na odwyki, a to nie są już czasy lat 70tych, kiedy wielcy muzycy masowo umierali przez narkotyki. I myśleliśmy, że wróci triumfalnie na jakieś Glastonbury i zrobi niezły interes na wywiadach o "powrocie do życia" i wyda nawet książkę o "wyjściu z nałogu". Ale udało jej się. Weszła do słynnego "Klubu 27" i jest teraz wymieniana obok Cobaina, Hendrixa, Morrisona. Ale okazała się bardziej tru.
Obecnie w muzyce nie było chyba ważniejszej wokalistki. Lady Gaga nie jest człowiekiem, Madonna to trochę już przeżytek, jakiejś Katy B nie znam w ogóle, z innych z UK też można się śmiać, a Adele to przecież podróbka Amy tylko i jedzie cały czas na stylistyce retro zaczętej przez Ronsona & Winehouse. (w tak podniosłym momencie można zapomnieć o PJ Harvey, czy Bjork...). Właściwie to w czasach, w których liderzy "największych zespołów rockowych" angażują się w każdą akcję charytatywną Amy była ostatnim prawdziwym rockmanem. Muzykiem, który całkowicie zatracił się w urokach życia w trasie i zgubił się w narkotykach i alkoholu. Mam na myśli ten archetyp "sex, drugs & rock and roll". Ogromny sukces muzyczny prowadzi dzisiaj do wegetarianizmu, sławnej żony i mecnastwa nad jakąś szczytną akcją.
To wszystko sprawia, że Amy Winehouse przejdzie niedługo do legendy. Prawdopodobnie. Nie mamy obecnie lepszych muzycznie straceńców, a Back to black jako wyznacznik nowego stylu retro dla takich wokalistek jak Duffy czy wspomniana Adele było jednym z najważniejszych wydarzeń w ostatniej dekadzie. Dlatego jej śmierć jest tak ważnym wydarzeniem. Wiem, że dużo ludzi płacze, ale jednak wydarzeniem bo nieczęsto na naszych oczach dzieje się historia. Wydarzeniem, bo odniosłem bardzo niemiłe wrażenie, że wiele ludzi bardziej płacze nad tą ćpunką niż nad prawie 100 osób zabitych w zamachach w Norwegii.
Pamiętajmy o tym.
Szkoda takiego talentu. Odszedł chyba najlepszy głos jaki mieliśmy obecnie w muzyce. Potężny głos. Wyrazisty i brudny. Głos mający w sobie prawdziwą bezczelność i charyzmę. Moc i klasę. Nie było lepszej "nowej Janis Joplin". A oczekiwania były przecież ogromne. Szkoda mi jej fanów, bo 2 płyty to trochę słabo. Była sama sobie trochę winna tym całym nałogiem, a trochę jest też winien przemysł muzyczny i to, że nikt nie potrafił jej pomóc. Ale szkoda, że jednak udało jej się z sobą skończyć.
Amy, ty dziwko.
Amy Winehouse - Valerie by dinopoli
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz