background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

piątek, 27 czerwca 2014

Zabawię się dziś Twoją głową - tylko powiedz jeszcze słowo.

Kolejna z moich rekomendacji na Openera 2014. Drugi dzień, czwartek, godz. 18:00 na Tent Stage.
(w ogóle co się stało z bardzo sympatyczną tradycją, że to polskie zespoły zaczynają dzień na głównej scene? I jeszcze Pustki pokrywają się z Jerzem Igorem?! Shame on you, Ziółek...)



Pustki - Safari (2014)

Safari to najfajniejsza polska płyta pop od czasu Grandy Moniki Brodki.




Dotychczas Pustki były jak studenci kierunków humanistycznych - ułożeni erudyci o dobrych manierach. Siedzący raczej w klasyce, pozbawieni nerwu spontanicznego szaleństwa i zadręczani pytaniami "a co można po tym robić, jaka jest wasza przyszłość na rynku?". Wydawało się nawet, że od młodych socjologów przejęli również apatię i życiowo bezbarwny marazm. Od wydania ostatniej całej ich płyty (Końca Kryzysu, bo Kalambury to bardziej poetycka składanka) minęło bowiem przeszło 5 lat. Mimo tych wszystkich przeszkód Pustki w pełni zasłużyły sobie na porównanie do klasycznej już Grandy i chwytliwy tagline, którym zacząłem ten tekst. Nieprzypadkowo. przecież producentem większości utworów jest ojciec tamtej płyty Brodki - Bartosz Dziedzic, który już w otwierającym Się wydawało nawiązuje do figlarności W pięciu smakach nawet bardziej stawiając na taneczne nerwy i chórkowe szaleństwa. Egzotyczny tytuł płyty jak najbardziej pasuje do jaskrawego kolorytu brzmień na niej zawartych.

Kluczowym wyborem instrumentu okazało się chwycenie przez Radka Łukasiewicza gitary basowej - na Safari prawie nie słychać gitary elektrycznej w jej tradycyjnym kontekście. Wszystko postawili na rytm, w wywiadach przyznali się nawet do komponowania specjalnych układów perkusji do każdego kawałka - tutaj osią płyty staje się hipnotyzujące Nie Tu z radykalnie wyciętą całą resztą instrumentów. Nie pamiętam żadnego polskiego utworu opierającego się tylko i wyłącznie na perkusji i to jest cudownie odświeżająca perspektywa znowu odnosząca mnie do ulubionego Reflektora Arcade Fire. Końcówka drugiego Wyjeżdżam to już (Dirty) dansing gdzie nadmorskie klimaty zalewają nas falami podskoków basowego klangu i głębokiego werbla. Ale najlepszym i najbardziej niepowtarzalnym instrumentem perkusyjnym wydaje się głos samej Basi Wrońskiej. W najlepszym na płycie Rudym Łysku samodzielnie zmienia tempo i tonację rytmiczną gdy zsuwa się śpiewając "postawiłam wszystko - głowę i nazwisko". Jej śpiew mieni się wieloma różnymi nastrojami, które przesuwają się mimo kontrastujących różnic tak dokładnie jak bas Radka. Na nic zdałyby się jego piękne rymowanki "idę za kompasem - mam go pod obcasem" gdyby nie tak przewiewna melodyka pani Wrońskiej - inne instrumenty faktycznie przestają być wtedy potrzebne. Następujący za chwilę autorski Pokój Basi, który brzmi jak piosenka Nosowskiej śpiewana przez Misię Furtak. To oczywiście nie zarzut o odtwórczość, ale komplement łączenia tak odmiennych klimatów. Tą nieco duszną, ciasną atmosferę niesamowicie rozświetlają gitarowe refleksy Radka Łukasiewicza w stylu (oczywiście) mistrza The Edge'a.





Mariusz Szczygieł promując niedawno zebraną przez siebie, a już hipsterską Antologię Polskiego Reportażu podał następujący przepis na dobry reportaż: "Przymiotniki nie trzymają się mózgu. Im mniej, tym lepiej. Najważniejsze jest samo mięso i ziemniaki – czasowniki i rzeczowniki". Podobnie praktycznej zasadzie zdaje się hołdować Radek Łukasiewicz - najciekawszy obecnie autor polskich tekstów piosenek. Wydawałoby się, że liryka powinna operować słowami stanowiącymi opisy uczuć. Zamiast tego na Safari króluje coś co możemy chyba nazwać nowoczesnymi przysłowiami swobodnie przeplatającymi różne wątki językowe - cudne jest to ajlowjulowjulowjulowjuolłejs / ogłuszyło mnie ogłuszyło mnie wyje w uszach kiedy śpię (Wyjeżdżam!). Najważniejszą dla mnie pozostaje jednak Po omacku zdradzające wspólnotę z Pocztówką z lotniska starszego już Myslovitz. Tam też główny piosenkopisarz i faktyczny lider (Przemek Myszor) zdradzał się wreszcie, nieco niepewnym głosem z podróżnymi samotnościami. Brakuje mi zdolności i śmiałości, aby opisywać te jaśniejące wersy; nie muszę ich sobie tłumaczyć w ten sposób, bo rozumiem je całym sobą.

Przepalają się żarówki gwiazd
Wciąga nas tunelu zmrok
Po omacku szukam skraju twoich rąk




Komuś kto zatańczy do tej płyty i zachwyci się kolorytem dźwięków (jak również okładką niezastąpionego Maccia Morettiego) Safari może wydać się bardzo wesołą weekendową wycieczką. Możemy mówić o wielkości tej płyty dopiero kiedy dostrzeżemy, że pod lekką osłoną mówi ona o smutnych i niestety bardzo współczesnych sprawach. Lepiej osobno razem źle / w niebie i tak spotkamy się. Utwór z numerem trzecim trochę nie pasuje do dalszej zabawy po przebojowych openerach, być może dlatego, że wprost przyjmuje poważny ton. Wspomniane już miejskie porzekadła stawiają sprawę niepokojąco jasno: tyle z życie masz ile dasz. Faktycznie, o ile łatwiej jest dziś prowadzić życie Wampira inicjując figlarne zabawy, a gdy idzie o coś więcej, to nie żebraj o czułość i łaskę, bo przypalę żelazkiem. To najsłabszy muzycznie (folk Domowych Melodii, serio?) pierwszy singiel z płyty układa geografię życiowych spraw, gdy pośród wyliczania zupełnie codziennych, prozaicznych rzeczy wskazuje na pomost wciąż zdolny połączyć dwójkę ludzi. Miłość i papierosy.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz