background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

piątek, 17 kwietnia 2015

JnO: The right stuff

(fot. Sławek Przerwa)


Seamus Blake Quartet
15.04.2015, sala teatralna Impartu
51. Jazz nad Odrą


Zespół Seamusa Blake'a nieustannie gonił dźwięki. Lider swoją grą na elektronicznym klarnecie (a przynajmniej czymś co przypominało taki instrument) starał się upodobnić do brzmienia keybordu. Robił to tak skutecznie, że trudno było rozróżnić który z panów gra określoną partię. Wykonanie niewątpliwie efektywne technicznie, ale mam wątpliwości, jak bardzo efektywne okazało się dla słuchaczy jazzowych. Dla mnie, który kojarzy "klasyczny jazz" tej elektroniki było trochę za dużo, a dźwięk elektronicznych klawiszy był raczej kanciasty; dźwięki Blake'a kołatały się jak w kartonowym pudełku. Uwolnienie przyszło razem ze zmianą instrumentu artysty. Kiedy brał do ust saksofon jego gra od razu stawała się szybsza, bardziej swobodna i pływająca pomiędzy klasycznymi ramami taktowymi.

Seamus i spółka gonili też za rytmem. Kotłujące się metrum mają chyba w standardzie, a na koncercie dokładali sobie jeszcze kolejne warstwy niespokojnego automatu perkusyjnego. Oczywiście nie znam się na pod-gatunkach jazzowych, ale takie zabawy taktem oznaczają chyba coś w rodzaju awangardy. Na szczęście Quartet ma świetnego perkusistę - Jordan Perlson samodzielnie wytyczał ścieżki gdy nagle wystrzeliwał przed kolegów dynamiką i głośnością solówek. W sytuacji, gdy większość tonów stawała się rozmyta i nie gubiła genezę podstawowego instrumentu, jego wybuchy stawały się najbardziej wyrazistą częścią koncertu.

Patrząc na sylwetkę kanadyjskiej gwiazdy, można nawet pomyśleć, że ciało uciekało z samego Seamusa Blake'a. Postawny korpus umieszczony na chudych (lol) nogach może oznaczać gonitwę za coraz to nowymi gatunkami. Jak już wspomniałem, bardzo dużo było tam elektroniki, ale znając współczesną alternatywę nie były one aż takim zaskoczeniem. Kosmosu szukał i chillout z początków lat dwutysięcznych, a wcześniej sam David Bowie z Brianem Eno. Swój występ na scenie impartu Seamus Blake zakończył utworem Send in the Clones, którego pulsujące intro zwracało prosto do równie mieszających w elektronice występów The Notwist.


(fot. Sławek Przerwa)


Lars Danielsson 5tet - Liberetto II
15.04.2015, sala teatralna Impartu
51. Jazz nad Odrą


Zdaje sobie sprawę, ze moja relacja z Jazzu nad Odrą może być niedoskonała, nieznająca się i w ogóle taka sobie. Na szczęście występ Larsa Danielssona zawierał akurat to, na czym się znam - gitary. Oczywiście duński przyjaciel Leszka Możdzera jest wirtuozem kontrabasu, ale sposób w jaki traktuje ten instrument pozwala mi odnieść się do moich "doświadczeń" z gitarą klasyczną. Delikatne muśnięcia samych strun jak również traktowanie ich w sposób bardziej perkusyjny pokazywały wszechstronność jego użycia. Każde przesunięcie po gryfie stanowiło oddzielną frazę tak wyrazistą, że solowe nuty Larsa nie potrzebowały jakiegokolwiek innego tła.

Był to koncert na wskroś akustyczny. Chodziło w nim nie tyle o pieczołowite dobranie instrumentów, ale oddanie klimatu każdego wydobywanego dźwięku. Rozchodził się on później w przestrzeni tak swobodnie i przejrzyście, że w jeszcze w trakcie wędrówki łączył się z innymi ścieżkami. Wysoka trąbka była naturalnym przedłużeniem fortepianu, a niższe tony kontrabasu uzupełniały uderzenia perkusji. Oczywiście bardzo spokojnie i zawsze harmonijne. To bardziej melodia dyktowała fakturę rytmu niż sam perkusista. Struny drgały w obrębie samych akordów - jeśli już muszę porównać to do jakiegoś bardziej przystępnego britpopu, to bardzo umiejętnie gra takim klimatem Noel Gallagher na swojej najnowszej płycie (szczególnie The Right Stuff).  

Takie podejście do brzmienia jest tym, czego ja - indie dziecko Trójki - szukam w jazzie najchętniej. Staranność wykonania, oparcie się dyktatowi słów i melodii, a przede wszystkim rozumienie najważniejszej roli każdego dźwięku. Żadnego nie można opuścić, czy przemilczeć w złym odsłuchu, bo samo przesunięcie się strun ustawia całą kompozycję. Przejrzystość i czystość wyrazu każdego instrumentu - na wrocławskim festiwalu oba te elementy są gwarantowane. Nie chodzi przecież tylko o parametry techniczne, a przede wszystkim o wybitnych wykonawców, którzy potrafią pokazać dźwięki z ich najlepszej strony.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz