background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

poniedziałek, 12 lutego 2018

By accident



Kristen, Proza
10.12.2018

Na wrocławski koncert zespołu Kristen wszedłem już w trakcie występu, ale nie miało to jakiegoś większego znaczenia. Trafiłem w sam środek improwizacji, sesji dźwiękowej operującej zakresami różnych poziomów głośności tak, że jeszcze na schodach nie byłem pewny, czy nie jest za wcześnie.
Panowie na scenie byli skupieni, pochyleni nad przyrządami oraz instrumentami. Powaga godna ulubieńców Trzech Szóstek, ale bez przesady - co prawda, nie straciłem żadnego refrenu, lecz już później pojawiły się utwory z bardziej zarysowanym planem kompozycyjnym.

To, że zagrali w Prozie nie było bez znaczenia, bo takie miejsce niesie za sobą pewien ciężar intelektualny. Sala otoczona książkami wydaje się być najbardziej odpowiednim miejscem dla stanu skupienia Kristen. Bo jednak nie są tak bardzo bezkompromisowi jak garażowi dostarczyciele hałasów. I nie siedzą w piwnicy, zespół ze Szczecina jest już bowiem uznaną marką. Wrocławski Dom Literatury to wciąż świetna sala koncertowa, o czystym nagłośnieniu, ale jednocześnie utrzymująca bliskość doznań. Pasmo dźwięku równie dobrze utrzymywało się w odpowiedniej relacji między zespołem a publicznością: było głośno, ale dało się zrozumieć czystość przesterów;  energia zidensyfikowana jak treści pomiędzy okładkami książek.



Jak napisali na facebooku: "dziś naszą dźwiękową poezję przedstawimy we wrocławskiej Prozie". Oczywiście ironicznie, ale też  twórczość zespołu jest bardziej ambitna, są to występy intelektualne w przeciwieństwie do klubowych wibracji dawnych Puzzli. Jeśli pojawiały się taneczne rytmy, to jako wynik precyzyjnych obliczeń math-rocka. I rezygnacja z refrenów także jest świadomym odpływem w kierunku improwizacji formalnej; tak żeby "nie stać się kolejnym zespołem, który tłucze to samo od lat". Na podobne kombinacje pozwoliło rozszerzenie tradycyjnego składu gitarowego tria - do składu dołączył Maciej Bączek z Wrocławia, który gra na klawiszach. Jego syntezatory trochę odciążają Michała Bielę w kreowaniu kierunku melodyjnego utworów.

Nie mam nic przeciwko temu - Biela, chyba jeden z moich ulubionych playerów na polskiej scenie alternatywnej swoje solowe (śliczne!) piosenki zebrał już na solowej płytce. Teraz, dla Kristen poszedł o krok dalej i wreszcie napisał coś po polsku. Jak mówił w 2014 w wywiadzie dla Kwartalnika muzycznego: "Granie po polsku jest aktem odwagi i chciałbym się kiedyś na nią zdobyć. (...) Po prostu strasznie ciężko jest napisać dobrą melodię do polskich słów".
Okazało się, że w nowych piosenkach Biela trochę obszedł temat, bo zamiast stworzyć historię, skupił się na sonicznych właściwościach polskich zgłosek. I faktycznie, gdy Bączek gra melodię na syntezatorze, słowa do mikrofonu odnoszą się bardziej do warstwy rytmicznej, podbijając głos bębnów Mateusza Rychlickiego; zapętlana fraza to dotyka rany dubluje się z miotełkami.



Jakieś ładne, wyraźnie piosenkowe fragmenty przydają się Kristen przez przypadek. Wydaje się, że nie chcą wejść w łatwiznę i robią to starannie - wyciszając nagle hitowy rytm, źle wchodząc w zbyt przebojowy riff (Hold me), czy łącząc zakończenia piosenek tak że nie wiadomo kiedy publiczność może nagrodzić muzyków oklaskami.
Kieruje ich chyba jakieś mniej entuzjastyczne niespełnienie; być może typowe dla muzyków alternatywy. Momenty satysfakcji z rockowego "grania" wydają się niezamierzone i w pewnym sensie wstydliwe. Biela nie potrafi skończyć nawet anegdoty: opowiadając o starym niemieckim hipisie zawiesza głos w taki sposób, że oczekujemy raczej pointy dowcipu.
Tak jak w słowach ich piosenki: wyjdę na mróz - zmarznę, wyjdę na deszcz - zmoknę.
W Las, w Przypadek, bez Sekretnej Mapy - może bez spełnienia, ale napędzani ambicją. Kristen mniej lub bardziej głośno biegają wokół rozwiązania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz