background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

środa, 10 stycznia 2018

The Grumpy Jedi


Star Wars: The Last Jedi (2017)
reż. Rian Johnson


Ósma część legendarnych Gwiezdnych Wojen w reżyserii Riana Johnsona jest jak scena bitwy na pokrytej solą planecie Crait - wyraźnie nawiązuje do serii, ale przedstawia znajome schematy w inny sposób. The Last Jedi jest drugą częścią w trylogii, tak jak wcześniej Imperium Kontratakuje, więc
musi pojawić się bitwa podobna do tej na śnieżnym Hoth z piątego epizodu. W filmie Johnsona dostajemy więc potyczkę w białej scenerii, jednak nie jest to śnieg, ale warstwa soli jaka pokrywa tą górniczą planetę.
Takie kombinacyjne podejście Johnsona widać także w zamyśle całej fabuły napisanego przez niego epizodu - scenariusz bardziej niż porusza fabułę do przodu, zajmuje się komplikowaniem losów postaci. Jak na drugą część z trylogii przystało, Rianowi chodzi bardziej o rozwój bohaterów, którzy muszą zmierzyć się z problemami, niż rozwiązywanie konkretnych wątków - o czym niejednokrotnie przypomina w bardzo demonstracyjny sposób.



Najbardziej w filmie podoba mi się sposób prowadzenia opowieści. Mamy prawie tuzin bohaterów, kilka linii fabularnych, a są one ułożone we wręcz geometryczny sposób, Nie tylko rozwijają się równolegle obok siebie, ale także przechodzą w poprzek akcji (Rey i Kylo Ren!). Oprócz aktualnych sytuacji, osoby dramatu muszą odnosić się także do wcześniejszych wersji siebie: do swojej przeszłości, lub sprokurowanych przez siebie wydarzeń, a oprócz tego mamy szansę poznać różne warstwy społeczne Odległej Galaktyki.
Tak jak część siódmą odbierało się sercem - J.J. Abrams jako spadkobierca Stevena Spielberga oddał klimat zabawy Kina Nowej Przygody - tak The Last Jedi szanuję za scenariuszową sprawność i rozwagę w rozhulaniu akcji nowej trylogii. Obyło się na szczęście bez tzw. fan serwisów - nachalnych powrotów starych bohaterów, bo mrugnięcia okiem do fanów rozwadniały akcję Przebudzenia Mocy. Futrzaste Porgi się bronią (a mogło być źle i żenująco), a schowany na końcu Sokół Milenium z całą mocą przypomniał mi klasyczne akcje Hana Solo.

Główną zasługą Riana jest udane przedstawienie postaci wywołujących największe kontrowersje; lub uznawanych za zwyczajnie nudne - Luke'a, Rey i Kylo Rena. Nie wiem, czy wreszcie, ale w The Last Jedi pokazały na pewno one charakter. Wreszcie błyszczy aktorsko Mark Hamil - w oryginalnej trylogii był bardziej chodzącym archetypem, wybrańcem z automatu i przyzwoitką w emocjonalnych istrzeniach Lei i Hana Solo. Teraz się odzywa - i nie są to uprzejmości. Rey nazywana Mary Sue gra nieświadomą dziewczynę, ale dokładnie w tych momentach kiedy trzeba - trochę przymilając się do mistrza Luke'a, a trochę osiągając komiczny efekt. Dziewczęcoś w wykonaniu Daisy Ridley jest bardzo świadoma i udaje się nawet uwiarygodnić nieco naciąganą relację z Kylo Renem. Mało tego - ich "związek" jest tak wyraźny, że jesteśmy w stanie uwierzyć w zainteresowanie Rey ciemną stroną Mocy.
Mówiąc o aktorach, nie można zapominać, że właściwie cała intryga najnowszej trylogii opiera się na roli Adama Drivera: jego Kylo Ren był oskarżany o filozofię emo, bycie antagonistą nie dorastającym do pięt Dartha Vadera. Osoby liczące na "wielkiego złego" zawiodą się także w tej części ale wolę taką "moralną ambiwalencję" która jeszcze mocniej wiąże ze sobą losy Rey i Kylo Rena. Mam nadzieję, że nie jest to tylko kwestia gołej klaty Adama Drivera, który i bez tego jest jednym z najwybitniejszych aktorów naszego pokolenia.
Rozczarowuje wątek Finna, ale poznajemy dzięki niemu kolejnego galaktycznego szaraczka - mechaniczkę Rose. Razem z wątkiem Poe pozwala nam to na rozszerzenie pewnego ludzko-taktycznego pola wielkiego gwiezdnego konfliktu.




Być może fabuła VIII epizodu nie porusza historii jakoś mocno do przodu (w tempie uciekającej fregaty Rebeliantów), ale ile tam się dzieje dla samych postaci! Pan Dem wskazuje na porażkę jako główny temat filmu, a sami bohaterowie zmagają się: z oczekiwaniami (Rey), żalem (Rose), brakiem rozwiązań (Finn), namiętnościami (Kylo), a wreszcie z własnym temperamentem jak Poe Dameron. Najlepszy i najbardziej chwacki pilot Rebelii, który w pojedynkę rozpykuje eskadry wroga musi kisić się w statku, a buzująca energia doprowadza do konfliktu z dowódcami (pardon - dowódczyniami).
Ogólnie też widzimy pewien imposybilyzm konfliktu Rebeliantów z Pierwszym Porządkiem, bo ci pierwsi są zdziesiątkowani, a drudzy pozostają z marnym przywództwem. Ale z jednej strony, pamiętamy siermiężne politykowanie w epizodach I-III; a z drugiej - reżyser odrzucając taktykę pozwala na to, aby konflikt toczył się na poziomie osobowości. To same osoby dramatu muszą znaleźć sobie wroga i zdecydować się na sposób walki (co świetnie zostało przedstawione w "sali tronowej"). Potwierdza to także ogólne skupienie na postaciach : prawdziwych, takich z krwi i kości i - co bardzo istotne - zwyczajnych z pochodzenia.



W recenzji poprzedniego epizodu pisałem o mitologii uniwersum Starłorsów - że J.J. był usprawiedliwiony w przepisywaniu fabuły Nowej Nadziei, bo przywołuje w ten sposób schemat opowieści, który stał się już klasyczny, odruchowo rozpoznawalny w kulturze przez ludzi na całym świecie. Rian Johnson budując swoją własną historię, co krok zadziwia przekorą oraz oryginalnością - i jest to najlepsza rzecz jaka mogła przytrafić się całej nowej trylogii. Na szczęście na samym końcu The Last Jedi Rian w cudowny sposób przypomina o magicznej mocy kosmicznej opowieści umieszczając jednocześnie swoją historię w baśniowym kontekście*.
Chłopiec** ze szczotką jest symbolem całej nowej trylogii: anonimowym wieśniakiem jak Rey i Finn. Ale przede wszystkim: fanem opowieści o Rycerzach Jedi używających Mocy do walki ze złem.

* Nie chciałem pisać o złych, czy bezsensownych momentach w filmie, ale tak - baśniowe przedstawienie uniwersum trochę odrywa nas od zasad prawdopodobieństwa i jest w stanie usprawiedliwić mi absurdy tego filmu.

** Dla antyfanów Disneya - czy ten chłopiec kupowałby gadżety i zabawki z kosmicznej franczyzy? Jak najbardziej. Ale nie stać go tak samo jak polskich rodziców i dobrze, że dostał od Rose ten pierścionek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz