sobota, 25 stycznia 2014
KROPKI - KRESKI : Everyday Robots
Damon Albarn - Everyday Robots (2014)
Damon Albarn zapowiedział właśnie na 24 kwietnia wydanie swojego solowego albumu Everyday Robots. W tym miejscu odruchowo powinienem wpisać linijki achów, ochów i wykrzykników, ale można spokojnie przyjąć, że właściwie całe moje pisanie o muzyce jest jednym wielkim peanem na jego cześć. Tym razem ograniczę się tylko do opinii, że jest to obecnie prawdopodobnie najgenialniejszy aktywny artysta muzyki rozrywkowej (David Bowie już się chyba z nami pożegnał, a trudno brać na poważnie Bono jeśli od 5 lat niczego nie wydał, bo musi mieć hiciora nawet na Esce). Tytułowy singiel z płyty został już udostępniony, ale zgodnie z dość wyświechtanym hasłem "jeden obraz mówi więcej niż tysiąc nut" mam wrażenie, że sama okładka Everyday Robots może powiedzieć wystarczająco dużo o filozofii nadchodzącego wydawnictwa.
Minimalizm. Chociaż Albarn podpisywał już swoim nazwiskiem opery i soundtracki, dopiero ta płyta będzie jego pierwszym w pełni autorskim projektem. Ludzie, którzy znają Damona ze spektakularnych hymnów czy drugiej piosenki może zdziwić ten ascetyzm, ale przygarbiona sylwetka od dawna wydaje się być jego naturalną postawą. Już w samym środku odgrywania roli młodego boga brit popu śpiewał I'm a professional cynic, but my heart's not in it aby później kryć swój smutek na kolorowym tle (podczas trasy koncertowej Demon Days, który to koncept wizualny wciąż mnie zachwyca i zainspirował także logo tego bloga).
Dla mnie Damon jest jedną z tych szczególnych osób, które nie muszą już się starać być cool, bo są chodzącym synonimem tego określenia (vide David Bowie invented cool). Typowy londyńczyk chroniący się przed klimatem szeroką kurtką. Ale skąd u niego te skarpetki w romby? Czyżby pan Albarn zestarzał się już na tyle, że czeka na tytuł szlachecki od Królowej Matki? A może aplikuje na rozmowę o pracę w korporacji, aby przeprowadzić obserwację uczestniczącą wśród "everyday robots"? Miejsce, które ma zajmować jest przecież tak szczegółowo oznaczone taśmą pod dopowiednimi nogami krzesełka, że swobodnie zrezygnowana poza tknie zbyt widocznym szyderstwem.(Tutaj miałem porównać naszego bohatera do Stańczyka, ale ich różnica popkulturowa jest tak ogromna, że poprzestanę na barowym stand-uperze).
Tło tego obrazu jest idealne, wręcz sterylnie czyste, brakuje na nim tylko nadgryzionego jabłka - symbolu epoki high-endu. Tytuł płyty obwieszcza idealnie czytelna czcionka zaplanowana co do centymetra swoim industrialnym wzornictwem rodem z "Metropolis". Ale zaraz nad nim ktoś dla draki dopisał zwykłym ołówkiem figlarnie roztrzepane litery. Brzuchate "d", uśmiechnięte "o", podskakujące "b" i przypominające połowę ptaszka "r".
Człowiek vs. technologia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz