background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

wtorek, 24 czerwca 2014

Their golden gods and Rock n' Roll groupies

Lada dzień zaczyna się Opener Festival 2014. Chociaż na pewno na niego nie pojadę, to z mizerii line-upu da się wyłowić pewne ciekawe zespoły. Oto mini-przewodnik po tym festiwalu. 
Dzień 1: The Black Keys (Open'er Stage, 22:00)

Zdarzyło się tak, że dwóch największych  - i być może jednych liczących się - graczy na polu muzyki gitarowej wydało płyty w tym samym czasie. Ten korespondencyjny pojedynek The Black Keys (Turn Blue) i Jacka White'a (Lazaretto) zmienił się w otwarte starcie kiedy jeden z amerykańskich portali plotkarskich opublikował prywatnego maila p. White'a do jego byłej żony. Wiadomość zawierała pewne wskazówki wychowawcze, gdyż ojciec Jack nie chciał, aby jego dzieci chodziły do jednego przedszkola z dziećmi lidera The Black Keys, Dana Auerbacha (którego nazwał plackiem). Wspomniane hejty i nieżyczliwości Jack White potwierdził w wywiadzie dla Rolling Stone'a dodając kilka wersów na temat tego, że The Black Keys podrabiają jego muzykę. Umówmy się, że bardzo trudno ustalać dzisiaj granice pomiędzy bluesem i popem, czy inspiracją i kopiowaniem.




Admin lajkowanej przeze mnie na fejsbuku strony Polska Scena Vintage wstawił kiedyś na tablicę Fever z zapytaniem, "czy jest to jeszcze vintage". Choć nie znałem wtedy całej płyty, bez wahania skomentowałem, że The Black Keys wchłonęli się w szeregi indie-rocka. Jack White pisał o "plastikowej gitarze" a mnie najbardziej mierzwią tu bity elektronicznej perkusji. Pierwszy singiel zapowiadający Turn Blue jest przykładem jak wiele trzeba poświęcić, aby wyprodukować przebojowe brzmienie wierne nowoczesnym czasom. Ale czy na pewno zespół tak wiele musiał stracić? Jest w tym jakiekolwiek "poświęcenie"? Wydaje mi się, że Dan Auerbach i Patrick Carney świetnie czują się w nowej stylistyce z premedytacją lansując taki przebój. Bo właśnie, zapomniałem o najważniejszym - te wszystkie rzeczy nic nie zmieniają w tym, że Fever jest naprawdę świetną, zapętlaną u mnie wielokrotnie piosenką. A jednak pamiętając cudowne, niemal lampowe brzmienie Everlasting Light jakie przemycili w 2010 roku do mainstreamu nie sposób ukryć rozczarowania, a nawet pewnej irytacji. Jeśli redukuje się mocne gitarowe brzmienie, to uzyskaną popowość należy uzupełnić chwytliwymi melodiami. Na Turn Blue tego zabrakło - czasami wydaje się, że prosty rytm służy tylko podrygiwaniu falsetami wokalisty.




Czy można tworzyć kształt popu nie będąc jego częścią? Dan Auerbach otrzymał posadę dyrektora w największej, hollywoodzkiej (to słowo będzie jak najbardziej na miejscu) produkcji muzycznej tego sezonu. Mowa tu o Ultraviolence - najnowszym albumie Lany Del Rey, która po wykorzystaniu orkiestrowych wątków przepychu złotych czasów Wielkiego Gatsby'ego zwraca się do wspomnień grunge'u lat 90-tych. I znowu - nie mogę nie pochwalić takie obrotu sprawy. Czy jest coś bardziej dostojnego od masywnej gitary elektrycznej? Pierwszy singiel - West Coast - zanurzony jest pośród prawdziwej perkusji przywołuje sentymentalne ballady amerykańskich bogów gitary takich jak Soundgarden. Elizabeth Grant - tak jak Monika Strzępka i Paweł Demirski w przedstawieniu teatralnym Courtney Love - doskonale wie, że Nirvana jest już symbolem prowokacyjnie głosząc "I wish I was dead". Mistrzowski jest ten mostek przed refrenem, gdzie właśnie odmierzająca gitara wprowadza duszny zamęt, a zwolnienie tempa w refrenie robi miejsce dla wznoszącej się partii klawiszy przy końcu refrenu I'm in love brzmiącym jak bluźniercze Amen love.

Jack White miał niestety rację biorąc na cel The Black Keys - to obecnie najbardziej popularny i wpływowy gitarowy zespół (również na Openerze) . Piszę "niestety" i "gitarowy" bo granie na tym instrumencie nie oznacza od razu wykonywania muzyki rockowej. Nie chcę na siłę zrzucać na nich całego złą muzycznego świata - słucham ich czasem, ale jest to muzyka, która nie wywołuje u mnie większych emocji. Grozi im zostanie następnym Coldplejem - zespołem lajfstajlowym, granym w modnych kawiarniach i drogich samochodach. Przecież paradoksalnie to West Coast jest bardziej vitange od połowy Turn Blue. Dlaczego? Pewnie działa tu zasada, że o ile użycie gitary uszlachetnia piosenki popowe, to zależność w drugą stronę może tylko zepsuć. Może jednak łatwiej postarzeć piosenkę Lany Del Rey niż uwspółcześnić rockowe brzmienie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz