Twierdzenie to zdaje się potwierdzać Britt Daniel coverując klasyczny utwór Love letters Shelley Fabare znany z filmu Blue Velvet. Brzmienie jest osnute melancholijną mgiełką, pokryte szlachetnym kurzem przeszłych czasów. Uderzenia stalowych strun gitary, pogłos wysokiej sali balowej, tempo obracającej się płyty winylowej. Jak ulał pasuje tutaj określenie "vitange" mające w znaczeniu także dostoją elegancję. Daniel to lider Spoon - jednego z najbardziej inteligentnych zespołów, który jest jednocześnie jednym z moich ulubionych i ta reinterpretacja podobna jest do ich ballady I Summon you. Tam również zwrotkę kończyło wołanie, prawie desperackie zapewnienie rzuconych na oślep uczuć do bliskiej nam osoby będącej daleko stąd.
Do wspomnianego na początku Holding out for a hero równie bezpośrednio co Sam Rockwell nawiązuje Metronomy. W swoim singlu Love letters, który zwiastuje nowy album o tej samej nazwie zespół wreszcie nie brzmi dokładnie tak jak na poprzedniej płycie (pierwszy singiel I'm Aquarius dość bezczelnie korzystał z presetu Love underlined). Wreszcie pozwolili sobie na nutę szaleństwa, do której niezbędne były galopujące akordy na klawiszach pianina wyjęte z utworu Bonnie Tyler. Po wielkim sukcesie konceptu Random Access Memories Daft Punk tego typu opieranie się na latach 80-tych nie jest już niczym zaskakującym, ale akurat Metronomy tego potrzebowało. Ta analogowość ręcznie zdobionych dekoracji pięknie wyraża się w teledysku zawsze oryginalnego reżysera Michela Gondry'ego - twórcy Eternal Sunshine of the Spotless Mind. O ich poprzedniej płycie pisałem : "wszystko idealnie pasuje. Wszystko przypomina udanie złożone klocki Lego czy inne puzzle". Teraz sam zaśpiew Love letters jest bezpośrednio chwytliwy i bardzo spontaniczny. Nie są już tak aptekarsko dokładni, czy matematycznie bezbłędni, ale kto w tańcu przejmowałby się krokami.
Nie mogę w tym miejscu nie wspomnieć o motywie z Her - najważniejszego filmu ostatnich lat, czułej opowieści o zagrożeniu naszych uczuć przez technologię. Jej główny bohater Theodore Twombly zajmuje się zawodowo pisaniem poruszających listów w imieniu zajętych lub oziębłych uczuciowo osób. Dla mnie jest to przerażająca wizja - słowa pisane w komputerze, ale koniecznie czcionką o handwritingowym charakterze pisma. Takie listy mają tylko symboliczne znaczenie, bo edytowane i uzupełniane przez sztuczną inteligencję tracą najważniejszy, niewidoczny element - czynnik ludzki. Każdy błąd językowy, każda niewyraźnie napisana litera, każda nieskładność czy chaotyczny bieg myśli odróżniają nas od zaprogramowanych algorytmów i zastępują tak odruchowe, głęboko humanistyczne wybuchy entuzjazmu czy innej emocji.
Może i z zewnątrz wyglądała normalnie, lecz wystarczył rzut oka na jej charakter pisma, żeby się przekonać, że wewnątrz jest cudownie poplątana".
Jednocześnie list tym różni się od rozmowy na czacie, czy od superszybkiego maila, że nie jest przerzucaniem się argumentami, nie trzeba w nim być błyskotliwym szermierzem słownym. Na papierze można się zwyczajnie rozpisać, wygadać; po jednej stronie doprowadzić myśl do końca, a po drugiej - spokojnie ją wysłuchać. Czytając spokojnie, nie przerywając sobie nawzajem, znajdując uczucia, których nie są w stanie pomieścić nawet największe serwerownie portali społecznościowych.
Każdy list jest listem miłosnym.
PS. Wyszczególnione cytaty na końcu tekstu pochodzą z książki Jeffreya Eugenidesa Intryga Małżeńska, bardzo stylowa opowieść o dorastaniu w czasach, kiedy można było jeszcze poderwać dziewczynę interesującą literaturą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz