Miesiąc temu dowiedzieliśmy się o śmierci Davida Bowiego.
Oprócz smutku z tragicznej wiadomości, dobrze było oglądać wspomnienia i kondolencje płynące z całego świata kultury. Wszyscy czekaliśmy jak artyści zareagują swoim językiem - muzyką. Jeden z pierwszych coverów pojawił się w The Late Show with Stephen Colbert, gdzie zespół szefa muzycznego Jona Batiste Stay Human połączył siły z EL VY, najnowszym projektem Matta Berningera z The National i Brenda Knopfa z zespołu Meonomena.
Let's dance z programu Stephena Colberta eksploruje wszystkie paradoksy brzmieniowe największego przeboju Davida Bowiego (i ulubionej piosenki prezydenta RP Andrzeja Dudy). Zaczyna się grupowym zaśpiewem dodanym nie z inspiracji chóralnymi zwyczajami Briana Eno, ale w toku niemal naukowej analizy kawałków z list przebojów - okazało się, że to tendencja wspólna dla numerów jeden. W programie na żywo wiodący riff piosenki grany jest sekcją dętą, która nie ma jednak tej lekkości co funkująca gitara z wyciszonymi trąbkami wersji studyjnej. Wreszcie wokal - Matt Berninger znany jest bardziej z niskiego mruczenia piosenek The National i wyraźną trudność sprawia mu wyrzucanie z siebie skocznych fraz. To nic nie szkodzi, bo nagle uświadamiamy sobie jak mało jest tam rzeczy do śpiewania - większość linii melodycznej zajmują wahnięcia gitary i potężny bas. To jakby metafora całego wokalu Bowiego, bo dalej będę się upierał, że nie miał on potężnego głosu, wszystkie umiejętności aktorskie wkładając w niezrównaną interpretację. Nieważne ile śpiewasz, ludzie nie mają słuchać słów, ale tańczyć. I ma być stylowo.
W wersji Late Show fantastyczne są solówki zespołu Jon Batiste - popis jego samego na klawiszach jest nawet lepszy od wersji studyjnej, saksofon rozdziera linijki, a "tambourine solo was unexpected, but excellent". Rytm jest faktycznie kluczowy w takim rodzaju muzyki, jednak ujawnia mój największy problem z Let's dance - paradoksalnie nie jest to dla mnie muzyka do tańca. Bardziej jako bujający odpoczynek po najbardziej porywającym Modern Love, a w na odpowiednim mixtejpie Let's Dance umieściłbym na samym początku jako dopiero zaproszenie do wspólnej zabawy.Dziedzictwo Davida Bowiego pomogło wypracować swój styl bardziej znanym teraz zespołom. Na swoich debiutanckich singlach (dokładniej: na b-sajdach) cover In the heat of the morning The Last Shadow Of Puppets zaakcentował ich brytyjską elegancję, a wersja Ashes to ashes girlsbandu Warpaint pomogła dziewczynom odnaleźć własne brzmienie oparte na subtelnych i eterycznych zwrotach sekcji rytmicznej (bas Jenny Lee Lindberg ♥). Z kolei The Flaming Lips wykonując u Johna Peela Life on Mars podkreślili własne szaleństwo z katalogu osobliwości "Scary Monsters and Super Creeps", tak jak Anna Calvi mocną charyzmę w Lady Griding Soul. Wstęp do All I Want LCD Soundsystem to tylko potwierdzenie instytucji "gitary z Heroes" i być może otworzyła Jamesowi Murphy drogę do gry na perkusji na Blackstar. Na playliście nie mogło zabraknąć oczywiście klasycznego coveru Nirvany jak również pięknego wokalu Misi Furtak do muzyki Davida Bowiego w Lust for life.
Kariera filmowa Davida to temat na zupełnie odmienną opowieść (żeby wspomnieć tylkowcielenie się w Nikole Tesla w Prestiżu Christophera Nolana), ale jego piosenki odgrywały istotną rolę w innych obrazach. Moim ulubionym przykładem takiego filmowego coveru jest scena z Sekretnego Życia Waltera Mitty. Space Oddity zostało potraktowane trochę w poprzek swojego pierwotnego znaczenia, bo pozbawione drugiej (tragicznej) części historii Majora Toma ilustruje heroiczny i triumfalny skok głównego bohatera. Mówimy jednak o najbardziej #uplifting filmie jaki widziałem, ale nawet gdyby cały Walter Mitty nie opierał się na tej radosnej metodzie, ważne jest tylko jedno - urocza, uśmiechnięta Kristen Wiig śpiewająca pierwszą wielką piosenkę Davida Bowiego.
Osobnym przykładem cytatu z Bowiego jest scena biegu przez ulicę do dźwięków Modern Love we francuskim Mauvais Sang. Film Leosa Caraxa obrósł takim kultem, że ten sam motyw powtarza się w Nowej Fali naszych czasów, gdy Greta Gerwig jako Frances Ha ucieka przed odpowiedzialnością. To już hołd na poziomie meta - sceny Bowiego żyją własnym życiem rezonując na następne pokolenia.
Ostatnim przykładem coverów Bowiego jest ostatnie przedsięwzięcie Amandy Palmer i Jhereka Bischoffa, którzy błyskawicznie opracowali piosenki Mistrza na kwartet smyczkowy i głosy przyjaciół, min. wspomnianej wcześniej Anny Calvi. (Płytę można kupić na Bandcampie za symbolicznego dolara, a dochód zostanie przeznaczony na cele charytatywne) Ostatnim, a może pierwszym - Bartek Chaciński zauważył kilka godzin temu, że to dopiero początek "Sezonu na Bowiego" i już za chwilę zaleją nas kolejne covery Davida. Nie mogę się już doczekać - w końcu reinterpretacja twórczości jest najwyższym rodzajem hołdu dla artysty.
PS. Pisałem już o tym jak David Bowie stworzył Arcade Fire, a także dzisiaj opublikowano dokument z realizacji ich wielkiej parady w Nowym Orleanie.