background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

czwartek, 14 stycznia 2016

Duży spryciarz

The Big Short (2016)
reż. Adam McKay


Joseph Cambell, wybitny antropolog i religioznawca, który miał swój wkład w sukces Gwiezdnych Wojen, w swoich badaniach nad strukturami mitycznymi wspólnymi dla wszystkich kultur wyróżnił pojęcie "trickstera". Jest to "sprytny zwierzak, lub ptak; kradnie ogień i przekazuje go całej sztafecie ptaków lub zwierząt biegnących za nim". Korzystając ze sprytu i niewielokich rozmiarów trickster zdobywa od wielkich jego świata rzecz potrzebną do usprawniania egzystencji swoich ziomków. Takimi tricksterami można nazwać bohaterów reporterskich książek Michaela Lewisa - Moneyball i The Big Short. Obie zostały zekranizowane - pierwsza z nich opowiada o menedżerze baseballowym (w tej roli Brad Pitt), który wykorzystując analizę statystyczną, nieufność do tradycyjną zasad rynku i matematyczną arogancję innych drużyn kupuje za niewielkie pieniądze świetnych zawodników. Podtytuł książki to Nieczysta gra, bo wszystko kręci się wokół pieniędzy - drużyna Billy'ego Bane'a jako biedna musi liczyć na potknięcia decyzyjne większych firm. Które są na szczęście zaślepione bogactwem gardzą wiedzą i przestają kierować się racjonalnymi przesłankami.

Motyw ten powraca w The Big Short, filmie który można oglądać teraz w kinach. Grupa mniejszych inwestorów zauważa nie tyle lukę, a wielką dziurę w rynku nieruchomości USA; postanawiają więc wykorzystać niewydolność systemu, aby zarobić na jego nieuchronnym upadku. Tak samo jak menedżer z Moneyballa, nie mogą uwierzyć, że to co dla nich jest logiczną oczywistością, uchodzi uwadze całemu światu bankowemu. "To gorzej niż zbrodnia, to błąd". Grube ryby i wielkie organizacje okazują się głupcami, dosłownie krótkowzrocznymi (świetny rekwizyt w filmie!), bo myślą tylko o następnej premii, o następnym przekręcie. Zadufanymi w sobie kretynami pewnymi, że hossa będzie trwać wiecznie.




Bardzo nie lubię Wilka z Wall Street, jeden z najgorszych filmów, na który straciłem pieniądze (w końcu o tym opowiada, hehs). Niekończący się pochód głośnych imprez, narkotyków i pijackich zabaw. Od samego początku wiemy, że główny bohater jest chciwym oszustem, dlaczego więc ciągnie się to aż 3 godziny? W jego charakterze nic się nie zmienia, cały czas jest tak samo irytujący, a ja jakoś i tak nie mogę uwierzyć Leo DiCaprio. The Big Short pokazuje, że wystarczy szybki montaż i uzasadnione wkurwienie aby skutecznie pokazać chciwość sektora bankowego. Po zwiastunie i gwiazdorskiej obsadzie spodziewałem się formalnej powtórki z (też świetnego) American Hustle - filmu napędzanego dynamizmem postaci. Big Short jest zabawny i szybki, ale dochodzi do tego metodami ustawionymi dokładnie w odwrotnej kolejności. Komizm postaci opiera się na niemal złowieszczym spokoju i powolnej, miejscami teatralnej ekspozycji. Genialny jest w swojej psychopatycznej oszczędności Christian Bale, który trochę przejął pozę napuszonego gbura Steve'a Carrela z Foxcatchera. On też tam jest, wdzięcznie wydzierając się w Big Shoucie, też oscarowo. Charaktery są świetnie przedstawione, nie przeszarżowane, intencje każdego z nich starannie wytłumaczone, podczas gdy wstawki montażowe to wspaniałe, rozbudowane formalnie szaleństwa. I dokładnie takie ma być, musi być efekciarsko, bo właśnie na tym polega kłamstwo rynków finansowych - sprzedają nie kredyty, ale piękne obrazki, muszą nas omamić błyszczącą konsumpcją aby odwrócić uwagę od rat i zepsutych mechanizmów finansowych.

Najmocniejszą stroną The Big Short jest bezbłędny montaż, wprowadzający doskonałą harmonię elementów filmu, sam w sobie grający ogromną rolę w kompozycji historii. Z jednej stronie absurdalni celebryci i pieski z internetu (razem z odpowiednio dobranymi piosenkami!) wprowadzają atmosferę karnawału wydawania, pusty śmiech komediowy, który siłą rzeczy musi przykryć poważne analizy gospodarcze. Ale zalew gagów tamują przekleństwa Steve'a Carella wołającego na betonowej dżunglji o odrobinę sprawiedliwości. W pewnym momencie ubawieni zastanawiamy się skąd ten grobowy ton, "why so serious"? Dramat spokojnie dogrywa koniec świata, abyśmy zdążyli się ocknąć i zobaczyć, że - oprócz bohaterów filmu - na kryzysie straciliśmy absolutnie wszyscy.


PS. Jeśli chodzi o Moneyball, to dobrze że udało mi się przeczytać książkę, bo scenariusz adaptowany Aarona Sorkina skupia się bardziej na osobistej historii głównego bohatera, oscarowo zmęczonego Brada Pitta. Który powinien dostać tą złotą nagrodę, ale i tak polecam film i papierowy pierwowzór #ciężkieksiążki. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz