Sex & koka & rock'n'roll
Organek
11.09.2015
Wrocław, Plac Społeczny
Tomasz Organek byłby świetnym kandydatem na męża dla pani redaktor Anny Gacek.
Rock'n'rollowiec, ale osłuchany w najnowszych nagraniach. Na pewno nie obleśny i oblepiony błotem; wręcz przeciwnie - zadbany, o modnej fryzurze i z bielą gitary u boku. Już 15-letni The Edge zauważył u swojego szkolnego kolegi z zespołu, że "prawdopodobnie sposób, w jaki nosisz gitarę jest tak samo ważny jak gra na niej". Niewielka scena Placu Społecznego zdołała pomieścić biegi Organka prezentującego wiosło prawej i lewej stronie publiczności. Którą tak licznie zgromadzoną komplementował (razem i jedną ładną dziewczynę z osobna) walcząc z frazą i stanem swojego wieczornego upojenia. Zgodnie z wizerunkiem głośnego artysty Męskiego Grania - na górze staranna grzywka, na dole zarost i rozchełstana koszula; dobre przygotowanie z profesjonalizmem, nieszkodliwie jednak przytłumione pewną nietrzeźwością. Najważniejsze, aby pielęgnować wizerunek niegrzecznego chłopca.
Organek bawi się rock'n'rollem tak jak chłopcy bawią się zabawkami. Hałaśliwie, pospiesznie i zapamiętale. Na rozgrzewce zaprezentowali swobodną, szybciej rockową wersję Stairway to heaven tak skutecznie, że cały właściwy koncert łapałem się na fragmentach tej piosenki w innych kawałkach. To ładne, że większość wątków wyrosła z tradycji spiżowych zagrywek Jimmiego Page'a, ale dzisiaj nawet oryginały stały się oczywiste i monotonne. Także od Tytanów Rocka Organek zaczerpnął coś co nazywam Transem Wzmacniacza. Wystąpi on wtedy gdy podłączycie power trio do dużego wzmacniacza i pozwolicie zagrać głośniej dwa akordy. A właściwie wystarczy tylko jeden, bo powodowani sonicznym uniesieniem muzycy zatopią się w przesterze i przeżyją małą śmierć ogłuszeni w rozkoszy swoimi wspaniałymi instrumentami. Mało który z nich zauważy, że taka ściana dźwięku tworzy mur pomiędzy zespołem a publicznością. W pewnym momencie Pokazu Mocy Organka padło nawet ze sceny pytanie "Jesteście tam?!". Taaak, jesteśmy - tam czyli na zewnątrz waszej zajawki, ogłuszeni i znużeni grzmoceniem jednego motywu. Kate Moss mogła być radiowym przebojem, bo wycięto najbardziej esencjonalne 2:45 (chude modelki ciągle w modzie są) - nawet najlepsza zabawa po pewnym czasie zaczyna się nudzić.
Na koncercie było nie tylko dużo funu muzycznego, ale także sporo takiej zwyczajnej imprezowej zabawy - i mówię tu o klasycznych, ponadczasowych festynach typu wesele. Tytułowy Głupi ja wyraźnie czerpie z tradycji wiejskich przyśpiewek i jest tak fajny, że mógłby znaleźć się na soundtracku do nowej wersji Wesela Wyspiańskiego (btw. "folklor to nie kwestia wyboru, ale lifestyle" - Monika Brodka). Rodzinne rytuały przejścia pojawiły się na koncercie w jak najbardziej dosłownej postaci, bo w czasie wrocławskiego koncertu klawiszowiec Organka czekał w szpitalu na przyjście na świat swojego pierworodnego syna. Jak to w Polsce, nie obyło się bez chóralnego odśpiewania Sto lat i krzyczenia przez telefon do prawie-świeżo upieczonego tatusia.
Klimat wspólnej zabawy w piątkowy wieczór rozszedł się na cały koncert. Darmowy, co też nie jest bez znaczenia, gdy zachęceni "jakimś graniem" na Placu Społecznym obok siebie bawią się hipsterzy i długowłosi fani metalu (wraz z nimi pod koniec pojawiło się nawet pogo!). Pewnie mógłbym jeszcze ponarzekać na manieryzmy i rozbuchany cover Tej naszej młodości (który brzmiał niemal jak Star spangled banner z legendarnego Woodstoku; serio to inna para kaloszy), ale po co mam się czepiać gdy było naprawdę fajnie. Annie Gacek bardzo by się podobało. Cóż, jeśli ktoś śpiewa o Placu Zbawiciela i Kate Moss to oczywiście po to, aby zdobyć jej serce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz