background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

poniedziałek, 31 października 2011

Mysterious ways





U2 - Achtung Baby (1991)

Zespół U2 jest dla mnie tym najważniejszym i w opiniach o nich nie próbuję nawet zdobywać się na jakąkolwiek obiektywność. Ja się na nich po prostu muzycznie wychowałem i każdą piosenkę odbieram przez pryzmat songwritingu The Edge'a i Bono. Fanatyzm totalny, chociaż ostatnio trochę mniej - po części dlatego, że "dojrzałem muzycznie" a po części, z powodu frustracji, że Bono musi być najlepszy na świecie, musi tworzyć płytę 5 lat i musi grać na koncertach te same piosenki. Jednak u podstaw mojej hierarchii wartości leży od zawsze stwierdzenie, że U2 wielkim zespołem jest. Aby być Wielką Legendą Muzyki nie wystarczy wydać dwóch wybitnych longplayów - trzeba zmienić cały świat i zmienić całego siebie. Tak więc album Achtung Baby jest najlepszym neutralnym dowodem na wielkość tego zespołu. 

Co za brzmienie!
Zaczyna się bowiem dźwiękiem piły mechanicznej ścinającej Drzewo Jozuego. Zoo Station to również nazwa legendarnej stacji w podzielonym Berlinie, gdzie w 1991 roku Brian Eno i Daniel Lanois wymyślili od nowa całe brzmienie U2. W tej specyficznej prezentacji nowego oblicza biblijnych Irlandczyków wszystko brzmi inaczej - nawet perkusja Larrego Mullena jest głuchym syntetyczno-industrialnym techno rytmem. Pozornie wyważony elektroniczny utwór tętni witalizmem (szalone dogrywki Edża). Zachęceni "trylogią berlińską" Davida Bowiego Bono i spółka wybrali się na największą imprezę w Europie z okazji zburzenia Muru Berlińskiego. Time is a train, mix the future and the past -  już zawsze atmosfera końca Zimnej wojny będzie kojarzyć z tą płytą, wybitnie uchwycili "zeitgeist", jakiegoś ducha tamtych czasów.

Cały image i otoczka płyty bała specyficznym konceptem i ironiczną zabawą z popkulturą. Z hasłem Watch more TV na ustach U2 ujawniało ogłupienie społeczeństwa nowymi mediami masowymi. Telewizja uwodzi widza zapraszając do swojego nierealnego świata przekonując, że jest Even better than the real thing. A muzyka zespołu nigdy nie była tak kolorowo taneczna i seksowna. We're free to fly the crimson sky
The sun won't melt our wings tonight -
ostateczna przemiana żarliwego pastora Bono w lateksowego The Fly. 
Opisywanie one wydaje się bezsensowne (jest to absolutnie najbardziej znany hicior U2, było kiedyś nawet w "Jaka to melodia" lol, iksde). To przecież nie przypadek, że znają to wszyscy wszyscy - jest to idealny wzorzec "ballady rockowej". Akurat wersja studyjna kompromituje się brakiem Drugiej Części Solówki Edża, ale świetnie pokazuje misterne ułożenie wszystkich instrumentów i wybitność songwritingu - zaczyna się od pojedynczego riffu i talerzy Larry'ego , bas wchodzi dopiero na 2gą zwrotkę! To już archetyp,. jest tam absolutnie wszystko : 4 akordy, tonacja minorowa, powtarzający się krótki tytuł w refrenie, akustyk, smugi smyczkowe, refren zaczynający się z przejścia a-moll do C-dur, najprostsze przejścia basowe, wreszcie mostek przed ostatnim refrenem. Na deserową zabawę zostawiam liczenie ścieżek i brzmień gitar Edża.



Until the end of the world to utwór dla zespołu wzorcowy. Oprócz biblijnego tematu (Bono wciela się w Judasza rozmawiającego z Jezusem) jest tu klasyczna zagrywka gitarowo-akordowa. Dopiero pół roku temu dane mi było usłyszeć tę piosenkę na dobrych słuchawkach i byłem w lekkim szoku dostrzegając mocarność basu Adama prowadzącą cały ten apokaliptyczny klimat i kolejne ścieżki gitary (sposób w jaki wspina się po mostku edż w pre-chorusie jest heroiczny). W ogóle gra na perkusji też jest tu jedną z lepszych i Larrysław samodzielnie potęguje to niesamowite napięcie. Plus chórki i równa się to co najlepsze w całym U2 w pigułce.
Who's honna ride your wild horses mogłoby być prostym akustykiem, ale starają się jak mogą zrobić coś nieoczywistego - piosenkę wprowadzają uderzenia perkusji i soczyste dogrywki gitary. Końcówka to także odejście od prostego klimatu w The hunter will sin for your ivory skin Bono błaga i zmaga się ze swoją niepewnością i bezradnością. 
So Cruel to kawałek z którym mam pewien problem. Jest to na pewno "utwór programowy" jeśli pamięta się , że w czasie tworzenia płyty The Edge rozstał się ze swoją żoną. I o tym tak naprawdę jest ta płyta - o rozpadzie, odejściu, końcu. You put your lips to her lips to stop the lie. Chociaż muszę przyznać, że muzycznie jest średnio, to brzmienie tego utworu definiuje klimat całej Achtung baby i nadaje mu sens.
Zaraz potem mamy drugi główny temat Dzieła - The Fly było pierwszym singlem i niewyobrażalnym szokiem dla fanów zespołu. Po eksplorowaniu country i rzewnych wzywań miłości na pustyni Bono w "muchach" był w '91 prawdziwą rewolucją. Ten kawałek jest fizycznie ostry, tak daleki od zwykłej dla nich wcześniej sfery sacrum, która pojawia się jednak, ale w "anielski" trochę prześmiewczy sposób. Every artist is a canibal, every poet is a thief - dystans doskonały.



Mysterious Ways to jedyny taneczny utwór U2 . Z zachwytem patrzyłem jak ludzie pewnej trzeciej w nocy tańczyli do tego na pewnej osiemnastce. Kluczem są chyba te nie-sa-mo-wite zrywy gitary obudowane ze wszystkich stron bongosami i zabiajający sączący się bas. Hendrix często korzystał z "efektu kaczki" ale Edż wydobył z niego sam miąższ i tylko on tutaj się pojawia. bono wzniósł się na wyżyny "figlarności" zachęcając samotnika do tego, aby wziął a walk with your sister the moon, let her pale light in, to fill up your room i przekonując go do do szaleństwa z dziewczyną. It's alright, it's alright, it's alright. She moves in mysterious ways, oh - w tym dwuwierszu jest zawarte absolutnie wszystko czym kuszą, pociągają i zachwycają nas kobiety. Lift my days, light up my nights!

Trying to throw your arms around the world jest utworem z kolei bezczelnie pijackim. Najlepiej opisuje to sam Bono : "Opowiada o pijanych ambicjach w zabawny sposób. Nie chodzi tu o żadną megalomanię, ale po prostu o ambicję, aby wrócić do domu w jednym kawałku." Z pozoru nie pasuje do "poważnych" piosenek, jest jednak wytchnieniem, czystą głupawką ze strony zespołu, coś nie-wybitnego.

Ultrviolet (Light my way) zaczyna się mgliście i niepokojąco, aby za chwiulę przejść w niesamowitą zuchwałość będącą dowodem ogromnego zdecydowania Bono nakazującemu swojej Bejbi oświetlenie mu drogi. Nie jest to już ta sama adresatka jak chociazby w With or without you - Ona musi być potężna skoro do wysłania wiadomości jest zaprzęgnięty tak bezkompromisowy i pędzący rytm i uderzenia gitary. Pisząc te słowa doznałem olśnienia i w Ultraviolecie odnalazłem źródło "nowego brzmienia Coldplay (szczególnie ta fajna ściana dźwięku z Charliego Browna), ale to nic dziwnego.

Finałem płyty, wielkim i epickim jest piosenka całkowicie okrutnie niedoceniana. Z początku rytmem i zdecydowaniem przypomina Ultraviolet, ale Acrobat przekazuje zupełnie inne emocje - jest to złość w stanie czystym. Każdy element jest mocniejszy niż wcześniej - klimat znów należy do Larrego, a Edżu nie musi wymyślać znów melodii, bo w takim stanie ważne są tylko emocje, a na początku jego struny perfekcyjnie schodzą się z basem Adama. Żarliwość Bono że You can dream so dream out loud wprowadza pewien element ostateczności, jakby to było jego ostatnie przesłanie ; nie są to już na pewno zabawy w stylu wcześniejszego elektro. U2 odrzuca wszystkie sztuczki i zasłony, aby odsłonić samą esencję, istotę rzeczy.

To już koniec. Koniec wszystkiego. Epilogiem tej historii jest Love is blindness. Tekst napisany przez Bono   tak naprawdę mówi o terroryzmie - nienawiści i śmierci. Nad tym utworem ciąży jednak prawdziwa historia samego The Edge'a. W tym utworze przelał on swoje emocje do muzyki. Dosłownie. Dla mnie jest to idealny przykład jak bardzo można się zatracić w muzyce. W czasie grania solówki The Edge grał tak mocno, że pękały mu struny w gitarze, a on sam cały czas miał twarz spokojną. Wierzę w tą anegdotę, bo tutaj to słychać, tak naprawdę, bardziej niż jakiekolwiek słowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz