background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

poniedziałek, 1 kwietnia 2019

Puls Poświatowskiej



Puls.
40. Przegląd Piosenki Aktorskiej
prod. Generalnie Smakowicie



Wczoraj zakończył się Przegląd Piosenki Aktorskiej, jest to więc ostatnia szansa, aby napisać o spektaklu “Puls”, który przedstawił historię Haliny Poświatowskiej.
Jest to świetny przykład, na zrozumienie samego PPA, bo jako “przegląd” prezentuje dzieła z różnych stron Polski - które za każdym razem muszą być adaptowane do sceny Teatru Capitol.

Tutaj się to niestety nie udało, bo oryginalnie Puls zaplanowano jako wielkie widowisko plenerowe, premierowo  prezentowane w Częstochowie, na rozległym Placu Biegańskiego. Celowo używam słowa “widowisko”, bo realizacja bardzo mocno opiera się na wizualizacjach, akrobacjach i nazwiskach gwiazd. Nie mogłem przyjąć tego najbardziej pozytywnie, bo wrocławska scena była za mała, a muzyka - zbyt głośna.

Jest to niewątpliwie ciekawe doświadczenie, ambitne i niespotykane raczej w Polsce przedsięwzięcie. Wśród panteonu zaproszonych gwiazd wygrywa Skubas ze swoim balladowym (czyt. poetyckim) zaśpiewem - natomiast aplauz publiczności zdobył zespół Jarzębina, który występował z Eldoką. Lokalną specyfikę Przeglądu Piosenki Aktorskiej słychać było także przy aplauzie na przedstawicielkę gospodarzy, Emose Uhunmwangho. Wokaliści spełnili swoją rolę; szkoda że po prostu nie było ich słychać spod warstwy instrumentalnej.

Bo muzyka jest tutaj największym problemem; do zrealizowania jej zaproszono ludzi z Wielkiej Brytanii, z czasów trip-hopu i elektroniki lat 90tych. Co ma swój sens, gdy spektakl nazywa się “Puls” i na pierwszy plan wysuwa rytm poetyckiego słowa. Wybór logiczny, ale wykonanie takie sobie, bo bardzo zatopione w brzmieniu nie naszej epoki. Ale może to kwestia subiektywna; dla mnie najsłabszym zawodnikiem był akurat kierownik muzyczny i saksofonista James Morton.

Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie warstwa tekstowa; ze spektaklu naprawdę dużo dowiedziałem się o Halinie Poświatowskiej! Która przecież pochodziła z Częstochowy oraz przeżyła bardzo smutną i romantyczną historię - oszczędnie i logicznie opowiedzianą między songami we fragmentach wspomnień zmarłej autorki. To słowa jej wierszy posłużyły za teksty piosenek i znowu - ani razu nie poczułem żenady, czy niepasującej frazy.
Rytm trip-hopu zadziałał, rozmywając się w ten odpowiedni dla piosenki poetyckiej sposób.

Co z tego, skoro wszystko było zbyt głośne i narzucające się ze swoim koślawym (gitarowym, saksofonowym) wydźwiękiem. Podjęto dobrą decyzję, którą ktoś inny (James Morton) doprowadził do przesady.
Ale nie chcę szkalować, bo najbardziej nie zgrała się tu adaptacja: jestem przekonany, że jako widowisko plenerowe, zrobiłoby to o wiele lepsze wrażenie. Puls to wciąż niezwykle ciekawa realizacja spełniająca swoją ambitną przecież rolę edukacyjną i sprawnie mieszającą różne wątki muzyczne. Nawet wątek pulsującego trip-hopu był bardzo dobrym pomysłem, ale we wrocławskim Capitolu zabrzmiało to słabo i zabrało mi przyjemność z przeżywania pięknej historii Haliny Poświatowskiej.

PS. Co do werdyktu - Ralph Kamiński konsekwentnie pozostaje najbardziej intrygującym wokalistą młodego pokolenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz