Córki Dancingu (2015)
reż. Agnieszka Smoczyńska
Odbiciem reakcji publiczności są działania filmowych bohaterów drugiego planu, którzy nie mogli zrozumieć prawdziwej natury syrenich sióstr i przerażeni pozbyli się nowych gwiazdek warszawskiego dancingu. Wynika z tego morał, że wszyscy akceptując się tak długo jak zabawiasz ich i grasz ładne piosenki, a prezentacja głębszego, bardziej skomplikowanego ja może ich tylko odstraszyć. Przynajmniej nad Wisłą, bo już w USA oryginalność syren przyniosła im Nagrodę Specjalną w Międzynarodowym Konkursie (kultowego) Festiwalu w Sundance za Unikalną Wizję i Oryginalny Zamysł Artystyczny.
Bylem zaintrygowany filmem od samego początku, gdy tylko dowiedziałem się, że za muzykę w nim będą odpowiadać Ballady i Romanse. To właśnie piosenki Basi (głos Pustek!) i Zuzy Wrońskich są kluczem do zrozumienia wydźwięku całości, tej dziwnej mieszanki euforycznych songów, coverów klasyków i psychodelicznych odjazdów. Zgodnie z nazwą zespołu jego metodą jest łączenie onirycznych tekstów w taneczne np. wtedy gdy śmiertelne wątki Kto przepłynie porywane są nurtem falującego basu i migotliwych klawiszy. Siostry Wrońskie same są "Córkami dancingu" które spędziły dzieciństwo w salach tanecznych gdzie pracowała ich mama. W samych piosenkach dużo jest tej dziewczęcej naiwności pierwszego zauroczenia, tyle że w magicznych okolicznościach przyrody - mrocznych wodach niemal wyjętych z ballad Romantyczności Adama Mickiewicza.
Miłosne uniesienia tanecznych nocy potrzebowały bardziej ekstatycznych spektakli, więc soundtrack filmu nie szczędzi basów i bajeranckich elektro zagrywek dokonywanych na takich klasykach jak Biłaś serca biciem Andrzeja Zauchy, czy Parostatku samego Krzysztofa Krawczyka. Wielkie brawa dla Marcina Macuka, że tak zabawił się katalogiem polskiej estrady dorzucając nawet zwiazstuny hipnotyzującego glamu (ze strojami Ziggy'ego Stardusta?), czy znaczący historycznie jarociński punk rock. Ale to przede wszystkim zasługa wspaniałych wykonawców - debiutujące Marta Mazurek i Michalina Olszańska podeszły do materiału bez cienia obaw czy gatunkowych wątpliwości i śmiało popłynęły po falach dźwiękowych. Może Jakub Gierszał może nie wykazywał wiele życia, za to Kinga Preiss fantastycznie ograła każde mrugnięcie i poruszenie bioderkami; pomimo wcześniejszych wątpliwości nad scenariuszem, czuła się na dancingu jak ryba w wodzie. Wspaniałymi niespodziankami programu są jednak epizody Magdaleny Cieleckiej i Katarzyny Herman, która okazała się połączeniem porucznika Borewicza i marvelowskiej Jessiki Jones.
Przyznam też, że nie byłem specjalnie zaskoczony świetnymi recenzjami Córek Dancingu, które przypłynęły do nas zza oceanu. Pamiętamy jeszcze oscarowy triumf Idy, najlepszy dowód na to, że Amerykanie uwielbiają historie z biednego, mało znaczącego zakątka Europy Wschodniej. Jak pisałem "Ida zawiera wszystko to co amerykańskiemu widzowi kojarzy się z Polską: komunizm, religijność, poniemieckie kamienice, samochody mydelniczki, alkoholizm, antysemityzm, groby w lasach, głuchą wieś, jazz i zdjęcie Krzysztofa Komedy z saksofonem", Tym razem przedstawiliśmy historię Polski w technikolorze - Agnieszka Smoczyńska z pełną premedytacją wybrała na temat swojego filmu dancing jako ten najbardziej cool i vintage fragment PRLu. Reżyserka bez zająknięcia wprowadza homoseksualne ZOMO, biedę meblościanek i ważnych panów z wąsami (+Zbigniew Buczkowski!). Ktoś powie, że to kicz czystej wody, ale wreszcie dorośliśmy do tego, aby traktować kicz jako sztukę, odrodzenie naszej własnej polskiej tandety w najmodniejszy trend sezonu.
Trzeba pamiętać, że Sundance jest festiwalem niezależnym, czytaj: hipsterskim, którego widzowie oprócz smutnych Polaczków uwielbiają też dziwaczne rzeczy: nic dziwnego, że tak bardzo spodobał im sie horrorowy musical z elementami gore o syrenach śpiewających disco w komunistycznych latach 80tych. Brzmi to jak kontynuacja innego przeboju Sundance O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu. Tam też była dziewczyna-wampir zjadająca niewiernych chłopaków w dalekim i tradycyjnym Iranie przy dźwiękach tanecznej Nowej Fali. Tam też było kiczowato, ale z naszej perspektywy kulturowej woleliśmy się zachwycić oryginalnym połączeniem egzotyki i amerykańskiej stylizacji.
Szczególną wartością Córek Dancingu jest to, że pozostając najbardziej oryginalnym polskim filmem ostatnich lat, najwięcej pomysłów czerpie właśnie z rodzimych motywów. Syreny w Warszawie powinny się kojarzyć bardziej jednoznacznie, a tutaj nikt nie porównałby wirującego seksu sióstr z uzbrojonym pomnikiem. Podobnie sam "dancing" jest instytucją wybitnie wschodnioeuropejską i nigdzie indziej nocnych klubów nie podbijają jazzmani z wąsem (pan Zaucha, znowu szacunek). Ale najciekawsze, że film Smoczyńskiej bardzo dużo czerpie z największego mistrza Polskiej Szkoły Filmowej - Andrzeja Wajdy i jego najbardziej zaskakującego obrazu. Otóż zaraz po tych wszystkich Popiołach i martyrologicznych adaptacjach postanowił odegrać się na kobietach (ponoć odrzucony przez Beatę Tyszkiewicz) kręcąc komedię o modnej, acz głupiutkiej panience.
Choć w Polowaniu na Muchy zabrakło aktów konsumpcji, czy penetracji to główna bohaterka grana przez wspaniałą Małgorzatę Braunek była stylizowana na modliszkę czychającą na mężczyzn. Spektakularnym świadectwem zabawy PRL-owskiej bohemy jest "Impreza w Nieporęcie" z szalonymi beatami supergrupy "Bliscy płaczu" i zaskakująco frywolnym podrywem Marka Grechuty. Tamten film nie spotkał się z uznaniem ówczesnych widzów krytykujących wypuszczenie się mistrza Wajdy na nieznane mu komediowe wody, to do dziś czcimy kultowe okulary Małgorzaty Braunek. Mam nadzieję, że podobny los spotka Córki Dancingu - po wszystkich zachodnich zachwytach ten intrygujący musical otrzyma drugie życie już nie jako rewiowa rozrywka, ale poważny kandydat do statusu ultramodnego filmu kultowego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz