background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

czwartek, 20 lutego 2014

6/13' : Comfort and Parachutes


Dawid Podsiadło - Comfort and Happiness (2013)

Dawid Podsiadło rozbił bank. Kto by się spodziewał, że ten skądinąd niepozorny chłopak zdobędzie szerokie uznanie, tysiące fanek i aż trzy platynowe płyty za swój debiut fonograficzny? Nie byłem zdziwiony, że Comfort and Happiness będzie ponadprzeciętnie dobrą płytą, produkował ją w końcu Bogdan Kondracki, a ciepło wypowiadał się na jej temat min. Piotr Metz. Ale kto czyta te branżowe doniesienia? Mam inny pomysł na wyjaśnienie tego fenomenu.

Jeśli spojrzeć z szerszej perspektywy na kariery największych polskich zespołów, można zauważyć, że swoją pozycję opierali oni na popularności konkretnych zagranicznych nurtów czy bandów. I tak Republika była polskim Joy Division, Hey trafiło do fanów grandżu i Pearl Jam, Myslovitz inspirowało się britpopem Oasis (a później Radiohead), a u Brodki tylko W pięciu smakach znalazłem całe modne indie (co świadczy już lepiej o osłuchaniu jej fanów). Podsiadło wyraźnie przywołuje natomiast na swojej płycie klimat Parachutes. Nie ma co mówić o „moim pokoleniu” ale podobnie jak wiele obecnych 20-latków wychowałem się na pierwszych płytach Coldplay i mam do nich wciąż emocjonalny stosunek. (btw. to chyba najmłodszy zespół, który na koncercie zdołał zapełnić w Polsce cały stadion ). Oczywiście wizerunek „chłopaka takiego jak ja” jest podstawową mistyfikacją talent shows, ale dzięki wspólnemu gustowi muzycznemu jestem bardziej skłonny udzielić Dawidowi Podsiadle kredytu zaufania.(No dobra, chodzi po prostu o to, że ja też kocham się w Kejti Melui <3 p="">


wtorek, 18 lutego 2014

4/13' : Wearing my sky blue Lacoste





  Justin Timberlake - złote dziecko amerykańskiej popkultury, mające na koncie kilkanaście milionów $, występy w Klubie Myszki Miki, N'sync, epizody w Saturday Night Live i oklaski za aktorstwo w The Social Network chyba w ogóle nie musiał nagrywać tej płyty. I ten niedostępny dla zwykłych śmiertelników styl, niemal zblazowany luz gra na The 20/20 Experience kluczową rolę. Każdy utwór rozciągnięty do 7-8 minut ocieka tu luksusem, ale niewielu mężczyzn na świecie potrafi tak swobodnie nosić smoking. Pawet Sajewicz widzi w JT Franka Siniatrę naszych czasów; ja pokusiłbym się o stwierdzenie, że produkcje Timbalanda są kunsztownie dopieszczone nawet jeszcze bardziej.



Okazuje się, że nie jestem jedynym gościem w Europie, który chce być jak Justin Timberlake. Podobną stylówę obrał także niejaki Alex Turner. Wyraźnie było to widać podczas koncertu jego Arctic Monkeys na Openerze. Dotychczas zwykłe brytyjskie chłopaki, a teraz? Nawet gitarzysta zapięty jest pod gustownym krawatem, ogromne AM ułożone z lamp zdjętych z jakiegoś rewiowego afisza i dopełniająca ten przesadny obraz kula dyskotekowa. Muszę przyznać, że dzięki odpowiedniej dawce ironii, z eleganckim wizerunkiem bardzo im do twarzy. AM to faktycznie ich najlepsze wydawnictwo od czasów debiutu, a w Knee Socks naturalnie podejmują dwuznaczne bieliźniane wątki Jarvisa Cockera, które spiżowy zaśpiew Josha Homme'a zamienia w najlepszy i najgorętszy moment 2013 roku. Trzeba tu zgodzić się z Anną Gacek - już dawno rock nie był tak seksowny.

poniedziałek, 17 lutego 2014

13/13' : Your loveliness is so worth it







Spełnia się moje małe chłopackie marzenie - dziewczyny wreszcie zaczynają grać na gitarach. Kwintesencją dziewczyńskości jest dla mnie siostrzane Haim, które właśnie zewsząd słychać w reklamie wiosennej ramówki TVNu. Owszem, zaadaptowano je do mainstreamu stępiając rockerstwo elektronicznymi beatami, ale dzięki Days are gone zrozumiałem wreszcie co znaczyły zarzuty o niedojrzałość w stosunku do pierwszych płyt Arctic Monkeys - przykładem The Wire rozprawiające się z męską słabą płcią. Na moc swoich wzmacniaczy stawiają dziewczyny z Savages, które ogłuszyły mnie już na OFFie 2012. Mroczny noise pozwala na takie tytuły jak "Joy Division na obcasach". W 2013 roku wydano też nową płytę rytmicznych polskich i pięknych dziewczyn z zespołu Drekoty. Tą żeńską tendencję w gitarowej muzyce przypieczętowały delikatnym pocałunkiem moje ulubienice z Warpaint. sensualnym singlem Love is to die. Ta osnuta kobiecością cudna pościelówa zapowiada na 2014 rok ich self-titled album i bardzo życzyłbym sobie, by stała się dobrą zapowiedzią na równie niezwykły następny rok.


12/13' : Someday we will all turn out



W tym miejscu w tym roku powinny być Pustki, które też zbierały pieniądze na pracę ze "znanym zagranicznym producentem", z którego wyszli aż trzej pochodzenia krajowego. Paula i Karol zamiast półsłówek posłużyli się podstawową cechą swojej muzyki - bezpretensjonalnością. Radochą inaczej. Ich program promocyjny okazał się bardziej zabawny i elastyczny, dzięki czemu nawet ja mogłem dorzucić się dyszką. Polscy artyści pracujący z zagranicznymi producentami nie są już zjawiskiem nowym (pisałem już jak pomogło to L.stadt), ale Ryan Hadlock jest teraz naprawdę na topie - nie tak dawno płyta The Lumineers, która wyszła spod jego ręki zdobyła nominację do nagrody Grammy. Ponadto, muzyka sympatycznego duetu zawsze odznaczała się chałupniczymi środkami, które owszem, miały ogromny urok, ale bardziej profesjonalne podejście do nagrań może faktycznie przynieść nową jakość. Trudno nie kochać Pauli i Karola, ogromnie się cieszę że im się udało i może mogłem nawet jakoś im w tym pomóc.


11/13' : It was just a reflektor


Arcade Fire - Reflektor (2013)

"Here comes the night time" - podczas gwiazdorskiego występu po Saturday Night Live Win Butler wyrzuca ze sceny gościa w masce Wina Butlera na głowie. Intruzem okazuje się być zirytowany Bono. Beka z dinozaurów? Ukoronowanie absolutnie genialnej akcji promocyjnej nowego albumu? Jak najbardziej, ale dla mnie jest to symboliczne zrównanie statusów dwóch wielkich zespołów - U2 i Arcade Fire. Ten Panteon Rocka (popu, jak kto woli) jak najbardziej im się należy. Wydanie dziś epickiej płyty z dwiema częściami odrębnymi klimatem, nawiązującej nawet do mitologii i filozofii jest dziś wyrazem wielkiego szacunku dla słuchacza. Nad Reflektorem czuwał James Murphy - najbardziej cool człowiek w NY - który tradycyjną stadionowość kanadyjczyków zamienił w taneczne wielowątkowe, blisko 7-minutowe ścieżki z tłustym basem (It's never over!). Ale to nie elektronika odgrywa tu największą rolę, ale najbardziej podstawowa, naturalna część muzyki - rytm. Hipnotyzujące bębny z Haiti mogłoby być owocem poszukiwań Radiohead czy Damona Albarna. W niezwykle ważnych kulturowo tekstach Butler opowiada o uczuciach w świecie internetowych społeczności - Reflektor z chórkami samego Davida Bowiego - i zalewającej nas seksualności jak w najbardziej czułej piosence jaką słyszałem - Porno.



10/13' : Był yass




Sugar Man faktycznie okazał się piękną historią, ale w Polsce nakręcony został inny świetny dokument muzyczny, aczkolwiek z mniej wesołym klimatem. Miłość to legendarna trójmiejska formacja yassowa, której członków znamy doskonale z innych, późniejszych działalności. Mowa tu o: szalonym i charyzmatycznym Tymonie Tymańskim, awangardowym Mikołaju Trzasce i gwiazdorze fortepianu Leszku Możdżerze. Tak jak w Niewinnych Czarodziejach jazz jest wszystkim, entuzjazm muzyczny wyraża energię młodości, przyjaźń, a także radość z odzyskanej właśnie wolności kraju. Ten idylliczny obrazek zaczyna się jednak psuć - (nie mniej utalentowany) perkusista Jacek Olter wpada w chorobę psychiczną, a wielka przyjaźń Tymańskiego i Trzaski nie wytrzymuje ambicji i różnicy charakterów. Głównym tematem tej jakże filmowej opowieści pozostaje muzyka, nie tylko samo funkcjonowanie organizmu zespołu, ale stosunek jaki mamy do niej w życiu, wierność jej ideałom.


9/13' : Panny mego dziadka



Pierwszy dzień OFF Festivalu z pewnością przejdzie do Historii Polskiej Muzyki Rozrywkowej. Spotkanie Zbigniewa Wodeckiego i ekipy Maccia Morettiego to piękny symbol uznania młodych dla klasyki polskiej piosenki. Koniec podziału na alternatywę i obciachowy pop - spełniło się założenie Topu Wszechczasów serwisu Screenagers. To był prawdziwie czarowny wieczór - piękne panie i eleganccy panowie przywołali klimat jakiegoś legendarnego występu Orkiestry Polskiego Radia ze wszystkimi manierami, smyczkami i dęciakami. Reklamowany jako :najbardziej optymistyczny film roku Sugar Man opowiadał właściwie o radości fanów, który odnajdują swojego idola i mogą wreszcie mu podziękować i docenić jego dzieła. Ja tak samo poczułem się w Katowicach.


8/13' : Well, here's your lucky day





Koncert Blur na Heineken Opener Festiwalu był dla mnie tak ważnym wydarzeniem, że zdołałem pokonać lenistwo i zrelacjonowałem go dość obszernie w poprzednim wpisie. Nawet bez brytyjskiego zespołu Opener wciąż pozostaje największym polskim festiwalem i w edycji 2013 nareszcie przekonywująco to potwierdził. Każdy z 4 dni miał w Line-upie co najmniej dwóch bardzo poważnych headlinerów. Arctic Monkeys, Nick Cave and the Bad Seeds, The National, czy Queens of the Stone Age to przecież zespoły, które wiele znaczą i mogłyby grać na głównych scenach nawet Glastonbury (nnnno w przypadku Kings of Leon ludzie zagłosowali nogami). Tego właśnie oczekuję od tak drogiego eventu – używam tego słowa dość kąśliwie, bo muzyka nie jest w Gdyni taka najważniejsza. Oczywiście bardzo fajnie, że promuje się min. dobry teatr (rozchodzące się po polu namiotowym songi z Courtney Love Strzępki i Demirskiego pozostaną jednymi z moich najmilszych wspomnień), ale Opener stał się obowiązkowym nadmorskim punktem rozpoczęcia wakacji dla modnej młodzieży i snobistycznych 30-latków.  Opener < OFF Festiwal.


7/13' : If Diane Young won’t change your mind



Podsumowanie 2013 roku w formie list rankingowych wydało mi się nie najlepszym pomysłem, bo znalazłyby się tam doskonale znane wszystkim nazwy - Queens of the Stone Age, The National, czy Atoms for Peace. Oczywiście wydali oni dobre płyty, ale jakoś nie mam do nich serca, aby anonsować je ekscytującymi nowościami. Podobny problem mam z Franz Ferdinand - ich "nowa rockowa rewolucja" celowo przedstawia stan z 2004 roku, co nie zmienia faktu, że Right Words, Right Words, Right Actions była najczęściej słuchaną przeze mnie płytą zeszłego roku. Chociaż w Right Actions coverują samych siebie nawet teledyskiem, to już ilustracją do Evil Eye - pysznym pastiżem filmów klasy B - pożerają  konkurencję. Jest to mój singiel roku; co może być lepszego na przebudzenie niż dobre gitarowe indie z beatem Michaela Jacksona? 
Po drugiej stronie oceanu Vampire Weekend, jak przystało na Młodych Wilków amerykańskiej Warszafki (ang. Modern Vampires of the city) "pociągają granice gatunku trochę wszerz". Hitowy Diane Young to już nie tylko proste indie do podskoków nastolatek - nie da się wyłonić pojedynczych ścieżek gitar, bo wszystko sprowadzone jest do wciąż bardzo organicznego rytmu. Jednocześnie wydaje mi się najlepszym hołdem złożonym Elvisowi Presleyowi, co potęguje tylko charakterystyczna modulacja głosu w refrenie. Wreszcie dzięki niemal barokowej ornamentyce Step zdali test trzeciej płyty i zyskali wreszcie poważną pozycję, czego dowodem jest pierwsze miejsce na liście rocznej Pitchforka.



5/13' : Holidays in Rome




Znakiem, że polska muzyka elektroniczna okrzepła mogło być dość chłodne przyjęcie przed-zeszłorocznego długogrającego debiutu Kamp! Recenzenci nie nabrali się już na doskonale znane z wcześniejszych epek piosenki, których główną cechą było brzmienie "tak jak zagranico". W 2013 roku ranking Gazety Wyborczej na polską płytę roku wygrał (związany zresztą z Kamp!) duet Rebeka grający dość konwencjonalne piosenki. Nie jest to nic odkrywczego klasy AlunaGeorge, ale na OFFowym koncercie sympatycznie skojarzyli mi się z tenecznymi The Ting Tings. W blogosferze natomiast furorę zrobił inny, mniej znany męsko-damski duet (bynajmniej nie chodzi mi tu o The Dumblings hehe). Sorja Morja to tajemniczy, nieco gotycki projekt, który w singlowym wydawnictwie Nowy utwór / Stany zachwyca zimnym brzmieniem, a teksty propsuje im sam Afrojax. (Wybitne rzeczy, wstyd nie znać, najbardziej polecam.) Wreszcie powrócił Tomek Makowiecki nagrywając bardzo dobry Moizm - płytę trochę niedokończoną, przypominającą mi nieco projekt Passangers (U2 + Brian Eno). Przebojowe Holidays in Rome od wyżej wymienionych młodziaków odróżnia właśnie ten celebrycki sznyt - niewymuszona elegancja, którą bardzo lubię w - z założenia bezdusznej - elektronice.
PS. Na świecie świetną drugą płytę wydał James Blake, nagrodzony słusznie Mercury Price.


3/13' : Here I am, not quite dying



W wielkości Davida Bowiego nigdy nie chodziło tylko o muzykę, ale o jego osobowość - chyba nie muszę pisać jak bardzo ważna i magnetyzująca jest to postać dla całej popkultury. Nic więc dziwnego, że w dniu jego Powrotu czułem dumę, że mimo swojego młodego wieku udało mi się poczuć atmosferę tego wielkiego święta jakim jest nowe dzieło Dejwida. Tradycyjnie już o wiele bardziej spektakularne niż dźwięki okazały się obrazy. Najprostszy biały kwadrat na okładce The Next Day stał się wyrazem głębokiego sensu nowego - po 10 latach - albumu. Dwa kolejne teledyski też okazały się być oddzielnymi dziełami sztuki potwierdzającymi tylko gigantyczną pozycję Bowiego jako Symbolu. W The Stars (are out tonight) - najlepszej piosence na płycie - zagrała sama Tilda Swilton, a reżyserka Floria Sigismondi okrasiła tą posągową parę dwiema supermodelkami. Natomiast The Next Day tworzą Gary Oldman i Marion Cotillard. W tych dwóch filmach jest wszystko - krew i seks, religia i obłuda, zwyczajność i artyzm, podglądanie i kreowanie. Wreszcie David Bowie jako zwykły szary człowiek i David Bowie jako bóg. 


2/13' : nawyki / kolizje


Milcz Serce - Nawyki / kolizje (2013)

Wytwórnia Krajowa, mini-label firmowany przez Jacka Szabrańskiego zrobił w przeciągu całego zeszłego roku bardzo dużo dla promowania prostych piosenek śpiewanych po polsku. Tym bardziej nie można pozwolić, aby zupełnie bez echa przeszła wyjątkowa swoją szczerością płyta Nawyki/Kolizje. Jej autorzy, Milcz Serce odznaczają się najbardziej treściwą i pasująca nazwą zespołu jaką znam - zwrot jak z Szekspira wyrażający roztargnione upomnienie dla zbyt uzewnętrzniających się uczuć. Lubię myśleć o tej płycie jak o śląskiej epopei, operze codzienności - tylko  w odpowiedniej skali. Oczywiście nie mam tu równych chórów, symfonicznych smyczków, odpowiedniej długości czy jakiejkolwiek wzniosłości. Ale jak miałoby być inaczej, skoro mówimy o banalności życia, najzwyklejszych sprawach? Chcę zapalić papierosa by móc wciągnąć z dymem burzę twoich włosów. - moje ulubione Kawiarenki, które tak łatwo podbijają banalność. Takie rzeczy tylko u Damona Albarna.


1/13' : Strumień Spotifi

Oficjalne uruchomienie w naszym kraju Spotify - największego serwisu ze streamingową muzyką nie zmieniło mojego życia. Nie wpłynęło na sposób, w jaki korzystam z muzyki, nie sprawiło, że wyrzuciłem płyty za okno, nie męczą mnie w nocy apokaliptyczne wizje Życia w Chmurze, ani nie solidaryzuję się rewolucyjnie z poszkodowanymi artystami. Dla mnie Spotify oznacza wygodę. Płacąc co miesiąc równowartość Hepi Mila mam w zasięgu ręku większość wyobrażalnej mi muzyki, dostępnej bez większych formalności i kombinowania. Być może moja błogość wynika z tego, że słuchanie muzyki z YouTuba jest jakimś przykrym masochizmem - nigdy tego nie zrozumiem. Spotify to gadżet do okładania plejlist, ale dzięki niemu lubię myśleć, że rynek muzyczny w Polsce wreszcie dorósł do zachodniej normalności.

Okolicznościowa plejlista z moimi ulubionymi singlami 2013 roku (żeby nie było tak w ogóle bez podsumowań)



0/13' : Najważniejsze z trzynastego




  Nie jestem wielkim entuzjastą roku Trzynastego w muzyce - jak widać, nie udało mi się nawet skomplikować miejsc rankingowych. Może to być dowodem słabości ubiegłorocznych wydawnictw, jak również zmiany mojego osobistego stosunku do muzyki. Inną tendencją, której nadejście przeczuwałem już wcześniej jest rozproszenie opinii, tak charakterystyczne dla czasów internetowych. Bardzo trudno zorientować się o nowościach, ocenić je gdy każde środowisko ma swoją odmienną optykę i wskazuje na coś zupełnie różnego. Mamy konserwatywnego Rolling Stone'a, gimbusiarskie NME czy "biblię hipsterów" (Przemysław G. hehe) pitchfork.com. Na polskim malutkim rynku należy wyróżnić przede wszystkim T-mobile Music, serwis kierowany przez Jarka Szubrychta. Może mniej recenzje, ale w ich dziale publicystycznym narodził się pomysł rozmowy o muzyce z kultowym już reżyserem teatralnym Janem Klatą - zdecydowanie mój ulubiony tekst roku łączący The White Stripes z Hamletem. Najlepszy polski magazyn o kulturze w ogóle - serwis NINY dwutygodnik.com niestety dość rzadko zajmuje się muzyką rozrywkową, ale zawsze są to poważne teksty pisane przez jak najbardziej profesjonalnych autorów - przykładem równie smakowite wspomnienie o Elliocie Smithcie.
Wszystkie te ośrodki opinii łączy chyba tylko Arcade Fire, ale nie tylko dlatego ich Reflektor był najważniejszym wydarzeniem muzycznym 2013 roku. To płyta wybitna, nie było nikogo kto by się zbliżył do jej doniosłości. Dzięki swej różnorodności słucham jej niemal codziennie i cały czas jestem pod ogromnym wrażeniem jak energetyczne i pełne sensów dzieło stworzyli ci rodzinni Kanadyjczycy.

W kolejnych postach opisuję trzynaście najważniejszych według mnie wydarzeń minionego 2013 roku ułożonych w kolejności mniej więcej chronologicznej. Jest to tylko moja subiektywna lista, w której starałem się uchwycić najważniejsze tendencje jakie się pojawiły, mające znaczenie dla mnie, ale również dla Świata. 

Najważniejsze z Trzynastego

           

  Nie jestem wielkim entuzjastą Trzynastego w muzyce - jak widać, nie udało mi się nawet skomplikować miejsc rankingowych. Może to być dowodem słabości ubiegłorocznych wydawnictw, jak również zmiany mojego osobistego stosunku do muzyki. Inną tendencją, której nadejście przeczuwałem już wcześniej jest rozproszenie opinii, tak charakterystyczne dla czasów internetowych. Bardzo trudno zorientować się o nowościach, ocenić je gdy każde środowisko ma swoją odmienną optykę i wskazuje na coś zupełnie różnego. Mamy konserwatywnego Rolling Stone'a, gimbusiarskie NME czy "biblię hipsterów" (Przemysław G. hehe) pitchfork.com. Na polskim malutkim rynku należy wyróżnić przede wszystkim T-mobile Music, serwis kierowany przez Jarka Szubrychta. Może mniej recenzje, ale w ich dziale publicystycznym narodził się pomysł rozmowy o muzyce z kultowym już reżyserem teatralnym Janem Klatą - zdecydowanie mój ulubiony tekst roku łączący The White Stripes z Hamletem. Najlepszy polski magazyn o kulturze w ogóle - serwis NINY dwutygodnik.com niestety dość rzadko zajmuje się muzyką rozrywkową, ale zawsze są to poważne teksty pisane przez jak najbardziej profesjonalnych autorów - przykładem równie smakowite wspomnienie o Elliocie Smithcie.
Wszystkie te ośrodki opinii łączy chyba tylko Arcade Fire, ale nie tylko dlatego ich Reflektor był najważniejszym wydarzeniem muzycznym 2013 roku. To płyta wybitna, nie było nikogo kto by się zbliżył do jej doniosłości. Dzięki swej różnorodności słucham jej niemal codziennie i cały czas jestem pod ogromnym wrażeniem jak energetyczne i pełne sensów dzieło stworzyli ci rodzinni Kanadyjczycy.

Poniżej opisuję trzynaście najważniejszych według mnie wydarzeń minionego 2013 roku ułożonych w kolejności mniej więcej chronologicznej. Jest to tylko moja subiektywna lista, w której starałem się uchwycić najważniejsze tendencje jakie się pojawiły, mające znaczenie dla mnie, ale również dla Świata. 

1.
Oficjalne uruchomienie w naszym kraju Spotify - największego serwisu ze streamingową muzyką nie zmieniło mojego życia. Nie wpłynęło na sposób, w jaki korzystam z muzyki, nie sprawiło, że wyrzuciłem płyty za okno, nie męczą mnie w nocy apokaliptyczne wizje Życia w Chmurze, ani nie solidaryzuję się rewolucyjnie z poszkodowanymi artystami. Dla mnie Spotify oznacza wygodę. Płacąc co miesiąc równowartość Hepi Mila mam w zasięgu ręku większość wyobrażalnej mi muzyki, dostępnej bez większych formalności i kombinowania. Być może moja błogość wynika z tego, że słuchanie muzyki z YouTuba jest jakimś przykrym masochizmem - nigdy tego nie zrozumiem. Spotify to gadżet do okładania plejlist, ale dzięki niemu lubię myśleć, że rynek muzyczny w Polsce wreszcie dorósł do zachodniej normalności.
TUTAJ wklejam moje ulubione single 2013 roku na plejliście Spotify, żeby nie było tak w ogóle bez piosenek.

2. 
Wytwórnia Krajowa, mini-label firmowany przez Jacka Szabrańskiego zrobił w przeciągu całego zeszłego roku bardzo dużo dla promowania prostych piosenek śpiewanych po polsku. Tym bardziej nie można pozwolić, aby zupełnie bez echa przeszła wyjątkowa swoją szczerością płyta Nawyki/Kolizje. Jej autorzy, Milcz Serce odznaczają się najbardziej treściwą i pasująca nazwą zespołu jaką znam - zwrot jak z Szekspira wyrażający roztargnione upomnienie dla zbyt uzewnętrzniających się uczuć. Lubię myśleć o tej płycie jak o śląskiej epopei, operze codzienności - tylko  w odpowiedniej skali. Oczywiście nie mam tu równych chórów, symfonicznych smyczków, odpowiedniej długości czy jakiejkolwiek wzniosłości. Ale jak miałoby być inaczej, skoro mówimy o banalności życia, najzwyklejszych sprawach? Chcę zapalić papierosa by móc wciągnąć z dymem burzę twoich włosów. - moje ulubione Kawiarenki, które tak łatwo podbijają banalność. Takie rzeczy tylko u Damona Albarna.

3. 
W wielkości Davida Bowiego nigdy nie chodziło tylko o muzykę, ale o jego osobowość - chyba nie muszę pisać jak bardzo ważna i magnetyzująca jest to postać dla całej popkultury. Nic więc dziwnego, że w dniu jego Powrotu czułem dumę, że mimo swojego młodego wieku udało mi się poczuć atmosferę tego wielkiego święta jakim jest nowe dzieło Dejwida. Tradycyjnie już o wiele bardziej spektakularne niż dźwięki okazały się obrazy. Najprostszy biały kwadrat na okładce The Next Day stał się wyrazem głębokiego sensu nowego - po 10 latach - albumu. Dwa kolejne teledyski też okazały się być oddzielnymi dziełami sztuki potwierdzającymi tylko gigantyczną pozycję Bowiego jako Symbolu. W The Stars (are out tonight) - najlepszej piosence na płycie - zagrała sama Tilda Swilton, a reżyserka Floria Sigismondi okrasiła tą posągową parę dwiema supermodelkami. Natomiast The Next Day tworzą Gary Oldman i Marion Cotillard. W tych dwóch filmach jest wszystko - krew i seks, religia i obłuda, zwyczajność i artyzm, podglądanie i kreowanie. Wreszcie David Bowie jako zwykły szary człowiek i David Bowie jako bóg. 

4.
Justin Timberlake - złote dziecko amerykańskiej popkultury, mające na koncie kilkanaście milionów $, występy w Klubie Myszki Miki, N'sync, epizody w Saturday Night Live i oklaski za aktorstwo w The Social Network chyba w ogóle nie musiał nagrywać tej płyty. I ten niedostępny dla zwykłych śmiertelników styl, niemal zblazowany luz gra na The 20/20 Experience kluczową rolę. Każdy utwór rozciągnięty do 7-8 minut ocieka tu luksusem, ale niewielu mężczyzn na świecie potrafi tak swobodnie nosić smoking. Pawet Sajewicz widzi w JT Franka Siniatrę naszych czasów; ja pokusiłbym się o stwierdzenie, że produkcje Timbalanda są kunsztownie dopieszczone nawet jeszcze bardziej.
Okazuje się, że nie jestem jedynym gościem w Europie, który chce być jak Justin Timberlake. Podobną stylówę obrał także niejaki Alex Turner. Wyraźnie było to widać podczas koncertu jego Arctic Monkeys na Openerze. Dotychczas zwykłe brytyjskie chłopaki, a teraz? Nawet gitarzysta zapięty jest pod gustownym krawatem, ogromne AM ułożone z lamp zdjętych z jakiegoś rewiowego afisza i dopełniająca ten przesadny obraz kula dyskotekowa. Muszę przyznać, że dzięki odpowiedniej dawce ironii, z eleganckim wizerunkiem bardzo im do twarzy. AM to faktycznie ich najlepsze wydawnictwo od czasów debiutu, a w Knee Socks naturalnie podejmują dwuznaczne bieliźniane wątki Jarvisa Cockera, które spiżowy zaśpiew Josha Homme'a zamienia w najlepszy i najgorętszy moment 2013 roku. Trzeba tu zgodzić się z Anną Gacek - już dawno rock nie był tak seksowny.

5.
Znakiem, że polska muzyka elektroniczna okrzepła mogło być dość chłodne przyjęcie przed-zeszłorocznego długogrającego debiutu Kamp! Recenzenci nie nabrali się już na doskonale znane z wcześniejszych epek piosenki, których główną cechą było brzmienie "tak jak zagranico". W 2013 roku ranking Gazety Wyborczej na polską płytę roku wygrał (związany zresztą z Kamp!) duet Rebeka grający dość konwencjonalne piosenki. Nie jest to nic odkrywczego klasy AlunaGeorge, ale na OFFowym koncercie sympatycznie skojarzyli mi się z tenecznymi The Ting Tings. W blogosferze natomiast furorę zrobił inny, mniej znany męsko-damski duet (bynajmniej nie chodzi mi tu o The Dumblings hehe). Sorja Morja to tajemniczy, nieco gotycki projekt, który w singlowym wydawnictwie Nowy utwór / Stany zachwyca zimnym brzmieniem, a teksty propsuje im sam Afrojax. (Wybitne rzeczy, wstyd nie znać, najbardziej polecam.) Wreszcie powrócił Tomek Makowiecki nagrywając bardzo dobry Moizm - płytę trochę niedokończoną, przypominającą mi nieco projekt Passangers (U2 + Brian Eno). Przebojowe Holidays in Rome od wyżej wymienionych młodziaków odróżnia właśnie ten celebrycki sznyt - niewymuszona elegancja, którą bardzo lubię w - z założenia bezdusznej - elektronice.
PS. Na świecie świetną drugą płytę wydał James Blake, nagrodzony słusznie Mercury Price.

6.
Dawid Podsiadło rozbił bank. Kto by się spodziewał, że ten skądinąd niepozorny chłopak zdobędzie szerokie uznanie, tysiące fanek i aż trzy platynowe płyty za swój debiut fonograficzny? Nie byłem zdziwiony, że Comfort and Happiness będzie ponadprzeciętnie dobrą płytą, produkował ją w końcu Bogdan Kondracki, a ciepło wypowiadał się na jej temat min. Piotr Metz. Ale kto czyta te branżowe doniesienia? Mam inny pomysł na wyjaśnienie tego fenomenu.
Jeśli spojrzeć z szerszej perspektywy na kariery  największych polskich zespołów, można zauważyć, że swoją pozycję opierali oni na popularności konkretnych zagranicznych nurtów czy bandów. I tak Republika była polskim Joy Division, Hey trafiło do fanów grandżu i Pearl Jam, Myslovitz inspirowało się britpopem Oasis (a później Radiohead), a u Brodki tylko W pięciu smakach znalazłem całe modne indie (co świadczy już lepiej o osłuchaniu jej fanów). Podsiadło wyraźnie przywołuje natomiast na swojej płycie klimat Parachutes. Nie ma co mówić o „moim pokoleniu” ale podobnie jak wiele obecnych 20-latków wychowałem się na pierwszych płytach Coldplay i mam do nich wciąż emocjonalny stosunek. (btw. To chyba najmłodszy zespół, który na koncercie zdołał zapełnić w Polsce cały stadion ). Oczywiście wizerunek „chłopaka takiego jak ja” jest podstawową mistyfikacją talent shows, ale dzięki wspólnemu gustowi muzycznemu jestem bardziej skłonny udzielić Dawidowi Podsiadle kredytu zaufania.
(No dobra, chodzi po prostu o to, że ja też kocham się w Kejti Melui <3>

7.
Podsumowanie 2013 roku w formie list rankingowych wydało mi się nie najlepszym pomysłem, bo znalazłyby się tam doskonale znane wszystkim nazwy - Queens of the Stone Age, The National, czy Atoms for Peace. Oczywiście wydali oni dobre płyty, ale jakoś nie mam do nich serca, aby anonsować je ekscytującymi nowościami. Podobny problem mam z Franz Ferdinand - ich "nowa rockowa rewolucja" celowo przedstawia stan z 2004 roku, co nie zmienia faktu, że Right Words, Right Words, Right Actions była najczęściej słuchaną przeze mnie płytą zeszłego roku. Chociaż w Right Actions coverują samych siebie nawet teledyskiem, to już ilustracją do Evil Eye - pysznym pastiżem filmów klasy B - pożerają  konkurencję. Jest to mój singiel roku; co może być lepszego na przebudzenie niż dobre gitarowe indie z beatem Michaela Jacksona? 
Po drugiej stronie oceanu Vampire Weekend, jak przystało na Młodych Wilków amerykańskiej Warszafki (ang. Modern Vampires of the city) "pociągają granice gatunku trochę wszerz". Hitowy Diane Young to już nie tylko proste indie do podskoków nastolatek - nie da się wyłonić pojedynczych ścieżek gitar, bo wszystko sprowadzone jest do wciąż bardzo organicznego rytmu. Jednocześnie wydaje mi się najlepszym hołdem złożonym Elvisowi Presleyowi, co potęguje tylko charakterystyczna modulacja głosu w refrenie. Wreszcie dzięki niemal barokowej ornamentyce Step zdali test trzeciej płyty i zyskali wreszcie poważną pozycję, czego dowodem jest pierwsze miejsce na liście rocznej Pitchforka. 

8.
Koncert Blur na Heineken Opener Festiwalu był dla mnie tak ważnym wydarzeniem, że zdołałem pokonać lenistwo i zrelacjonowałem go dość obszernie w poprzednim wpisie. Nawet bez brytyjskiego zespołu Opener wciąż pozostaje największym polskim festiwalem i w edycji 2013 nareszcie przekonywująco to potwierdził. Każdy z 4 dni miał w Line-upie co najmniej dwóch bardzo poważnych headlinerów. Arctic Monkeys, Nick Cave and the Bad Seeds, The National, czy Queens of the Stone Age to przecież zespoły, które wiele znaczą i mogłyby grać na głównych scenach nawet Glastonbury (nnnno w przypadku Kings of Leon ludzie zagłosowali nogami). Tego właśnie oczekuję od tak drogiego eventu – używam tego słowa dość kąśliwie, bo muzyka nie jest w Gdyni taka najważniejsza. Oczywiście bardzo fajnie, że promuje się min. dobry teatr (rozchodzące się po polu namiotowym songi z Courtney Love Strzępki i Demirskiego pozostaną jednymi z moich najmilszych wspomnień), ale Opener stał się obowiązkowym nadmorskim punktem rozpoczęcia wakacji dla modnej młodzieży i snobistycznych 30-latków.  Opener < OFF Festiwal.

9.
Pierwszy dzień OFF Festivalu z pewnością przejdzie do Historii Polskiej Muzyki Rozrywkowej. Spotkanie Zbigniewa Wodeckiego i ekipy Maccia Morettiego to piękny symbol uznania młodych dla klasyki polskiej piosenki. Koniec podziału na alternatywę i obciachowy pop - spełniło się założenie Topu Wszechczasów serwisu Screenagers. To był prawdziwie czarowny wieczór - piękne panie i eleganccy panowie przywołali klimat jakiegoś legendarnego występu Orkiestry Polskiego Radia ze wszystkimi manierami, smyczkami i dęciakami. Reklamowany jako :najbardziej optymistyczny film roku Sugar Man opowiadał właściwie o radości fanów, który odnajdują swojego idola i mogą wreszcie mu podziękować i docenić jego dzieła. Ja tak samo poczułem się w Katowicach.

10.
Sugar Man faktycznie okazał się piękną historią, ale w Polsce nakręcony został inny świetny dokument muzyczny, aczkolwiek z mniej wesołym klimatem. Miłość to legendarna trójmiejska formacja yassowa, której członków znamy doskonale z innych, późniejszych działalności. Mowa tu o: szalonym i charyzmatycznym Tymonie Tymańskim, awangardowym Mikołaju Trzasce i gwiazdorze fortepianu Leszku Możdżerze. Tak jak w Niewinnych Czarodziejach jazz jest wszystkim, entuzjazm muzyczny wyraża energię młodości, przyjaźń, a także radość z odzyskanej właśnie wolności kraju. Ten idylliczny obrazek zaczyna się jednak psuć - (nie mniej utalentowany) perkusista Jacek Olter wpada w chorobę psychiczną, a wielka przyjaźń Tymańskiego i Trzaski nie wytrzymuje ambicji i różnicy charakterów. Głównym tematem tej jakże filmowej opowieści pozostaje muzyka, nie tylko samo funkcjonowanie organizmu zespołu, ale stosunek jaki mamy do niej w życiu, wierność jej ideałom.

11.
"Here comes the night time" - podczas gwiazdorskiego występu po Saturday Night Live Win Butler wyrzuca ze sceny gościa w masce Wina Butlera na głowie. Intruzem okazuje się być zirytowany Bono. Beka z dinozaurów? Ukoronowanie absolutnie genialnej akcji promocyjnej nowego albumu? Jak najbardziej, ale dla mnie jest to symboliczne zrównanie statusów dwóch wielkich zespołów - U2 i Arcade Fire. Ten Panteon Rocka (popu, jak kto woli) jak najbardziej im się należy. Wydanie dziś epickiej płyty z dwiema częściami odrębnymi klimatem, nawiązującej nawet do mitologii i filozofii jest dziś wyrazem wielkiego szacunku dla słuchacza. Nad Reflektorem czuwał James Murphy - najbardziej cool człowiek w NY - który tradycyjną stadionowość kanadyjczyków zamienił w taneczne wielowątkowe, blisko 7-minutowe ścieżki z tłustym basem (It's never over!). Ale to nie elektronika odgrywa tu największą rolę, ale najbardziej podstawowa, naturalna część muzyki - rytm. Hipnotyzujące bębny z Haiti mogłoby być owocem poszukiwań Radiohead czy Damona Albarna. W niezwykle ważnych kulturowo tekstach Butler opowiada o uczuciach w świecie internetowych społeczności - Reflektor z chórkami samego Davida Bowiego - i zalewającej nas seksualności jak w najbardziej czułej piosence jaką słyszałem - Porno.

12.
W tym miejscu w tym roku powinny być Pustki, które też zbierały pieniądze na pracę ze "znanym zagranicznym producentem", z którego wyszli aż trzej pochodzenia krajowego. Paula i Karol zamiast półsłówek posłużyli się podstawową cechą swojej muzyki - bezpretensjonalnością. Radochą inaczej. Ich program promocyjny okazał się bardziej zabawny i elastyczny, dzięki czemu nawet ja mogłem dorzucić się dyszką. Polscy artyści pracujący z zagranicznymi producentami nie są już zjawiskiem nowym (pisałem już jak pomogło to L.stadt), ale Ryan Hadlock jest teraz naprawdę na topie - nie tak dawno płyta The Lumineers, która wyszła spod jego ręki zdobyła nominację do nagrody Grammy. Ponadto, muzyka sympatycznego duetu zawsze odznaczała się chałupniczymi środkami, które owszem, miały ogromny urok, ale bardziej profesjonalne podejście do nagrań może faktycznie przynieść nową jakość. Trudno nie kochać Pauli i Karola, ogromnie się cieszę że im się udało i może mogłem nawet jakoś im w tym pomóc.

13. 
Spełnia się moje małe chłopięce marzenie - dziewczyny wreszcie zaczynają grać na gitarach. Kwintesencją dziewczyńskości jest dla mnie siostrzane Haim, które właśnie zewsząd słychać w reklamie wiosennej ramówki TVNu. Owszem, zaadaptowano je do mainstreamu stępiając rockerstwo elektronicznymi beatami, ale dzięki Days are gone zrozumiałem wreszcie co znaczyły zarzuty o niedojrzałość w stosunku do pierwszych płyt Arctic Monkeys - przykładem The Wire rozprawiające się z męską słabą płcią. Na moc swoich wzmacniaczy stawiają dziewczyny z Savages, które ogłuszyły mnie już na OFFie 2012. Mroczny noise pozwala na takie tytuły jak "Joy Division na obcasach". W 2013 roku wydano też nową płytę rytmicznych polskich i pięknych dziewczyn z zespołu Drekoty. Tą żeńską tendencję w gitarowej muzyce przypieczętowały delikatnym pocałunkiem moje ulubienice z Warpaint. sensualnym singlem Love is to die. Ta osnuta kobiecością cudna pościelówa zapowiada na 2014 rok ich self-titled album i bardzo życzyłbym sobie, by stała się dobrą zapowiedzią na równie niezwykły następny rok.