sobota, 1 października 2011
SP 7'' : Collapse into now
R.E.M. postanowiło się skończyć. Ten legendarny oczywiście zespół ogłosił własne rozwiązanie w zeszłym tygodniu. Wielką szkodę potwierdzili coverami m.in. Radiohead i Pearl Jam. My, słuchacze też smucimy się bardzo, bo to przecież jeden z tych wyjątkowych zespołów-pomników. Razem z Sonic Youth wprost z collegowych kampusów wyprowadzili muzykę alternatywną na całą Amerykę. Rozpoczęli nową epokę alternatywy w mainstreamie. Brzmi śmiesznie, ale bez nich nie byłoby chociażby Nirvany czy Modest Mouse. Ostatnio zajmowali się celebracją swojej ikony i wszyscy traktowali ich jako dziadków z klasy U2. Niestety, nigdy nie byli tak galaktyczni i oprócz "czarowania klimatem" mieli w zanadrzu jedynie "powrót do korzeni" (Supernatural Superserious). Ostatnia (naprawdę) płyta wydana na początku tego roku też raczej nikogo nie podnieciła - kolejne ładne piosenki od starych wyjadaczy, ale przecież nie nagrają złych, prawda? Kto by się przejmował w tych czilłejczasach Markomanią czy LP-Trójką? Prawda jest taka, że jednak Überlin jest bezczelnym autoplagiatem Drive, sorry chłopaki. Tylko faceci z Dublina potrafią ze sobą wytrzymać od 35 lat, to jedyny globalny wyjątek czysto socjologiczny.
R.E.M. umarło śmiercią naturalną.
Pozostaje jednak ten gorzki posmak w słuchawkach. Krążyły plotki, że mogą być (jak Pearl Jam) headlinerowymm dinozaurem Openera. Jednak jest koniec ich ostatniej płyty.
blueblueblue
Jest to bolesny dowód na to, że w marcu 2011 roku skończyła się pewna epoka w muzyce w ogóle. Hipsterscy blogerzy zajmują się tylko tworzeniem coraz bardziej absurdalnych gatunków (Mondeo pop uwielbiam za ironię), a gitarzyści nie potrafiąc grać na gitarze kupują z Ebay-a kolejne syntezatorki. Dupa nie vitange. Indie musi być teraz szybkie i rytmicznie pokopane multitaczem z iPupów. Posrywając się na trójkątowo. Już nie rozróżniam, nie chce mi się.
blueblueblue
Te 5 minut to czysty feeling. Brzmienie dostępne tylko dla Największych Zespołów Rockowych (nie ma w tym tytule promila ironii). Odnoszę rozpaczliwe wrażenie, że tylko taka muzyka mogła zmienić naprawdę świat, wzruszyć i sponiewierać. Spędzając kilka epok na scenie nie można się zbłaźnić mentorskim, mądrościowym tonem. Romantycznie dojrzała melancholia.
Już bębnienie desczem przenosi nas do industrialnych przestrzeni, w których Brian Eno w Belinie eksperymentował z wyniesieniem dźwięków ze sterylnych studiów. Hammondy muszą mieć echo, bo dzisiaj wszyscy by pomyśleli, że są wgrane z emulatora dostępnego w AppStore. Nawet gitara akustyczna pobrzmiewa metalowymi strunami, a masywny, zrobiony ze szlachetnego drewna Les Paul przecina powietrze, a gitarzysta nie musi popierdzielać szesnastek łokciem. Każde dotknięcie wiosła tknie arystokratyczną dostojnością. Bas muska tylko, by samotnie wreszcie zasiąść, aby wybrzmiała powaga chwili. Michael Stripe przedstawia ostatni list w życiu, list samobójcy doskonale świadomego tego, że cały świat ma już go w dupie. Stojąc nad przepaścią (dosłownie) z lodowatym spokojem i rezygnacją przemawia przez megafon do przebiegającej w dole głuchej tłuszczy. Tam się wszystko kończy, legenda rozpada się na kawałki, gitary wydają ostatnie trzaski.
Dosłownym symbolem są wokalizy jeszcze większej legendy - Patti Smith, która już dawno wycofała się z absurdów popu i właśnie wydała książkę Just kids będącą świadectwem innych muzycznych czasów.
Koniec epoki.
PS. Doskonale wiem, jestem świadom tego, że na samym końcu Blue przechodzi w repetycję Discover. To jest idiotyczne z ich strony, ale można przecież sobie to wyciąć w Audacity, co też bardzo polecam.
PS2. Connan Mockasin znalazłem, pamiętam, naprawdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz