background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

poniedziałek, 19 września 2011

SP 7" : Przezroczysty zespoł pop


Czy ktoś jeszcze czeka w ogóle na nową płytę Coldplay? Jest oczywiście ogromna grupa fanó znająca ich 5 hiciorów na krzyż, noszących do tej pory opaskę z Ołpenera i słuchająca tylko Myslovitz i U2. Nie śmieję się - też taki byłem, co może tłumaczyć to, że cały czas się niemi tutaj, na blogu zajmuję. Przy chwaleniu tak bardzo niedawnej ich EPki udzieliła mi się jeszcze przedkoncertowa podnieta i... skończyła się. W czerwcu w Gdyni Chris Martin ostatecznie udowodnił, że do końca poprzewracało mu się w dupce i naprawdę chce być "największym zespołem na świecie" z największymi laserami i ekranami (chociaż tutaj raczej nie przebiją POPmartu, hehe). Zawiodłem się srogo, bo liczyłem chociaż na kawałek "starego Coldplay". Ale zespołu alternatywnego, który wydał piękne-małe Parachutes i też urokliwiał na następnej płycie. Tego zespołu już nie ma, czego symbolem były confetti wystrzelone w refrenie smutnego przecież In my place. X&Y to zdławienie się hymnami, Viva la Vida (or Death and all of his friends) próbowało ciekawić Brainem Eno, ale teraz cały nieżal się z nich jedynie śmieje. Ze swoim kolorowym outfitem i tytułem Mylo Xyloto Zimnograjkowie są dokładnie tak samo nieudolnie hupsterscy jak ich fanki skaczący do uproszczonego rytmu Yellow.

Rozpisałem si, bo zwyczajnie jest mi ich szkoda. Naprawdę miałem nadzieję, że mogą jeszcze epicko wzruszyć jak na b-side'ach. Po płaczącym debiucie propsował ich sam Elton John i wszyscy a ja sam mogłem piszczeć falsetem.

Do rzeczy.
Zaczyna się potężnie i nie-odpowiednie zbyt epicko. Melodia banalna, ale pianino+perkusja przypomina dawne ich czasy. Co nie zmienia faktu, że nie mogło już być bardziej łątwych nutek - jadą w ten sam sposów od góry do dołu na dokładnie ograniczonych wysokościach pięciolinii. Nie wiem co napisać o refrenie, bo jest tak bardzo prosty (bardziej banalny), że właściwie nie ma o czym. Chris powtarza tytuł nieznacznie zmieniający tylko odrobinkę akordy. Częstochowski rym paradise-eyes dopowiedziałem sobie sam na 3 s. przed oczami. To bardziej pasuje do wykorzystania jako bezpłciowe intro przecież - Krzysiek śpiewa to samo jedno słowo z masywnymi organami i nic się nie dzieje. Jest to najbardziej bezczelny radiowy pop i celowo nie chciało im się tego rozwijać!
Inna sprawa, że refren faktycznie jest chwytliwy, ale cóż za problem zapamiętać 3 dźwięki. Violet hill było zuchwałym jeszcze kawałkiem, a teraz Coldplay promuje nowe wydawnictwo czymś, co można nazwać artystyczną kapitulacją. Ten utwór jest, ale jakby go nie było Tak bardzo szlifowali kompozycję, że stała się przezroczysta.

"Majestatyczne" brzmienie jest mięciutkim dywanem dla tych przyśpiewek. Owszem, bas mam moc, prawdopodobnie u nich tak bardzo jeszcze nie brzmiał. Cóż z tego, jeśli przesuwa akordy dokładnie o jakieś marne 2 centymetry. Prościutka solówka gitary odsyła do Editors. No i największy zarzut - refren Paradise bardzo przypomina Halo. Już śmiałem się z tego podobieństwa, ale należy pamiętać, że hit Beyonce skomponował frontman OneRepublic. Potwierdza się tylko niesamowita zdolność tego zespołu pisania radiowych przebojów, ale do tej pory to raczej oni przypominali Coldplay...

W piosence jest jednak ciekawie się robi, gdy w końcowym mostku talerzyki szybko pocinają, a Martin podśpiewuje całą beztroskością swojej lalalalawości. Ten wybuch spontaniczności trwa jednak całe 6 sekund.

Zastanawiam się cały czas po co dalej o nich piszę i to tak bardzo. Recenzję Mylo Xyloto chyba już sobie podaruję.Wygląda na to, że Coldplay ostatecznie zmienili się w life-styową kapelę grającą radiowy prostacko kolorowy pop.
Tylko tyle.


PS. Strasznie dziękuję za tak intensywne dobijanie się i żądanie przerwania moich ferii blogowych i naprawdę zrobiło mi się strasznie miło. I przepraszam, że powracam dopiero dzisiaj, no ale jakoś tak barakowo wyszło. Enjoy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz