niedziela, 5 kwietnia 2015
Daj siebie unieść
Domowe Melodie
30.03.2015
Wrocław, Klub Eter
Miód z cukrem - tak słodkie są Domowe Melodie. Zgrabne określenie autorstwa mojej koleżanki Kasi jak ulał pasuje do natężenia miłych rzeczy lepiących się do słuchacza koncertu sympatycznego zespołu. Muszę przyznać, że nie byłem fanem tak upstrzonej cukierkami estetyki; troszkę mnie mdli, ale znowu nie tak bardzo. Uwiera mnie bardziej nieufność - figle Domowych Melodii jaskrawo jawiły mi się jako zabawa dla zabawy, a kreacja sceniczna przypominała bardziej kabaretow; żarty były zbyt oczywiste - czy to wtrącenie brzydkiego słowa, czy mało odkrywcza skłonność do ciekawych Brzydali.
Może i patrzyłem na Domowe Melodie z przymrużeniem oka, ale cały czas musiałem się zgodzić z tym, że dają nam bardzo dobry koncert. Uratowało ich to co kiedyś Czesława Mozila - sprawność wykonania i ciekawie potraktowana instrumentalizacja (btw. "hipsterski Czesław Śpiewa" - kolejny zgryźliwy slogan o zespole). Tylko trzy osoby na scenie, ale znalazło się miejsce na mniej inwazyjny zestaw perkusyjny, nawet wiolonczelę i obowiązkowe pianino. Podszedłem bliżej aby stanąć na wprost pani wokalistki i dałem się uwieść urokliwym piosnkom. Balladom wreszcie o uczuciach, a nie o freakach, Zbyszkach i (pewnie sympatycznych) Świnkach. Marudzę; innym do szczęścia wystarcza czysty ubaw z dziwności, ale ja potrzebowałem czegoś poważnego do wzięcia w nawias. Ciemna niepewność taka jak Tu i teraz nie mogła znaleźć lepszego adresu do stępienia pazurów. Gubi mnie widoczność, a raczej jej brak - wstydliwe wyznania jak te potrzebują właśnie skromnej oprawki i delikatnego głosu.
Gdy już się tak utuliłem i zakołysałem, doszło do nieuchronnego rozbicia kameralnego klimatu - zabrzmiała wyczekiwana Grażka. Viralowy hit o... aborcji (?). Z całym nowo zdobytym szacunkiem do Domowych Melodii, przypuszczam że ciężko byłoby zdobyć im aż taką popularność piosenką o bardziej konwencjonalnym temacie; mamy tu pewnie do czynienia z jakimś socjologicznie istotnym obaleniem kolejnego tabu kulturowego. Być może kieruje mną poczucie abstrakcji faceta, ale chyba nie powinno się mówić o takich sprawach ot, tak prawda? Z drugiej jednak strony refren - i całą piosenkę - ratuje jeden z bardziej cudownych wersów w piosenkach po polsku - daj siebie unieść. Świeżość i prostolinijność tego stwierdzenia pięknie odrywa od przyciężkiego tematu i odlatuje gdzieś w okolice upliftingowych przesłań mojego ulubionego U2 (lift me upon your shoulder, the goal is soul, you elevate my soul, etc...).
Bawiłem się bardzo dobrze, same ładne piosenki no i uśmiech często gościł na mojej twarzy. Cały czas mam jednak problem z tym zespołem. Wzorzyste szlafroki i pluszaczki upodabniają ich do teatrzyku dla dzieci - pełnego hurraoptymizmu i zabawek na każdą okazję. Kolejne bisy mogły zmęczyć mniej czekających, a ostatnia piosenka do P. Prezydenta niepotrzebnie moim zdaniem odwraca się ogonem od jakiejkolwiek polityki. Można się zamknąć w mydlanej bańce, cieplutkiej i oderwanej od rzeczywistości - pytanie tylko na ile to ma sens we wszystkich dziedzinach życia. Koniec końców, dobrze jest wierzyć w cudowne miejsce poza czasem i poza trendami, gdzie trójka przemiłych człowieczków żyje w miłości do świata i gra sobie co dnia i do snu Domowe Melodie.
PS. Przy okazji gratuluję Twórcom jednej z najbardziej ironicznych i paradoksalnych piosenek jakie mógłbym sobie, ja osobiście wyobrazić. Jacósiu. Bardzo zabawne.
PS2. Szkoda, że nie było Krupy, mamo dziękuję za bilet <3 p="">3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz