background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

poniedziałek, 22 stycznia 2018

Nie ma sąsiada co sadził to drzewo


L.stadt - L.story 
20 stycznia 2018, Impart
Relacja z koncertu ubarwiona cytatami z wywiadu, jaki przeprowadziłem z Łukaszem Lachem dla Akademickiego Radia Luz. 

Łódzki socjolog Andrzej Majer stworzył koncepcję Mikropolis - socjologii miasta osobistego. Według badacza, który opisywał swoje impresje z kamienicy w której się wychował, wspomnienia pojedynczych jednostek mogą zostawić trwały ślad w świadomości i stać się składnikami tożsamości
całych grup społecznych. W ten sposób, na tożsamość całego miasta wpływ mają odczucia i wrażenia pojedynczych mieszkańców.

Wrażenia wywołane także przez dzieła kultury - takie jak piosenki zawarte na czwartym albumie zespołu L.stadt. Latem 2016 roku, czyli w środku obchodów Europejskiej Stolicy Kultury grupa została zaproszona do Wrocławia, aby zaprezentować program artystyczny swojego miasta w ramach programu Koalicja Miast. Muzyczni przedstawiciele Łodzi połączyli siły z tamtejszym teatrem Pinokio oraz chórem Chorea, aby podczas koncertu w Browarze Mieszczańskim zaprezentować L.story. Zbiór piosenek do tekstów Konrada Dworakowskiego, które składające się na pewnego rodzaju spektakl, historię mieszkańca miasta. Reakcje i odczucia były tak pozytywne, że zespół zdecydował się zarejestrować ten materiał na płycie.

W ten sposób powstał bardzo osobisty album. Z kilku powodów - dlatego że lider zespołu, Łukasz Lach po raz pierwszy śpiewał po polsku. Jak mówi:"sama możliwość powiedzenia pewny ważnych dla mnie rzeczy w języku polskim jest rzeczywiście otwierająca".
Album osobisty, bo o mieście; przedstawiona jest topografia przestrzeni, ale nie planem ulic; bardziej planem codziennych wycieczek: "Chodziłem tymi ulicami, które pamiętały moje dzieciństwo i dużo bardziej czułem obecność osób, które już odeszły".
Jednak niekoniecznie jest to opowieść o mieście Łodzi: nie ma konkretnych nazw i miejsc, co było celowym założeniem w kierunku bardziej uniwersalnego przekazu. Każdy ma swoje miasto i swoje miejsca, a zawężenie perspektywy tylko przybliża tą relację.

Widzę L.story jako historię człowieka, który znajduje się w momencie kryzysu i patrzy na siebie w kontekście miasta, w którym się wychował, które zna na pamięć. I widzi, że on się zmienia, a miasto się nie zmienia; albo wręcz odwrotnie - miasto się zmienia, a on jest cały czas taki sam i to miasto, te artefakty przeszłości, te miejsca które zna od dziecka; to miasto staje się świadkiem i wyzwaniem w momencie jego przemiany i kryzysu

Miłość do miasta czasami oznacza także pozostanie w nim. Łukasz Lach opowiadał, że przytłoczony rodzinną tragedią chciał wyjechać: "to nie był tak naprawdę przyjemny czas, bo to jest taki moment, w którym najchętniej wyjechałoby się z miasta, które tak wiele przypomina". Inna, związana z ekonomią sprawa jest taka, że z miasta Łodzi łatwo trafić do Warszawy. Być może jednak warto zostać i w ten sposób zostawić swój ślad: pisząc piosenki, tak jak wcześniej starzy sąsiedzi sadzili swoje drzewa. Ale dom, tak jak rodzina jest z nami na dobre i na złe. Najmocniejsze wspomnienia nie muszą być tymi najweselszymi. Podobnie jak piosenki; życiowo słodko-gorzkie, jednak niepozbawione refrenu nadziei. 



O ile poprzednie płyty L.stadt były wyraźnie oznaczone gatunkowo - pisałem o ich ćwiczeniach z country na You Gotta Move - to teraz jest raczej przezroczyście. Skupienie na melodii, namysł nad przekazem, podążanie za słowem. W ten sposób na pierwszy plan przesunęły się nie tylko historie po polsku, ale echa piosenek komponowanych w tym języku. 
Rzeczywiście teksty narzucały bardzo tutaj klimat całej tej opowieści muzycznej. Później dopiero zauważyłem, że to był pierwszy raz jak pojawiły się w moich kompozycjach jakieś wpływy muzyki polskiej. Zobaczyłem, że tam jest trochę Grechuty, jakiś Sojka tam prześwituje momentami..."
Bardzo symboliczne wydaje mi się ujęcie z plakatu promującego koncert: jeden z czterech członków L.stadt zasłania się planszą z twarzą perkusisty zespołu Piotra Gwadery. Może go nie było, może mu coś wypadło i nie mógł dojechać na sesję zdjęciową. Ale to zdjęcie jest bardzo zwyczajne, wydrukowane jak z paszportu i lubię myśleć, że przedstawia Zwykłego Łodzianina. To mógłby być każdy z mieszkańców wielkiego miasta, którego historię opowiada się w formie śpiewanej.

Natomiast oniryczny klimat tej sentymentalnej podróży symbolizują zamazane twarze chóru: duchów z teatru Chorea, unoszących się i komentujących L.story. Miasto przedstawiane w muzyce zazwyczaj jest tak niedosłowne - nie musimy spieszyć się i rozbudzać do pracy, ogarniać korków i właściwych nazw ulic. Nogi same nas niosę po ulicach miasta, które znamy tak dobrze, że można zapaść w sen; na przykład w  Sen o Warszawie , lub usypiać nucąc kołysankę LCD Soundsystem New York, I love you, but you're bringing me down. W piosence Jamesa Murphy'ego jest cudowna fraza, która nie tylko mówi o tłumie wielkiego miasta, ale przy okazji - kierując się zasadą uniwersalności - równie dobrze pasuje do miejsca nazwanego Łodzią.
 "coz you're still the one pool that I'm hapilly drown

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz