background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

wtorek, 17 marca 2015

Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band


Olivier Heim, Stary Klasztor, Wrocław, 10.03.2015.


Gdyby Olivier Heim nie pochodził z Holandii, nazwałbym go "polskim Erlendem Oye".
Szybko zapominamy o sprawach narodowości i uprzedzeniach dotyczących przedstawicieli zuchwałego Zachodu gdy prezentująca się na scenie osoba przejawia tak wiele znajomych cech słowiańskiego sentymentalizmu. Dodajmy, z całą jasnością falowanej blond grzywki.

Olivier całym sobą mówi, że "jestem trochę shy" co spotyka się z całkowitym zrozumieniem przy pojedynczo zastawionych stolikach widowni. Nie wiadomo kto czuje się bardziej nieswojo, ale szybko tworzy się cicha nić porozumienia. Pan Haim nie jest może najlepszym konferansjerem, ale talent konwersacji po polsku opanował w stopniu bardzo zadowalającym - i wywołującym odruchowy uśmiech na twarzy.

We Wrocławiu był sam, ale przestrzeń na scenie wokół Oliviera zajmują czasem jego nowi przyjaciele z zespołu - Michał Biela na basie, Małgorzata Penkalla z Enchanced Hunters i Igor Niforow ze perkusją. Zebrał ich po rozstaniu ze znanym-lubianym Tres B i po odejściu od wcześniejszego projektu solowego - Anthony Chorale. Teraz jest po prostu Olivierem Heimem, bo jak mi powiedział "chciałem się sfokusować na sobie". Nie znał akurat tego czasownika, ale w jego ustach "skupienie na sobie" nie oznaczałoby na pewno egocentrycznego gwiazdorstwa. Bardziej "skupienie się w sobie" jako cierpliwe odgrywanie uczuć w piosenkach; nadanie tonu organicznym połączeniem z gitarą obok automatu z podkładami.

W komunikacji międzyludzkiej życzylibyśmy sobie, aby nadawca był jasno określony i zechciał odczytać naszą wiadomość. Częściej jednak brzmi to jak piosenki Oliviera Heima - akordy rozchodzą się w przestrzeni jak wiadomość wysłana z bezludnej wyspy gdzieś na nostalgicznym oceanie.


 


PS. Ponoć "pisanie o muzyce jest jak tańczenie o architekturze". Podczas gdy serio męczyłem się nad tym jakże ambitnym tekstem, na samym końcu Dziennika zimowego Paula Austera znalazłem taki ładny fragment:
Pisanie zaczyna się w ciele, jest muzyką ciała i nawet jeśli csłowa coś znaczą, czasem mogą coś znaczyć, muzyka słów jest tam, gdzie zaczyna się ich znaczenie. (...)
Pisanie jako niższa forma tańca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz