Angus & Julia Stone - s/t (2014)
Erlend Øye - Legao (2014)
Co będzie jak zepsuje się moja wieża stereo?
Pamiętam jak mój tata przywiózł ją z Niemiec kiedy byłem naprawdę mały. Leżałem w łóżku chory na jakąś świnkę i sprezentował mi pilota z magicznym napisem SONY. Ostatnio z niemałym szokiem dostrzegłem tą piękną maszynę na zdjęciu z urodzin gdy na moim torcie świeciło się góra 6 świeczek. Brat nagrywał na kasety hity jeszcze z POPlisty i eksperymentował połączenia z telewizorem, a teraz ja przejąłem ją jako wzmacniacz do studenckiego laptopa. Oczywiście laser nie odczytuje już płyt CD, wiadomo - tyle lat. Niemniej jednak myśl o zepsuciu się całego sprzętu napawa mnie prawdziwym audiofilskim przerażeniem.
Z podobną obawą pisała o swoim iPodzie felietonistka Pitchforka. U nas odtwarzacz z jałbkiem nie jest otoczony takim kultem, ale decyzja o zakończeniu produkcji serii Classic dla mnie także jest symboliczna (swojego kupiłem używanego na Allegro i faktycznie jest najlepszy, nie odchodź). Żyjemy w ciekawych czasach, ale nowinki technologiczno-internetowe są interesujące raczej dla geeków z polibudy. Nikt chyba nie przywiązuje się do gigabajtow co nie zmienia faktu, że to moja muzyka. Nie chciałbym żeby rozpłynęła się w chmurze wystawionej na widok całego świata, z którym będę musiał się dzielić swoimi dźwiękami.
Tą zmianę, gaśnięcie technologii zdają się wyczuwać Angus i Julia Stone. Ich najnowsza płyta przypomina soundtrack do wakacyjnego filmu wyświetlanego z projektora taśm Super 8 na sypialnianym prześcieradle. Podpisali ją swoim nazwiskiem, tak jak podpisuje się osoby na odwrocie wywoływanych zdjęć. Celowo wybrali tak nietrwałe nośniki, bo zaspany głos Julii już na samym początku zdradza zainteresowanie na wieść o zepsutej gitarze. Sprzętowe niedoskonałości mają swój nieodparty urok, zniekształcenia nadają unikalne brzmienia i piętno ciepłej, analogowej usterki. Wherever you are mówi o starych głośnikach samochodowych, towarzyszach niejednej podróży po niezliczonych kilometrach i współsłuchaczach niezapomnianych melodii. "With a broken stereo I wanna be wherever you are" staje się sentymentalnym wyrazem zgody na dzielenie wspólnej drogi, która nie musi być komfortowa. Bo jeśli chcemy, te wszystkie dziury miłością da się załatać. Pan Jacek Cygan naprawdę ładnie to ujął - tylko że w piosenkach nierówności łagodzi prowadzenie miękkiego basu, a rozstrojone domowe pianino jest świadkiem kolejnego A heartbrak. Kojąca serdeczność jest pewnie staroświecka, ale dobrze jest się odprężyć i zamiast zestawu sex, drugs and rock n' roll wybrać love, whiskey and smooth.
Podobnie jak muzyka rodzeństwa Stone funkcjonuje poza czasem, tak płyta Erlenda Øye ni ejest umiejscowiona w konkretnej przestrzeni. Legao było nagrywane w różnych miastach i z różnymi muzykami, co przypomina trochę wędrówkę trupy grajków, która przenosi się akurat tam gdzie panuje przyjemny klimat i ładna pogoda. Wyobrażam ich sobie jako "Bungalow band" grający słoneczną muzykę na plażowych tarasach. Wśród palem, które w jakiś sposób zdołały położyć się cieniem nad rozczochraną głową chłopaka z Islandii. Bo nie są to dramatyczne wstrząsy i trzaski łamanego serca; bardziej kołysania miękkiej bossanovy z pomachaniem dłonią na pożegnanie w Save some loving. Jak upadki na plaży, które nie mogą być tak bardzo groźne gdy uderzenie amortyzuje (trochę tylko szorstki) piasek. Dobrze jest wyjechać na wakacje i nabrać odpowiedniego dystansu - nawet jeśli nie można spojrzeć przez różowe okulary, to ciemne szkła nie musza tam oznaczać czarnowidzenia. Dzięki takiej falującej pulsacji Bad guy now staje się najładniejszą obwiniającą piosenką jaką można sobie wymarzyć w koszmarach wyrzutów sumienia.
Jeden z bohaterów Norwegian Wood Haruki Murakamiego czytał tylko książki wydane co najmniej 30 lat wcześniej (z wyjątkiem Wielkiego Gatsby'ego). Ta cenzura miała wydzielić dzieła, które oparły się próbie czasu, są faktycznie warte przeczytania. W przypadku muzyki brakuje jeszcze takiej granicy - nie ma żółknących kartek czy wyblakłych kolorów; dane po prostu ulatują z zapisu płyty CD, a laser gaśnie. Ciężko się wzruszać nad elektroniką, ale na szczęście audiofile też mają swoje romantyczne nośniki - winyle. Kurz pięknie osiada w czarnych rowkach, a trzaski zdradzają ulubione, najbardziej zgrane miejsca.
Właśnie to charakterystyczne ciepło brzmienia jest tym co najcieplej bije z opisywanych wyżej albumów. Legao oraz Angus and Julia Stone jak ulał pasują do adapterów. Już teraz udzieliłbym im historycznego kredytu zaufania i wytłoczył na czarnych płytach jako przepustkę do nieśmiertelności. Udzieliłbym im schronienia przed wypaleniem na zwyczajnej płycie CD, z której za kilkanaście lat uciekną nie tylko megabajty, ale to co ważniejsze - dusza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz