background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

środa, 1 lutego 2012

It may be aimed at you

Violens - V EP (2008)

Stała się rzecz niesłychana, nie do uwierzenia - na alternatywnej scenie muzycznej istnieje zespół chwalony i hołubiony za sztukę pisania piosenek, za "songwriting". Nie za klimat, nie za rewelucyjną stylistykę, nie za lewackie teksty, nie za wielkie usta, nie za wymyślenie nowego gatunku czy urozmaicenie życia nieżalowych  blogerów. Ja sam jestem zmęczony tymi czilłejwami (do tej pory nie słyszałem Toro Y Moi i jestem z tego dumny!) oraz uparcie szukam w muzyce takich instrumentów jak... no instrumentów w ogóle, na których się gra, a nie programuje. Nie chce mi się już czekać 2 minuty na niesamowite przejście brzmieniowe, sztuczkę producencką (z koniecznym zastrzeżeniem, że "słuchanie dustepu na komórce jest jak słuchanie dustepu na laptopie). Nie mam siły cały czas siedzieć na Pichforku i niszowych blogach, uczyć się skomplikowanych nazw kolektywów, aby później zauważyć, że gdzieś tam jedynak w singlach roku Claims Casino to kopia Chemical Brothers. Chcę słuchać muzyki, która robi coś zauważalnego w mojej głowie, lędźwiach, ramionach czy sercu. Kto by pomyślał, że ktoś jeszcze przejmuje się takimi hasłami jak harmonia, sekwencja akordów, gitara akustyczna czy wreszcie normalność.

Grupa tak zgrabnie komponująca songi to Violens, które najłatwiej byłoby mi przyrównać do The Smiths. Rozwlekłe, rozmarzone wokale, pędząca i znacząca perkusja, wyraźnie punktujący bas. Brak tylko wyraźnej gitary Marra, ale za to na pierwszym planie pozostają AKORDY i mająca wolną drogę melodia. Chociaż jedną nogą siedzi to w klasyce piosenki indiepopowej, jednocześnie dostaje ogromnego kopa i niesamowitą energię. Znakiem nowoczesnych udziwnień jest totalna bezkompromisowość w łączeniu melodii i rozwijaniu prostych środków. No i bezczelna melodia.




Already over wprost rozpoczyna się  w e s t c h n i ę c i e m. Ucięty akord pudła zostawia takt niedokończonym. Chociaż podbijany widełkami wokal konsekwentnie podwiewa, jest pewnie zawiedziony, że zabrakło mu energii, albo do czegoś. W refrenie te jakże znaczące słowa faktycznie wracają over and over  fatalnie zapętlając się w informacji o końcu. Zaprawdę, to właśnie Morrisey potrafił jako pierwszy włożyć do heart-braking songs taką dawkę energii. Podbijane natrętnym basem stają się te słowa ostatnim wspomnieniem, do którego się cały czas nieświadomie wraca, gdy szok jeszcze nie minął, a cień nie zniknął. Podczas tego sennego uniesienia to linia basowa sprowadza na ziemię i zniekształca złudzenie wycelyzowanym zwrotem.



Następne Spectator & Pupil ma więcej zdecydowania, ale jakie to są chwyty! Ich zmiana i ułożenie jest wirtuozerskie, riff jeździ po całym gryfie i jest jednym z lepszych progresji akordowych jakie słyszałem w życiu. Równie dobrze ich akcja mogłaby się dziać w nierealnośći, ale ten rytm samych uderzeń w akordy wylewa się ze słuchawek. Melodia pędzi jak jakiś szybki pojazd i bas może czynić swoją własną melodię, uinikalny podkład (chociaż takie określenie zdaje się tutaj obraźliwe). O ile zwrotka jest słoneczną ginitwą, to w refren zostajemy przeniesieni przez przedziwny portal w nie-rzeczywistość, z innymi prawami fizyki. Wokalizy idealnie się przemieniają, zmieniają i uplastyczniają na nowym widoku. Akcent talerza odsyła odlatujący wers i w jego miejsce przebija i materializuje się następny głos; ale brzmiący tek samo. Owszem, The Smiths byli "elastyczni" ale ich młodsi koledzy poszli o krok dalej w mniej oczywiste peturbacje harmoniczne, które przelewają się w ich rękach.



Zakończeniem krótkiego, trójstronnego opowiadania jest zróżnicowany finał Violent Sensation Descends. Gdy zdobędziemy się na ten ostatni indeks zaatakuje nas zgiełk i niepewność w niestabilności. Cały czas jest w tym jednak ulotny romantyzm, chemia, nieśmiały flirt. Tak bardzo bowiem wszystkoo się krystalizyuje w ożywczym refrenie, który wjeżdża na piękną przestrzeń. Wcześniej - nie wiemy co będzie za następnym rogiem czyt zakrętem. Refren to uwolnienie z pomyślnym rozwiązaniem You've now got a ton of pain to carry through, ale ma już kto się tym zająć; jasne.

Miałem pewien problem z tym dyskiem natury, rzekłbym, technicznej. Niby Epki publikowałem w dziale SP 7" ale wtedy to był Koldplej tylko. Pierwszy raz chyba mam do przyjemnego czynienia z tak równym zestawem piosenek absolutnie wybitnych. Zdarzyło mi się słuchać tych trzech utworów 4 razy z rzędu, co mogę tylko porównać do repetycji Revolvera, ale to inne czasy. Extended Play kompletne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz