background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

środa, 30 czerwca 2010

Wielkość według Glastonbury 2010

Glastonbury potwierdza swoją niepodważalną pozycję najważniejszego festiwalu świata. Zawsze coś się dzieje, także w tym roku kilku artystów potwierdziło swoją wielkość i dołożyło swoją cegiełkę do 40-letniej już historii tego angielskiego spędu muzycznego.

Wielkość wg. Jacka White-a



Zakładasz ociekający zajebistością kapelusz z piórkiem (wszystko rzecz jasna w czarnym kolorze) bierzesz najfajniejszą dziewoję z bandu wspaniale śmiejącą się z Twoich dowcipów i przychodzisz na wywiad do prowizorycznej przyczepy. Ot tak, bez żadnego wysiłku olśniewasz poczuciem humoru i rzucasz puentami na prawo i lewo.
Już poza przyczepą zaskakujesz niekumatych robieniem pierdolnięcia na czymś innym niż gitara i starasz się wbić wszystkim do głowy, że Twój obecny projekt jest tym najważniejszym. Nawet w historii rocka.

Wielkość wg. Damona Albarna



Poprzedniego roku bez większego problemu i "z marszu" zebrałeś starych kumpli na kilka koncertów na których ożywiliście historycznego trupa zwanego "britpopem". Na Piramid Stage uroniłeś nawet łzę. Tym razem przybywasz także bez większego przygotowania, bo nagle jakiemuś konusowi z Irlandii stało się coś z plecami i musisz zastąpić główną gwiazdę imprezy. Nie zrażasz się, nie obrażasz, tylko w pocie czoła przygotowujesz.... karaoke! Ale nie takie zwykłe. Ważne karaoke. Z przesłaniem. Chociaż nie zachwycasz się Radiogłowymi, to popierasz ich zielony manifest. Więc każesz śpiewać temu tumultowi o złych plastikowych butelkach i w przygotowanym wideo na głównym ekranie nawiązujesz do "Uwolnić Orkę". Z prawdziwą pasją i wściekłością zgniatasz ten niewinny, pusty 1 litr colialboinnegopicia i groźnym wzrokiem nakazujesz im śpiewać razem z Tobą. Władczym gestem uciszasz swoją niesamowitą gorylową orkiestrę, bo te nastoletnie angielskie tempaki muszą powtarzać Twój manifest aż trzeci raz. Ale ostatecznie słyszysz ich epicki chór, będą go słyszeć nawet na Tubie. Znów pod płaszczykiem elektronicznego popu z domieszką hip-hopu dałeś bezcenną światopoglądową lekcję pokoleniu MTV. Brawo, jesteś najbardziej cool pedagogiem na calutkim zaśmieconym świecie.
It's all good news now
Because we left the taps
Running
For a hundred years
So drink into the drink
A plastic cup of drink
Drink with a couple of people
The plastic creating people
Still connected to the moment it began










Wielkość wg. Thoma Yorka



Robisz wszystkim niespodziankę i jesteś na evencie jako "suprise gig". Pewnie nie chciało Ci się świecić na szczycie line-upu i brać ze sobą całego bandu. Przyjeżdżasz z Jonnym, bierzesz starego akustyka i z głupią bandaną na czuprynie słuchasz jak dziesiątki tysięcy ludzi bezbłędnie śpiewa Twoją piosenkę z klasycznej płyty o komputerach. Ktoś ośmieli się zakwestionować Twoją wielkość? Zagroź im, że następnym razem bardziej się postarasz,przylecisz statkiem kosmicznym na biopaliwo i rozniesiesz całe to indie gówno.

Wielkość wg. The Edge-a



Jesteś ostro wkurzony, że ten mały krzykacz z napompowanym ego z Twojego zespołu chciał zrobić podwójne salto i popisać się publice. I zrobił sobie coś z plecami. Przez tę jego "kontuzję" wszyscy muszą przerwać koncerty na 2 miesiące i tracicie kupę kasy. Jakiś miliard. Fuck. Ile razy masz mu powtarzać "Bono, starzejesz się" "Bono, naprawdę nie umiesz grać na gitarze" "Bono, ten prezydent i tak ma cię w dupie" "Bono, kretynie, zaraz zabiorę Ci te koturny i wszyscy zobaczą, że naprawdę jesteś najniższy w zespole!". Żal. Jeszcze kolejny miliard ludzi na całym świecie myśli, że to Bono wszystko sam sobie pisze i gra na wszystkim. W ogóle nie ogarniają, ze to Ty jesteś kluczową i niezbędną postacią U2, nikt tak nie zagra i czasami nawet Ty nie możesz się połapać w tych wszystkich efektach, które trzeba użyć żeby wszystko zabrzmiało jak trzeba.
Ale tak nie będzie. Wystąpisz na tym słynnym i wielki festiwalu i tak i tak.
Nawet jeśli będziesz musiał zagrać z tym śmiesznym prawie-rock-bandem. W którym jest przesadnie wczuwający się śmieszny śpiewak w różowych, obcisłych spodniach. No nic, ale mają za to na tyle zajebistego pałkera, że pozwolisz mu na zaszczyt nadawania rytmu Tobie. Więc wkraczasz na tą małą scenkę ( w porównaniu z Twoimi trasami, he he) i fajnie jest, bo ta dzicz Cię rozpoznaje i oczywiście wiwatują na Twoją cześć. Nareszcie jesteś gwiazdą, wszyscy nareszcie mogą się przekonać, że to tylko Twój song, i to właśnie Ty, sam, w swoim pokoiku nagrałeś pierwsze demo. I z czegoś wzięły się te tytuły "największego utowru gitarowego ever". Zabrzmiewa wspaniałe ( bo tylko Twoje) intro i nareszcie pokazujesz jaki jesteś wielki, nawet bez jakiejkolwiek pomocy tego małego nadętego buca na wokalu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz