background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

wtorek, 14 lutego 2012

About today

Walentynkowe smęty dopadły i mnie, nie mogło być inaczej, w naturalną tematykę tego bloga nieomal wpisane są tego typu okazyjne komentarze. Aż mi głupio jak patrzę na to pierwsze słowo na W. Ale cóż, istnieje taka piosenka The National z niesamowitym tekstem, który sam w sobie staje się oddzielną historią. Wycinkiem z randomowego życia, przerażająco pasującym do każdego. Ciepłe bębny nakreślają potulną przestrzeń życiową, w której podmiot liryczny nie potrafi poradzić sobie z odejściem bliskiej mu osoby, ze strachem.
(Miało być bez egzaltacji, grzeczne przedstawienie na afiszu, ale ta zwyczajność czyni ten tekst jednym z najwybitniejszych w historii muzyki)

About Today
(jednoaktówka)



Today you were far away
and I didn't ask you why
What could I say
I was far away
You just walked away
and I just watched you
What could I say

How close am I to losing you

Tonight you just close your eyes
and I just watch you
slip away

How close am I to losing you

Hey, are you awake
Yeah I'm right here
Well can I ask you about today

How close am I to losing you
How close am I to losing

niedziela, 5 lutego 2012

KROPKI - KRESKI : London Bye Ta Ta

David Bowie - At the Beeb (1968 - 1972)

God blees Bowie i plees, daj mi ogarnąć jego geniusz.
Muzyk, performer, aktor, kosmita, pre-hipster, wokalista, saksofonista, slalomista, biseksualista, anglista, skandalista, producent, uczeń Lennona.

sobota, 4 lutego 2012

Let's play. Dominoes.

Apparatjik - We are here (2010)

Apparatjik to grupa, która przy okazji nowej płyty (ale nie tej opisywanej przeze mnie) zdecydowała się na dość zaskakującą proźbę o pomoc. Zaproponowali oni fanom faktyczny udział w procesie tworzenia płyty - jako producenci. Tak więc poprzez aplikację na (oczywiście) iPada słuchacze otrzymali różnorakkie ścieżki u wymyślne opcje swoich pięciu groszy zza wyimaginowanej konsolety. Chociaż nie będę pisać o tej płycie i nie wiem w sumie, czy została już do koca stworzona, to sam pomysł est niezwykle ciekawy i wskazuje na dobre chęci i poczucie zabawy tego zespołu.



Apparatjik to tak zwana "supergrupa" czyli kolektyw złożony z muzyków znanych już i lubianych przez szerszą publiczność. Z tej wstydliwej nico sławy muzycy uciekają konsekwentnie w dehumanizację. W materiałach źródłowych przedstawiają się jako produkt studyjny w kolorowych kwadratach zamiast głów. Jest to chwyt nieco ograny (Gorillaz!), ale w tym przypadku podszyte jest to ironią i w śmiechowy sposób. Jednakże od pierwszej piosenki jesteśmy obrzucani połamanymi bitami i ochłapami ostrych klawiszy. W Deafbeat nieco plastikowe fale elektroniki są szczelne, ale pod koniec wyłania się zmodyfikowane zwolnienie wokalu jeszcze bardziej oziębiające nastrój. Wszystko jest dokładnie obliczone i skrupulatnie ustawione, łącznie z przemykającym wokalem refrenu. I wciąga. Następny Datascroller jest bardziej już urozmaicone, wieloznaczne. Początkowe uderzenia elektronicznej perkusji (bujają!) jeszcze bardziej odpychają sekcję i zniechęcają do emocjonalnego zaangażowania. Pokuszę się nawet o porównanie do mechaniczności Republiki, ale zamiast upiornego zejścia Kombinatu refren przynosi ukojenie otwarcie na przesterach i "ładną" delikatną wokalizę z najprawdziwszym pianinem. Bardzo mi się podoba ten brzmieniowy kontrast programowania i nerwowości zwrotki z uniesionym refrenem z wykrzyknięciem na końcu. Ale zupełne przyznanie się do homo sapiens sapiens następuje przez rozpaczliwą solówkę gitary, która nagle ujawnia całą swoją organiczność. Tak jak w U2 pocianie po najcieńszej strunie jest Prawdą i słychać w tym Duszę.
Arrow and Bow to już bezpośredni dowcip z Fitter Happier i całej idei OK Computer. Zamiast płakać i martwić się, muzycy wpadają w szale kicanie i iście dziecięcą zabawę. To zapewnianie We are gona get there i sielsko-organowe rozwiązanie refrenu jest naprawdę fajne i odkrywa całe pokłady joyfulowości n a tej płycie (niewinne Arrow and bow on your window, tłumiona popowa forma). Jednym z członków zagadkowego bandu jest producent Martin Terefetak więc poukrywanie tam i ówdzie zabawek-niespodzianek jak np. zbitka w outro In a quiet corner nie sprawiła mu zapewne problemu podobnie jak sterylna czystość brzemienia. Szkoda, że nie wszystko da się błyskotliwie ożywić wiosłem - Jesie jest zbyt nijakie i jesteśmy już  obeznani w humanoidalnych i nachalne grady nie są niczym specjalnym,. Wszystko trzyma się ładnie na motoryce i ta gitarka dalej jest tylko ładna.



Apparatjik jest zespołem, w którym największe znaczenie ma klawiszowiec A-ha Magne Furuholmen. Zdecydowanie najważniejsza rzeczą w tym kolektywie jest przywrócenie ducha tego klasycznego zespołu op, który dwa lata temu definitywnie zakończył działalność. Szlachetny rodowód słychać szczególnie w Snow Crystals - tylko członek skandynawskiego bandu mógł przedstawić tak doskonałe harmonicznie pulsowania klawiszowe. (Przypomnę tylko o swoistym casusie A-ha  - uwielbiają ich i poważają prawdziwi muzycy "poważni" i tacy wykształceni w konserwatoriach). Bardzo chwalebne jest promieniowanie tą europejską elegancją w dzisiejszych chałupniczych czasach, zaprawdę. Bębny są ledwo słyszalne, bo falujące syntezatory fantastycznie przedzierają się z melodią. Jest w tym coś klasycznego, czuję się jak w przed-XXI wiecznym domu (inna sprawa, że nie wiem, czy słuchałem wtedy muzyki, ale tak ładnie brzmi). Gitary mkną inthe speed of sound i cały utwór prowadzi stąd do ośnieżonej bezkresności. Dalej - Supersonic Sound tak samo czerpie z tej romantyczności lat 90tych. Nie chłodnej, ale wycofanej, pogłębionej miękkimi organami. A falset w refrenie to już temat na osobą rozprawkę - znak firmowy Mortena Harke (czyt. wokalisty A-ha) przeszedł już wszzak do historii. Tutaj uzupełniono to lirykami udanie nadającymi realizmu do posągowej nieco i gładkiej stylistyki tego słynniejszego zespołu z Norwegii.
Pastelowe smugi powracają w Antlers, a tam dodane z kolei prawdziwie rozedrganą. nieco brudną gitarę rozkrawającą spokój. Te podszepty i podchody w przygaszonym świetle są ważne nawet w popie as well.

Apparatjik łączy A-ha z nowoczesnością nie tylko w warstwie brzmieniowej. Za mikrofonem stanął wokalista alternatywnej grupy múm i naprawdę słychać tą prostotę i "inniejsze" środki wyrazu. Szumiące In a quiet corner zasypuje nas swoją łagodnością w całości. Najprostsza ballada akustyczna z chórkami, dzwonkami i wyciem w rogach refrenów. Świątecznie wręcz się robi ah, sielsko anielsko. Miło, miło, miło i ta miło-ść jest tematem przewodnim We are here. Totalny luz i luba leniwość. Czym innym jest Just kids jak nie przyjemnym muzakiem (jeszcze o dzieciach!). Chórkowe wysokości rozpływają się i nie potrzebują już jkaiegoś większego powodu. Jednak trochę szkoda, że "tylko" tak, bo kończące Quiz Show zdaje się być bardziej obiecujące na początku. Nie zmienia to faktu jak ładnie, popowo się tego słucha.



Apparatjik wydaje się być jedynym sensownym powodem, dla którego bycie psychofanem Coldplay ma wciąż jakikolwiek, sens. Gdybym bardziej dokładnie śledził ich poczynania, o We are here dowiedziałbym się odpowiednio wcześniej, bo basista Zimnograjków Guy Berryman udziela się tez w Apparatjik. Ciekawe czy Krzysiek Marcin pamięta jeszcze jak wielkim fanem A-ha był za młodu. Podejrzewam, że płacze teraz z frustracji dlaczego zamiast w pocie czoła zarabiać kolejne miliony nie może grać takiej zwyczajnej i swobodnej muzyki jak jego skandynawscy kumple.Electric Eye posiada jeden z tych ogromnych stadionowych akordów, ale jakby celowo neutralizują tą bombę idealnie pukając fortepianem. Linię basu łatwo można sobie wyobrazić w takim Lost! ale niestety, Coldplay nie są już zdolni do takiego igrania z melodią. Kwintesencja filozofii grania Apparatjik - potężne uderzenia obrywają kolejne kondygnacje podczas gdy przebojowa pulsacja trwa/gna.

czwartek, 2 lutego 2012

KROPKI - KRESKI : I've driven in the dark with echoes in my heart


Jeden z wielu olśniewających plakatów koncertowych zespołu Wilco.
 

 The Music Hall at Fair Park / Dallas,TX / 29 Nov 2011

środa, 1 lutego 2012

It may be aimed at you

Violens - V EP (2008)

Stała się rzecz niesłychana, nie do uwierzenia - na alternatywnej scenie muzycznej istnieje zespół chwalony i hołubiony za sztukę pisania piosenek, za "songwriting". Nie za klimat, nie za rewelucyjną stylistykę, nie za lewackie teksty, nie za wielkie usta, nie za wymyślenie nowego gatunku czy urozmaicenie życia nieżalowych  blogerów. Ja sam jestem zmęczony tymi czilłejwami (do tej pory nie słyszałem Toro Y Moi i jestem z tego dumny!) oraz uparcie szukam w muzyce takich instrumentów jak... no instrumentów w ogóle, na których się gra, a nie programuje. Nie chce mi się już czekać 2 minuty na niesamowite przejście brzmieniowe, sztuczkę producencką (z koniecznym zastrzeżeniem, że "słuchanie dustepu na komórce jest jak słuchanie dustepu na laptopie). Nie mam siły cały czas siedzieć na Pichforku i niszowych blogach, uczyć się skomplikowanych nazw kolektywów, aby później zauważyć, że gdzieś tam jedynak w singlach roku Claims Casino to kopia Chemical Brothers. Chcę słuchać muzyki, która robi coś zauważalnego w mojej głowie, lędźwiach, ramionach czy sercu. Kto by pomyślał, że ktoś jeszcze przejmuje się takimi hasłami jak harmonia, sekwencja akordów, gitara akustyczna czy wreszcie normalność.

Grupa tak zgrabnie komponująca songi to Violens, które najłatwiej byłoby mi przyrównać do The Smiths. Rozwlekłe, rozmarzone wokale, pędząca i znacząca perkusja, wyraźnie punktujący bas. Brak tylko wyraźnej gitary Marra, ale za to na pierwszym planie pozostają AKORDY i mająca wolną drogę melodia. Chociaż jedną nogą siedzi to w klasyce piosenki indiepopowej, jednocześnie dostaje ogromnego kopa i niesamowitą energię. Znakiem nowoczesnych udziwnień jest totalna bezkompromisowość w łączeniu melodii i rozwijaniu prostych środków. No i bezczelna melodia.




Already over wprost rozpoczyna się  w e s t c h n i ę c i e m. Ucięty akord pudła zostawia takt niedokończonym. Chociaż podbijany widełkami wokal konsekwentnie podwiewa, jest pewnie zawiedziony, że zabrakło mu energii, albo do czegoś. W refrenie te jakże znaczące słowa faktycznie wracają over and over  fatalnie zapętlając się w informacji o końcu. Zaprawdę, to właśnie Morrisey potrafił jako pierwszy włożyć do heart-braking songs taką dawkę energii. Podbijane natrętnym basem stają się te słowa ostatnim wspomnieniem, do którego się cały czas nieświadomie wraca, gdy szok jeszcze nie minął, a cień nie zniknął. Podczas tego sennego uniesienia to linia basowa sprowadza na ziemię i zniekształca złudzenie wycelyzowanym zwrotem.



Następne Spectator & Pupil ma więcej zdecydowania, ale jakie to są chwyty! Ich zmiana i ułożenie jest wirtuozerskie, riff jeździ po całym gryfie i jest jednym z lepszych progresji akordowych jakie słyszałem w życiu. Równie dobrze ich akcja mogłaby się dziać w nierealnośći, ale ten rytm samych uderzeń w akordy wylewa się ze słuchawek. Melodia pędzi jak jakiś szybki pojazd i bas może czynić swoją własną melodię, uinikalny podkład (chociaż takie określenie zdaje się tutaj obraźliwe). O ile zwrotka jest słoneczną ginitwą, to w refren zostajemy przeniesieni przez przedziwny portal w nie-rzeczywistość, z innymi prawami fizyki. Wokalizy idealnie się przemieniają, zmieniają i uplastyczniają na nowym widoku. Akcent talerza odsyła odlatujący wers i w jego miejsce przebija i materializuje się następny głos; ale brzmiący tek samo. Owszem, The Smiths byli "elastyczni" ale ich młodsi koledzy poszli o krok dalej w mniej oczywiste peturbacje harmoniczne, które przelewają się w ich rękach.



Zakończeniem krótkiego, trójstronnego opowiadania jest zróżnicowany finał Violent Sensation Descends. Gdy zdobędziemy się na ten ostatni indeks zaatakuje nas zgiełk i niepewność w niestabilności. Cały czas jest w tym jednak ulotny romantyzm, chemia, nieśmiały flirt. Tak bardzo bowiem wszystkoo się krystalizyuje w ożywczym refrenie, który wjeżdża na piękną przestrzeń. Wcześniej - nie wiemy co będzie za następnym rogiem czyt zakrętem. Refren to uwolnienie z pomyślnym rozwiązaniem You've now got a ton of pain to carry through, ale ma już kto się tym zająć; jasne.

Miałem pewien problem z tym dyskiem natury, rzekłbym, technicznej. Niby Epki publikowałem w dziale SP 7" ale wtedy to był Koldplej tylko. Pierwszy raz chyba mam do przyjemnego czynienia z tak równym zestawem piosenek absolutnie wybitnych. Zdarzyło mi się słuchać tych trzech utworów 4 razy z rzędu, co mogę tylko porównać do repetycji Revolvera, ale to inne czasy. Extended Play kompletne.

Third

Portishead - Third (2008)

Wracam, już jestem/
Oczywiście przepraszam za te przedłużone ferie zimowe, ale naprawdę miałem wielkie plany w związku z moimi drugimi urodzinami sit-and-wonder.blogspot.com. Nowy layout i wygląd stronki dalej jest robiony przez Mikołaja. Fakt - tylko moją winą jest to, że naiwnie wierzyłem, że zdąży on na kalendarzową Rocznicę Dwóch Lat Działalności.

Jeszcze raz za to przepraszam, ale tak długa przerwa w publikowaniu dała mi swoją nauczkę i karę dla mnie. Przy okazji wpędziła mnie prawie w depresję i wydałem 2 peleny na kupno legalnego MP3 Ostatecznego rozwiązania naszej kwestii live zespołu Afro Kolektyw z płyty Offsesje 2, aby gardzić światem (całym). Przypomniało mi to cel istnienia tego bloga - robienie korzyści z nadmiernego słuchania muzyki i pokazywanie komukolwiek, że fajnie piszę i czasem wpadnie mi do głowy ładne, poruszające i przesiąkające muzykę zdanie. Potrzebuję jakiejś namiastki "swojego miejsca" w którym (z założenia) byłbym czytany z uwagą i zainteresowaniem.

Z okazji tych 2 lat chciałbym wysłać w świat kilka podzękowań dla kilku osób, bez których świętowanie to nie miałoby najmniejszego sensu, bo sit-and-wonder byłoby malutkie, smutne i nudne. Te kilka osób zasłużyło sobie na wymienienie ich z nazwiska, bo stworzyły największy wpływ i bez każdej z nich nic nie byłoby takie fajne jak teraz.
Chronologicznie więc dziękuję najwcześniej Joannie Z. która obecnie ma mnie głęboko w de, ale przez długi czas była dla mnie intelektualnym guru, nauczyła mnie dobrego i stonowanego gustu muzycznego i  na pewno miała ogromny wpływ na moją osobę. Wyszło jak wyszło, szkoda, ale bez niej tego bloga nie byłoby na pewno, w ogóle takiej możliwości.
Dziękuję Zuzie i Kance, że zawsze pamiętały o tym, że w ogóle coś piszę raz na pół roku i dzielnie upominały się o coś nowego. Chociaż nijak nie chciałem wziąć się do roboty, to cały czas miałem świadomość, że jestem jednak "blogerem".
Dziękuję Paulinie, ze pewnego wieczora objawiła się nam jako idealny target dla bloga muzycznego z elementami ekspresjonizmu. To dzięki niej, dla mniej zacząłem pisać naprawdę regularnie i od tego spotkania, od tego wpisu oznaczam faktycznie nowy kierunek dla pisania.
Napisałem "objawiła się dla nas" bo także Mikołaj chciał się jej przypodobać i otworzył mi pośrednio oczy na istnienie innych, bardziej "normalnych" form muzykopisania np.: recenzje płyt. Jego świetlany pomysł na wspólną stronę o muzyce acrosstheuniverse.pl oczywiścnie nie doszedł do skutku, ale pozwolił mi na wyrwanie się z dyktatu "odpowiedniej formy" io coraz dłuższych i dziwniejszych raportów o stanie mojego wewnętrznego ja.

And the last but not least... dziękuję absolutnie wszystkim czytelnikom, promotorom, każdej osobie, która kiedykolwiek tu weszła i podobało się jej i nie.To Wy sprawiacie, że cały czas piszę i mam dla kogo to robić.

PS. Mam już gotowe 1,5 posta, więc już za chwilę powrócę tak naprawdę.