background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

środa, 24 stycznia 2018

This place got everything


Live From New York: The Complete, Uncensored History of Saturday Night Live as Told by Its Stars, Writers, and Guests (2015)
Tom Shales, James A. Miller

W jaki sposób opisać historię Saturday Night Live? Na to pytanie musieli odpowiedzieć sobie Tom Shales i James A. Miller pracując nad książką o legendarnym programie komediowym. Doszli do słusznego wniosku, że jeśli mamy do czynienia z najzabawniejszymi ludźmi w historii telewizji, najlepiej oddać głos samym aktorom. Ich Live From New York: The Complete, Uncensored History of Saturday Night Live as Told by Its Stars, Writers, and Guests zgodnie uznawane za najlepszą
biografię programu to "oral history" - forma raczej niespotykana na polskim rynku wydawniczym, która oznacza narrację prowadzoną słowami kolejnych osób; tak jak w wywiadzie, tyle że bez pytań. Saturday Night Live miało swoją premierę w 1975 roku i od tamtej pory pozostaje ogromną instytucją świata komedii o niebagatelnym znaczeniu dla całej popkultury. Program nadawany jest na żywo, tydzień po tygodniu odnosi się do aktualnych wydarzeń, z udziałem gościa specjalnego: jednej z gwiazd amerykańskiego show-businessu.

Kim byli legendarni aktorzy, którzy stworzyli współczesne rozumienie komedii telewizyjnej? Wtedy - jeszcze nikim, grupką 20-letnich nieopierzonych komediantów bez żadnego doświadczenia. Zebrał ich pochodzący z Kanady producent Lorne Michaels. Program nadawany był przed północą, dlatego ówczesna, stała obsada nazywała została mianem "Not Ready For Prime Time Players". Może wymienię po nazwiskach: Chevy Chase, John Belushi, Dan Ayroyd, Bill Murray, Gilda Radner, Jane Curtis... W pierwszym odcinku wystąpił też Andy Kaufman, a Bill Murray dołączył do obsady po drugim sezonie. (Same legendy).



Nie będzie przesadą, jeśli powiemy, że ta grupka zabawnych młodzianów stworzyła nowy gatunek, coś czego wcześniej nie było. I to tworzenie: w biegu, w czasie niedokonanym jest esencją show do dzisiaj. Bo SNL, jak każde przedstawienie sceniczne, to przedsięwzięcie wybitnie kolektywne, co bezpośrednio wynika z architektury programu. "Cast and crew" czyli aktorzy, scenarzyści i producenci spędzają ze sobą cały tydzień; a raczej 5 dni, jakie mają na skonstruowanie całego odcinka. Typową sytuacją jest "Writer's night" we wtorek, gdy scenarzyści przez całą noc piszą skecze, które są odczytywane podczas środowego spotkania z gwiazdą. Tam z 40 kawałków wybieranych jest kilka (10-12), które są ćwiczone i dopracowywane na sobotni wieczór. Jak powtarza Lorne Michaels: "Program nie rusza, bo jest gotowy, program rusza, bo wybiła 23:30". Nie jest to idealną sytuacją, ale na tym polega żywioł komedii SNL - energia, podekscytowanie, brawura, teraz albo nigdy. Emocje kipią z ekranu; po części z desperacji nagrania na żywo, a po części z szaleństwa performerów.

Przez ten tydzień tworzenia odcinka wszyscy mieszkają w studiu stłoczenie na sobie - dosłownie. Skecze pisane są do białego rana, więc nie opłaca się wracać do mieszkania, zresztą po co, skoro cały zespół jest na miejscu. Obsada nie miała życia poza programem, oddawali siebie całych, co miało oczywiście wpływ na kwestie bardziej prywatne. Historia pierwszych lat SNL to gotowy materiał na oddzielny serial fabularny i jestem pewny, że taki projekt leży gdzieś w szufladzie NBC. Sex, drugs and rock'n'roll? Jak najbardziej.

Dan Aykroyd na przykład był w związku z żoną Lorne'a Michelsa: Rosie Shuster, która była też jedną ze scenarzystek programu. Ten sam Dan Aykroyd założył "Blues Bar", miejsce imprez, o których krążyły legendy: ale też miejsce niezbędne do regeneracji, bo performerzy musieli fizycznie odreagować gdzieś adrenalinę spektaklu.
W książce Live from New York starsi już gwiazdorzy tłumaczą szalone imprezy w równie logiczny sposób: byli młodzi. Byli piękni - a raczej interesujący, bo z najzabawniejszą bandą chciały się bujać coraz większe gwiazdy (jak na przykład Carrie Fisher). Przede wszystkim, byli jednak upojeni sukcesem, bo stworzyli nowy fenomen kulturowy Ameryki. Saturday Night Live odzyskało telewizję dla młodych ludzi, znudzonych tradycyjną formą czerstwych pokazów estrady. Na kampusach i przedmieściach nastolatkowie włączali telewizory w środku imprezy, bo SNL było najbardziej cool rzeczą w kraju. Program napędzał żywioł młodości; nieprzewidywalny i szalony.

Ale występowanie na żywo to także wielkie przyjaźnie, które rodzą się tylko na scenie. Michel Houellebecq pisał o komikach, że są wystawieni na łaskę i niełaskę publiczności:

Jeżeli faceci, którzy wchodzą na scenę, pociągają seksualnie dziewczyny, to nie tylko dlatego, że są one łase na sławę; dzieje się tak, ponieważ przeczuwają one, że osobnik występujący na scenie, ryzykuje własną skórą, bo publiczność to wielkie, niebezpieczne zwierzę, które może w każdej chwili unicestwić swojego ulubieńca, przepędzić go, zmusić do ucieczki, okrywając go wstydem i obsypując kpinami.

I faktycznie, gdy rzecz dzieje się na żywo, niejednokrotnie trzeba ratować kolegów, bo błąd pojedynczej osoby wpływa na odbiór całego przedstawienia. Jest to szczególny rodzaj zaufania, gdy performerzy odczuwają tak samo intensywne emocje co żołnierze na polu walki.





Wszyscy mówią o gwiazdach, ale byłoby Saturday Night Live bez jego twórcy - Lorne Michaelsa. Idea programu narodziła się w głowie tego młodego Kanadyjczyka, który niemal samodzielnie ściągnął do Nowego Jorku całą ekipę. O ile kojarzymy wpływ reżysera na film, to trochę nie wiadomo, kim jest "producent"  telewizyjnych audycji. W przypadku Lorne'a chodziło o dobranie najbardziej oryginalnych, uzdolnionych postaci i dbanie o to, żeby wytrzymały ze sobą w jednym pokoju. Komedia uwielbia osobowości, więc nie było to łatwym zadaniem. Dość powiedzieć, że Chevy Chase odszedł do Hollywood po jednym sezonie, a gdy wrócił prowadzić show jako gwiazda, pobił się z Billem Murray'em 3 minuty przed swoim monologiem. Zdarza się.

Odejście Chevy'ego było niezwykle symboliczne, bo wyznaczyło pewien kierunek dla aktorów. "Show reinvent itself" - program musi zastępować swoje gwiazdy, aby robić miejsca dla nowych talentów. Nikt nie przychodzi tam w pełni uformowany, bo nie da się tego nauczyć wcześniej. To o czym wspominałem wcześniej - wszystko dzieje się w biegu, show tworzy się na naszych oczach, na wizji tworzą się postaci i relacje między aktorami. I tutaj jeszcze bardziej widać geniusz Lorne'a: przez te wszystkie lata SNL odradzał się co najmniej kilka razy. Eddie Murray, Jimmy Fallon, Tina Fey, Dana Carvey, Andy Samberg, Kristen Wiig - oni wszyscy odchodzili do swoich karier, a "show must go on". I przedstawienie trwało, program utrzymywał się na antenie dzięki energii nowych postaci.

Historia SNL to także fascynująca opowieść o funkcjonowaniu całego przemysłu telewizyjnego jako takiego. Program faktycznie stworzył w ramówce takie miejsce jak "Sobotnia noc", bo wcześniej było to bardzo późno. Łatwo przeoczyć znaczenie Lorne'a, ale książka pokazuje błędy jego zastępców (sezony 6 - 10 były tworzone bez niego). Jane Dourmain według opinii zawartych w książce nie odniosła sukcesu, bo nie była scenarzystką - nie wiedziała jak działa program.
Jej następca, Dick Ebresol (który miał również ogromną rolę w stworzeniu show) przywrócił program na właściwe tory, był świetny w kontaktach ze stacją NBC, ale on z kolei... nie rozumiał komedii i nie wiedział co jest zabawne. Co jednak bardziej istotne - nie zachował równowagi pomiędzy starą załogą scenarzystów i nowych performeramów, a gwiazdami. W stałej obsadzie znalazł się wtedy gwiazdorski Billy Crystal i chociaż pracował bardzo ciężko, to niekoniecznie chciał ryzykować ze "zwykłą" ekipą. A pisanie skeczów to proces kolektywny. Lorne być może nie pisał tak dużo materiału, ale przewidywał kto jest zdolny i w którą stronę popchnąć scenarzystów. Czy inaczej - kreować trendy, a nawet kulturowe tendencje w całej amerykańskiej kulturze.



Saturday Night Live to aktorzy grający swoje role, producent ustawiający ton całości, ale nie byłoby komediowego głosu bez słów. Pisałem o legendarnych performerach, Lorne Michelsie, a postacią symboliczną dla znaczenia scenarzystów jest Seth Meyers, head writer programu w latach 2006 - 2014. Wśród scenarzystów były też gwiazdy, min. Conan O'Brian, Bob Oderking, Larry David, Al Franken, John Mulaney... A więc "head writer" to szef scenarzystów, osoba która nadzoruje poprawki i pisze najważniejsze skecze (na przykład debaty polityczne i monologi gwiazd). Jest to umiejętność w dużej mierze techniczna, redaktorska. Ale równie istotna jak warsztat jest umiejętność rozpoznania głosów postaci, współpraca z autorami skeczów i dopasowanie się do ich mocnych stron.

Cichy bohater - stworzył przyjazne środowisko pracy, co jest niezwykle istotne we wspólnym tworzeniu materiału. Jego droga w show polegała na rozpoznaniu własnych ograniczeń. Zaczynał co prawda jako jeden z aktorów, ale pisał dużo skeczy; właściwie więcej pisał, niż występował, bo nie miał wielkiego talentu do postaci, czy naśladowania. Uratowała go Amy Poehler, przekonana, że Seth poradzi sobie u jej boku na stanowisku prowadzącego segment Weekend Update (będący parodią serwisu wiadomości). I faktycznie - występowanie pod własnym nazwiskiem jako "Seth Meyers" i realizowanie się jako główny scenarzysta okazało się dla niego najbardziej satysfakcjonujące niż popisywanie się głosami i aktorstwem. Najbardziej podziwiam u niego zabawę żartami, które są naprawdę nieśmieszne. (Jak w tych Bloopersach). Wszyscy kojarzą, jak powiedzieć dobry żart i jak na niego zareagować, ale jak wybrnąć z żenady? To już wyższa szkoła rozumienia dowcipu: nie tylko wiesz, że jest on niedobry, ale też dajesz to do zrozumienia publiczności.

Dostał swój własny Late Night, ale nic dziwnego, że znalazł swój styl dopiero, gdy skupił się na A Closer Look - segmencie, w którym zamiast tradycyjnego komediowego monologu przez 10 minut tłumaczy kwestie dotyczące amerykańskiej polityki. To kilka minut samego tekstu, nabite informacjami, które przedstawiają pełne spektrum nudnych informacji ze świata. Głównie ze świata polityki, co okazało się niezwykle istotne w epoce prezydenta Donalda Trumpa.

Podobnie wygrał w ostatnim czasie, prowadząc ceremonię rozdania Złotych Globów. Jako "straight white male" miał bardzo ciężkie zadanie mówienia o seksskandalach w Hollywood, ale wybrnął z tego wybornie: ustawiając się w cieniu i w bardzo stonowany sposób oddając po prostu głos faktom - tak jak czyni to w swoich relacjach z wydarzeń w dnia w Late Night. Ricky Gervais nie powstrzymałby się przed zbereźnymi żartami i hejtami, ale to była ostatnia potrzebna rzecz w tej i tak niezręcznej sytuacji. Poza tym, potrafił zażartować ze śmierci Weinsteina, dwa razy przywołał Kevina S. no i (wreszcie ktoś!) zjechał Woody'ego Allena. Piękny dowcip z naręczem nagród dla Meryl Streep i Spielberga, puszczenie oka do Williama Dafoe i - the last, but not least - Amy Poehler, która pięknie podsumowała cały problem z władzą kolesi. Klasa i elegancja, która wynika z doskonałego skrojenia komediowego materiału.





Komediową Noc Na Żywo możemy od pewnego czasu zobaczyć także w naszym kraju - jakiś czas temu swoją premierę miała lokalna wersja wielkiego show, SNL Polska. Nie jest to miejsce na oceny tego jakże ambitnego przedsięwzięcia, ale niestety, nie wróżę mu wielkiego sukcesu. Chociaż obsada składa się z aktorów teatralnych, to są oni jednak dość zaawansowani wiekowo - dobrze, że mają doświadczenie w występowaniu na żywo, ale może brakować energii i nuty spontaniczności. A w ostatnich dwóch odcinkach złamano dwie żelazne zasady SNL.

Po pierwsze, do prowadzenia programu zaproszono Igora Kwiatkowskiego, znanego z "roli" Mariolki w kabarecie Paranienormalni. I już nie wiadomo, czy twórcy SNL Polska chcą rzeczywiście tworzyć nową jakość, czy też będą odnosić się do żenującego poziomu żartownisiów znany z kabaretonów na Dwójce. Byłoby to na pewno łatwiejsze, ale Saturday Night Live od samego początku było pisane w ambitny sposób. Drugim złamaniem zasad była sytuacja z ostatniego odcinka, którego gospodarzem był Tomasz Karolak. Podczas odgrywania jednego ze skeczy aktor nie potrafił powstrzymać się od śmiechu i zaburzył ciągłość sceny. To wydaje się super zabawne i takie spontaniczne, ale Lorne nienawidzi jak ktoś się gotuje na scenie (Andy Samberg i Adam Sandler zrobili nawet o tym cały Digital Short). Jest to nieprofesjonalne i niszczy strukturę spektaklu napisanego przez scenarzystów - pewnego rodzaju przymilanie się publiczności, rozśmieszanie jej na siłę ze średniej jakości materiału.

Twórcy Saturday Night Live stworzyli nową jakość komedii, bo byli odważni w prezentowani świeżego spojrzenia - żarty niekoniecznie musiały bawić publiczność, to scenarzyści programu narzucali swoje poczucie humoru. Bogactwo kreacji aktorskich i ambitne zasady pisania scenariuszy nie są tym, co najbardziej kojarzy się z komedią. Niesłusznie, bo humor to nie jest słaby kabaret, w którym wystarczy się wygłupić i rzucić przekleństwem. Saturday Night Live to miejsce dla największych profesjonalistów, którzy przedstawiają zupełnie odmienny punkt widzenia i bawią się gatunkami, oraz zasadami popkultury. A tylko przy okazji świetnie się bawią - śmiech jest nagrodą za dobrze wykonaną pracę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz