czwartek, 30 lipca 2015
OFF: Desert Melodie
Songhoy Blues - Music in exile (2015)
Zdobywanie nowej muzyki nie powinno być zbyt proste. Poważnego miłośnika muzyki poznajemy nie po wysublimowanym guście i unikalnych opiniach; te rzeczy posiada każdy. U prawdziwego znawcy podziwia się obszerność kolekcji nagrań - w szczególności tych unikatowych i nie znanych zwykłemu śmiertelnikowi. Douglas Adams, autor serii Autostopem przez galaktykę, w wieku dziecięcym nie słuchał Penny Lane, ale relacji przyjaciela, który miał okazję usłyszeć gdzieś najnowszy wtedy singiel The Beatles. W czasach komunizmu słuchacze Trójki, z kasetami magnetofonowymi gotowymi do nagrywania, czekali na nowe płyty przywiezione zza Żelaznej Kurtyny przez Piotra Kaczkowskiego. Trochę później zaś Nick Hornby i James Murphy polowali na unikatowe pierwsze wydania winylowych singli, aby móc szpanować kolekcją w ksiazkach i piosenkach. Teraz poznawanie muzyki stało się tak wygodne jak tylko się da; proces ten zyskał nawet okropnie użytkową nazwę "ściągania". Nie trzeba nigdzie się ruszać, wystarczy Internet - tam jest wszystko. Zalewem dostępu rządzi demokratyzacja - w domku na wsi mam takie same możliwości dotarcia do perełek co nowojorski didżej. Wszystko super, ale doszło do tego, że romantyczne wyprawy do sklepu muzycznego muszą być zorganizowanym przez wytwórnię wydarzeniem (Record Store Day). Dlatego też w poszukiwaniu nowych inspiracji Damon Albarn podjął iście antropologiczną wyprawę do Afryki. W ramach projektu Africa Express zabrał ze sobą min. Briana Eno i Fleę, którzy odbyli serię sesji nagraniowych z lokalnymi artystami. Owocem współpracy była min. płyta, trasa koncertowa i wreszcie - odkrycie grupy Songhoy Blues.
Afrykańska muzyka kojarzy mi się głównie z rytmiką. Kontynentalna Europa miała salony i fortepiany, a Czarny Ląd bongosy z instrumentami perkusyjnymi. Oczywiście jest to ogromne (być może nawet rasistowskie) uproszczenie, ale wg. wiarygodnych teorii muzykologicznych muzyka narodziła się własnie z rytmu i własnie w Afryce. Dlaczego więc "nasi" artyści inspirują się nią dopiero teraz? Być może po stroposkopowych szaleństwach lat osiemdziesiąt- i dziewięćdziesiątych elektronicznie generowane rytmy już nas zmęczyły i znudziły nieuchronną mechanicznością. Moim ulubionym przykładem udanego zwrócenia się w stronę Afryki jest Reflektor Arcade Fire, ma stosunkowo dużo elektroniki, której zupełnie ise nie zauważa, bo wszystko otoczone jest naturalną rytmiką bębniarzy z Haiti. Rytm jest też charakterystyczną cechą grupy Songhoy Blues - bardzo intuicyjny i bardzo prosty. Większość piosenek puszczonych jest w ruch wahadełkiem raz-dwa, raz dwa. Pod naszą szerokością geograficzną tak banalne tempo może budzić nieciekawe skojarzenia z "muzyką chodnikową" ale u swego źródła odzyskuje ona swoją ożywczą intuicyjność. Piosenki, nazwijmy je "zachodnie" oparte są raczej na szerszych ramach taktowych - rytm na cztery, jakiś wal, te wszystkie snujące się podkłady. Taka Irganda jest z kolei bardzo zwartą piosenką - nie ma miejsca na solówki czy wybrzmiewanie poszczególnych akordów, bo bas jest również przyklejony do linii melodycznej i skacze razem z nią. Dzięki błyskawicznej, tanecznej repetycji motyw przewodni jest niesłychanie chwytliwy - po prostu: nogi same wytupują zaraźliwy rytm. Trudno mi powiedzieć co dały im gitary i europejskie (a może indie hehe) instrumentalium), ale wygrywają melodyjki jak na skrzypeczkach czy tradycyjnych przyrządach strunowych; fantastyczna prosta energia tylko nagłośniona przez wzmacniacze.
Inną charakterystyczną cechą muzyki afrykańskiej jest znaczenie piosenek, a raczej jego brak. Przynajmniej dla osoby rozumiejącej w językach europejskich - nic, ni w ząb nie rozumiem o czym to mogą śpiewać Songhoy Blues. Mogę tylko domyślać się tematów ich utworów: najchętniej łączą mi się one z zabawą i ogólnie pojętą afirmacją życia - funkcją jaką powinna na początku spełniać sama muzyka. No i wkraczamy w następne uproszczenie: jeśli nie możemy czegoś zrozumieć, to odruchowo odmawiamy mu ważniejszych tematów. Takie tam "Afrika eeee, Afrika ooo". Ale z drugiej strony, dlaczego nie: czy muzyka zachodnia nie stała się zbyt przeintelektualizowana? Choć ja sam skupiam się tutaj na odczytywaniu kontekstów, to zdarzają się projekty gdzie muzyka jest mniej kompozycją, a bardziej tłem dla prowokacji artystycznych. (A tej miłości to też ileż można znowu opowiadać). Afrykańskie spojrzenie na muzykę samo w sobie jest świetną odmianą, bo chociaż niezrozumiała, to wystarczy że jest nowa. Chyba nie wierzycie w to, że wszystkie najlepsze płyty świata pojawiają się tyko w Ameryce i na Zachodzie Europy - jesteśmy tak zaoferowani swoim podwórkiem, że zupełnie zapomnieliśmy o różnorodności reszty świata.
Różnorodność swojego rodzinnego Mali Songhoy Blues pokazują w teledysku do Soubour. Powolne przesuwanie się ulic nagle fascynuje swoją zwyczajną niecodziennością, nieprzystajnością do sterylności będącej ogólnie przyjętym standardem. Jednocześnie filtr światła oddaje ciepło ziemi przepalonej słońcem. Głupio tak być intruzem, widać to na pierwszy rzut oka przez gapienie się naszymi szeroko otwartymi oczami. Co nie przeszkadza dołączyć się do skandowania powtarzanych zwrotek i refrenów.
Songhoy Blues nie będzie jedynym zespołem z Afryki na OFF Festivalu, ale inaczej niż w przypadku Sun Ra Orchestra nie musimy wnikać w mitologię wierzeń Boga Słońca, w której to (coverowej) odsłonie akurat powraca. Music in Exile to teraz zdecydowanie najgorętszy towar z Czarnego Lądu - skrojony w produkcji przez gitarzystę Yeah Yeah Yeahs Nicka Zimmera i przez to przyjemnie świadomy swojej przystępności. Zespół z Mali unieważnia te wszystkie bariery kulturowe szerokim gestem gitar zapraszając do wspólnego tańca. Choć zdążyli juz podpisac kontrakt z gigantem wydawniczym Atlantic, wciąż napędza ich nieposkromiona, ktoś mógłby powiedzieć, że wciąż tajemnicza energia Czarnego Lądu. Nad wykonawcami z naszego kręgu kulturowego mają ta przewagę, że muzycy z Mali mogą pozwolić sobie na szczerość. Nikt nie oczekuje od nich brzmieniowych udziwnień czy ekscentrycznych zachowań scenicznych; to ten szczególny paradoksalny przypadek kiedy tradycja z jednego zakątka świata staje się nowością w innym. Na szczęście w poszukiwaniu całkiem nowych brzmień nie muszę podróżować na inne kontynenty, ani przeczesywać się przez zagraniczne serwery - nową muzykę znajduję zawsze na OFF Festivalu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz