background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

poniedziałek, 30 czerwca 2014

But I cut like a buffalo

Pojutrze rozpoczyna się Opener 2014, a ja polecam co warto tam zobaczyć. Dziś przedstawiam gwiazdę trzeciego dnia, gra w piątek, godz. 22:00 na Opener Stage.
Tutaj dzień 1 i dzień 2.


Jack White - Lazaretto (2014)

Pisząc ostatnio o popularnych The Black Keys wspomniałem o absurdalnych roszczeniach Jacka White'a do posiadania na własność bluesowego brzmienia. W pierwszej chwili wydają się one niezrozumiałe - idąc tym tropem wszyscy powinni oddawać połowę tantiemów The Beatles, którzy wymyślili Piosenkę. Ale im dłużej o tym myślałem, tym bardziej pan White wydawał mi się postacią tragiczną. Kto śmiałby przeprowadzić szalony, personalny atak w obronie świętego gitarowego grania, z tupetem życząc jeszcze bluźniercom "większej popularności"? I to wszystko w czasach, których symbolem jest ikona "lubię to!", a relacje buduje się na wymianie wyłącznie pochlebnych opinii. Przypominają mi się tęsknoty Krzysztofa Vargi do fizycznych starć literatów, których przyczyną było słowo pisane. Jeśli swoją sztuką chce się przekazywać silne emocje, trzeba umieć również je wywoływać.





Wszystkie projekty Jacka White'a były wydarzeniami. Począwszy od The White Stripes, gdzie młody bóg gitary niemal w pojedynkę uratował instytucję riffu przed zalewem skocznych indie akordów. Ekscytował sam wizerunek zespołu - oparty na białym, czerwonymi i czarnym kolorze; podobnie jak elektryczne trzaski między Jackiem i Meg - długo nie wyjaśniano dlaczego noszą to samo nazwisko. Rozwód okazał się bezbolesny dla pana White'a - już przed rozpadem The White Stripes trafił do gwiazdorskiego The Racounters. Wciąż wydaje mi się to jego naturalnym środowiskiem - u boku folkowego songwritera Brendana Bensona mógł swobodnie nosić kapelusz i kraciastą koszulę, a w większym zespole nauczył się też wytwarzać hałąsy czystych wzmacniaczy. Tradycyjnie, nieco korzenne brzmienie, które kojarzy mi się z farmami środkowej Ameryki. Moim ulubionym zespołem Jacka White'a jest jednak Dead Weather, w którym grał akurat na perkusji. Zejście w cień? Nic bardziej mylnego, nazwałbym to raczej pokazem siły oddziaływania lidera i podkreśleniem prawdziwej roli mocnego rytmu. Oczywiście całą uwagę skupiła na sobie Alison Mosshart - zjawiskowa heroina kompletna używająca seksualności równie swobodnie co Debbie Harry, ale dołączająca do tego nowoczesne bycie cool. Dodajmy do tego szalone spojrzenie znad klawisza Deana Fertity (gitarzysty QotSA), bas potomka Rodziny Adamsów Jacka Lawrence'a i otrzymujemy prawdziwie surowy, obłąkany klimat. Głośny, duszny i bardzo hardkorowy.

Wydany wreszcie w 2012 roku pierwszy całkowicie solowy album Jacka, Blunderbuss okazał się... nudny. Przynajmniej dla współczesnego odbiorcy niekoniecznie rozsmakowanego w tradycyjnym bluesie. Tylko tak celowym zaczerpnięciem ze złotych czasów gitary można wytłumaczyć wybór na pierwszego singla Love Interruption - akustycznej ballady z ciemnoskórą chórzystką (cóż, wtedy nie śpiewał jej jeszcze z Alison...). Chęć edukacji historycznej jest oczywiście bardzo chwalebnym sentymentem, ale w podobną pułapkę wpadł ostatnio inny erudyta swojego gatunku Questlove. Tak pisze o nowej płycie jego formacji Jan Błaszczak: "The Roots to muzycy o wybitnej wiedzy na temat historii rapu, która przekłada się bezpośrednio na poczucie odpowiedzialności za jego obecną formułę. (...)Każdy dźwięk poprzedza więc tona namysłu". Mamy więc zadowolonego z siebie pana na włościach rozwijającego swoją wytwórnię Third Man Records i celebrującego starego, dobrego bluesa.




Coś jednak musiało zaburzyć ten wygodny obrazek, bo najnowsze wydawnictwo Lazaretto okazało się podobno najszybciej wydaną płytą w historii.(prawie 4 godziny od zarejestrowania do wydania). Możemy tylko spekulować, czy przyczyną tego pośpiechu było porabiane vintage The Black Keys zyskujące hipsterską popularność w wymierającej kategorii "muzyka gitarowa". Tak czy inaczej efektem jest świetna i znowu świeża płyta. Przykładem pierwszy singiel tytułujący album łączący najlepsze wątki z kariery White'a. Melodia zwrotki przylepiona do oszczędnego dynamicznego riffu równie energetyczna co Dead Weather. Refren podsumowują klasyczne skrzypce naturalistycznym powiewem The Racounters, a dzikie solówki i zwolnienie w środku piosenki to wielki powrót do czasów The White Stripes, gdzie Jackowi wystarczałą sama gitara do rozpętania Nowej Rockowej Rewolucji. On tak naprawdę cały czas trzymał wszystkie karty, wystarczyło tylko umiejętnie zestawić muzyczne doświadczenia. Takie piosnki jak Would you fight for my love? nie mogłyby wcześniej zabrzmieć lepiej. Proste, akustyczne (niemal ciepłe ) instrumenty budują tajemnicę jak z głębi trzęsawisk Horehound; nie mówiąc o świetnej sekcji rytmicznej (cóż, urok Meg bynajmniej nie opierał się na jej profesjonalnych umiejętnościach). Mamy do czynienia z prawdziwym znawcą, którego wirtuozeria posługiwania się składnikami rocka ma na celu tylko i wyłącznie delektowanie się odbiorcy perfekcyjnym brzmieniem. Słuchanie tej płyty to wielka przyjemność.

Jack White był ostatnio gościem The Tonight Show with Jimmy Fallon - najważniejszego wieczornego programu rozrywkowego w ramówce amerykańskiej telewizji. Urok Jimmiego opiera się oczywiście na jego entuzjazmach, a tym razem zachwycał się winylowym wydaniem Lazaretta, które zawiera w sobie masę produkcyjnych niespodzianek. Jack jest pasjonatem tego nośnika i wsadził tam bajery takie jak 3 strona, utwór ukryty na nadruku, anielskie hologramy, czy zmienne tempo poruszania się igły. Fakt, że mówi się o tym w tak popularnym paśmie jest kolejnym dowodem na renesans "czarnej płyty". Wcześniej w tym samym programie Jack nagrywał na żywo Neila Younga - to akurat jest już potwierdzeniem statusu samego White'a. Tonight Show nieczęsto gości na kanapie poważnych muzyków (wyłączając oczywiście popisy Justina Timberlake'a hehe),a Jack był tam aż dwukrotnie. White funkcjonuje w masowej świadomości jako prawdziwa osobowość, pewnie jedyna z młodego pokolenia rockandrollowców. Świat potrzebuje takiego bohatera - ostatniego sprawiedliwego, który nie wyrzekł się gitary; konserwatysty niestrudzenie walczącego o przetrwanie klasycznego bluesa na pięknych, błyszczących winylowych płytach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz