background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Starman



Podczas mojego pierwszego Openera w... (rzut oka na starannie obciętą opaskę)   2011 roku byłem zajęty głównie wyśmiewaniem morza hipsterów i przekonywaniem wszystkich wokoło, że przyjechałem na koncert The National, a nie Coldplay. Fajnie byłoby też poderwać jakąś alternatywną niewiastę na wakacyjny tekst Damona Albarna "du bist sehr schon, but we haven't been entroduced". I właśnie wtedy Mikołaj zauważył w tłumie dziewczynę, która miała na ramieniu torbę z Davidem Bowie. Nie mogłem zobaczyć dokładnie jej twarzy, ale to w zupełności wystarczyło, aby się zakochać się w niej na całe pół minuty. Cool dziewczyna lubiąca Davida Bowiego - to było wszystko czego mogliśmy sobie wtedy życzyć.

Jakiś czas potem Bowie obchodził jakiś jubileusz i widząc Jego twarz na okładce Wyborczej kupiłem gazetę w Kolporterze zasypanego śniegiem Lublina. Właśnie przyjechaliśmy na Przegląd Inscenizacji Williama Shakespeare'a w języku angielskim, aby spotkać się z członkami Grupy Pod Wiszącym Kotem. Kocham ich wszystkich, ale czekało mnie srogie rozczarowanie, gdy Dorota nie rozpoznała Jego twarzy w artykule. Zdążyłem już się na niej poznać jako na ciekawej oraz inteligentnej osbóce, ale nieznajomość Bowiego to jest dealbraker. Jakoś to jednak przeżyłem i w końcu - nauczyłem nieświadome dziecko kto jest największą postacią całej popkultury.

Muszę przyznać, że nie słuchałem muzki Bowiego bardzo często, nie znam nawet połowy Jego dyskografii. Oczywiście Hunky Dory, Ziggy Stardust (and the spiders from Mars), Always crushing in the same car z onieśmielającego Low i moja ulubiona piosneka taneczna, czyli Young Americans (dzięki Paulina). Miałem nawet okazję usłyszeć na żywo autora tamtej legendarnej solówki na saksofonie, Davida Sanborna podczas jego koncertu na Jazzie nad Odrą. Ale to wciąż za mało jeśli pamiętamy jak wielu rzeczy dokonał i zdamy sobie sprawę, że zainspirował w zasadzie wszystkich artystów muzyki rozrywkowej. Słuchałem za mało Jego muzyki, ale zawsze pamiętałem, że David Bowie invented cool, marzyłem, żeby być tak fajny jak on. Przecież mój inny bohater fajności Damon Albarn jest jego naturalnym następcą, angielskim synem Thin White Duka. Nawet jeśli stracimy słuch, zapomnimy biegu melodii, styl Bowiego przebijać się będzie z każdej ładnej okładki i każdego pokazu mody. Ale chyba o to chodzi - żeby pozostał nieodgadnioną Legendą i żeby zawsze nas ciekawił.

Panuje przekonanie, żenajwiększe legendy powienny umierać młodo, aby świat zapamiętał ich w sile młodości - jak Elvis, Marilyn Monroe, Jim Morrison, cały Klub 27, czy Zbyszek Cybulski. David Bowie w wieku 69 lat przeżył jednak wiele żywotów, przybierał wiele twarzy, odradzał się w wielu postaciach i odchodził - z powrotem w kosmos jak Ziggy Stardust. Powiedzieć, że nie ma jednego Davida Bowiego to banał, ale jak trudno wyobrazić go sobie jako zwykłego człowieka! Nawet teraz.
Przeglądając dzisiaj rano Twittera natknąłem się na link do konta @RealDavidBowie z opisem "PILNE". Pomyślałem sobie, co to możebyć tak nagłego, może rusza w trasę promującą najnowszy Blackstar, może wreszcie zagra w Polsce? Gdy po chwili załadował mi się feed, zobaczyłem info o Jego śmierci i mimowolnie uśmiechnąłem się. Tragiczna wiadomość z trudem do mnie docierała, bo nagle ogarnęła mnie dziwna ekscytacja, jakby ogłosił nowy projekt artystyczny. Przecież wiedział o chorobie i zdążył nagrać jeszcze dwie świetne płyty.Rację ma Jacek Cieślak mówiący, że wyreżyserował nawet własną śmierć.
Ostanie dzieło Davida Bowiego.


1 komentarz:

  1. Odszedł z ogromną klasą. Prawdziwy artysta.

    Ja mam podobnie, nie zakochałabym się w nikim, kto nie wiem, kim jest Leonard Cohen :)

    OdpowiedzUsuń