Poznajcie historię Reenata Vandepapaliere - człowieka, który wydał pierwsze kasety Aphex Twina, zebrał za to srogie cięgi, zderzył się z wielkim labelem, zwinął swoją wytwórnię, hodował konie i wrócił w samą porę, aby odkryć Jamesa Blake'a. Pierwszego dnia festiwalu WROsound odbędzie się
showcase jego wytwórni R&S Records, w barwach której wystąpią Alex Smoke, Lone i Meeting by Chance (solowy projekt Marcina Cichego).
R&S to belgijski label założony przez małżeństwo Reenata Vandepapaliere i Sabine Maes.
Historia jego twórcy jest dość typowa: Reenat był sfrustrowanym bębniarzem, który co prawda nie miał talentu muzycznego, ale chciał być blisko muzyków. Pracował w sklepie płytowym, gdzie zdobywał nagrania w bardzo analogowy sposób: przegrywając płyty na kasety i zbierając pojedyncze kawałki, które wydały mu się interesujące. Nie było jeszcze internetu, więc chcąc znaleźć inną, ciekawą muzykę trzeba było odwrócić sposób jej dystrybucji: sprawić, żeby taśmy spływały do ciebie. Tak właśnie powstała wytwórnia Reenata &Sabine, w 1983 roku.
Ciekawszy wydaje się sposób, w jaki Gandawa - miasto w zachodniej części Belgii - stała się nagle centrum nowej elektroniki. Nie do Nowego Jorku, nie do Londynu: najciekawsi artyści wysyłali swoje nagrania do mniejszego z państw europejskich. Jeszcze w białych, nieoznakowanych kopertach, na których czasem tylko znalazło się miejsce na nazwę projektu i numer telefonu.
Na jednej z nich pojawił się numer do Joeya Beltrana, którego Energy Flash faktycznie zwróci międzynarodową uwagę na belgijską wytwórnię. Później R&S wypromowało Derricka Maya, oraz Carla Craiga, potwierdzając swoją pozycję wytwórni poszukujących nowych rytmów techno. To wciąż jednak nie wystarczało Renaatowi, który cały czas chciał czegoś nowego - to coś przybyło z Anglii w osobie Richarda Jamesa znanego jako Aphex Twin.
Legenda głosi, że młodziutki chłopak (było to w 1991 roku!) przyjechał do Belgii z paczką zapełnioną kasetami magnetofonowymi. Swoje ścieżki i syntezatory nagrywał na pojedynczy kaseciak, bo nie posiadał bardziej zaawansowanego sprzętu. Jedna nagrywarka, jeden miks, jedna kaseta. Reenat pomyślał „Jezusie najwyższy, ten koleś jest z innej planety!”.
R&S od razu wydał dwa “zbiory” Richarda Jamesa, które spotkały się z... dość gwałtownym przyjęciem ze strony miłośników ówczesnego techno. Pierwszy album Aphex Twina, Selected Ambient Works 85–92 jest teraz uważany za płytę klasyczną, przełomową na równi z pracami Briana Eno. Jednak zaraz po wydaniu wiele słuchaczy elektroniki zarzucało Reentatowi, że wydał jakiś chłam, bałagan, którego nikt nie potrafił zrozumieć. Ale cóż, taka jest właśnie filozofia budowania wytwórni w zamyśle Reenata – zawsze szukać czegoś nowego. Twórca R&S bez zmrużenia oka deklaruje, że gdyby działał jak inne wytwórnie, zanudziłby się na śmierć.
W tym samym czasie R&S zapisało się do annałów muzyki house dzięki przebojowi, który wydarzył się całkiem przypadkowo. Jaydee wydał swój kawałek Plastic Dreams, który wystrzelił na 1. miejsce tanecznych list przebojów. Jak mówi Reenat „nie było to sprzężone z zapotrzebowaniem rynku, czy z tym co się działo w klubach”.
Taki hit zmienia zasady gry - szczególnie na początku lat 90tych, które przeniosły garażowe zespoły (jak Nirvana) i niezależnych wykonawców (Primal Scream i Creation Records) do głównego nurtu. R&S zdecydowało się na rozpoczęcie współpracy z korporacją Sony. Ale od razu pojawiły się problemy: typowe dla relacji małej i wielkiej wytwórni, oraz bardziej osobiste przytyki. Reenat z rozżaleniem przyjmował kolejne, narzucone mu z góry plany podbicia rynku – miał szukać Następnej Dużej Rzeczy, co zupełnie kłóciło się z podstawowymi założeniami R&S Records.
Jak wspomina Reenat: “byłem wkurzony, poczułem się w odstawce, nikt nie będzie rozkazywać co mam robić we własnej wytwórni. Ale patrząc z dzisiejszej perspektywy, jestem dumny – coś sobie udowodniliśmy, to że byliśmy faktycznie najważniejszą wytwórnią. Która pozostawała przecież bardzo niezależna – bez biznesplanu, bez umów, weszliśmy na poważny rynek prosto z ulicy”.
Znudzony biznesem i rozczarowany rozwojem sceny Reenat zdecydował, że nad R&S zapadnie cisza – dosłownie i w przenośni. Zamknął biuro i razem z żoną przeniósł się na farmę, gdzie hodowali konie. Przez sześć lat nie słuchał nowej muzyki, spędzając czas w kompletnym spokoju.
Kolejna legenda mówi o wizycie gości na farmie państwa R&S. Byli kompani namówili małżeństwo do powrotu do działalności wydawniczej. Pojawiła się inspiracja i płyta, która ustawiła na nowo zasady gry - Mala Buriala. “Dustep połączony z techno naprawdę zmienił scenę muzyczną, coś zaczęło się dziać”.
Kiedy wreszcie Reenat i Sabine wzięli sprawy w swoje ręce, wydawnictwa R&S wróciły na właściwą ścieżkę. Vandepapaliere znowu chodził do klubów - tańczący 57-latek dopytujący się Dja o tracki. I tak spotkał Jamesa Blake'a, którego imponujące sety zwróciły uwagę katalogu R&S. Reenat odkrył kolejną gwiazdę.
James Blake przemknął już do mainstreamu, stając się symbolem songwritera nowej generacji, a klejnotem w koronie nowego rozdania R&S jest Lone, którego album Airglow Wires na nowo wprowadził belgijską wytwórnię do pierwszej ligi. We właściwym dla niej stylu: prowokacyjnie i poszukująco.
Reenat słucha nie tylko muzyki tanecznej – zna się na soulu i jazzie, lubi też bardziej akustyczne brzmienia. Nie zawsze może być sobotni wieczór, bo jak mówi szef R&S: “muzyka musi mieć swój czas i miejsce.Chodzi o atmosferę i uchwycenie właściwego momentu”. Z potrzeby uporządkowania doznań, w ramach R&S powstała mniejsza wytwórnia Apollo Records, nastawione na bardziej spokojne dźwięki. Apollo wyrosło z potrzeby zachowania balansu; płyty z tym znaczkiem są pewnym odprężeniem, ale naturalnie chodzi o różnorodność katalogu. I właśnie w tym wydawnictwie swoje nagrania wydaje Marcin Cichy - jako Meeting by Chance rozszerza swój jazzujący katalog znany z formacji Skalpel.
Historia Reenata pokazuje, że także w działalności wydawniczej trzeba upadać i odradzać się na nowo. W muzyce tanecznej chodzi przecież o ruch - nie tylko pomiędzy gatunkami, ale też pomiędzy klubami, różnymi mniej lub bardziej metaforycznymi scenami, bo „kultura taneczna rodzi się na ulicy. Czasami też,w momencie wydania nie da się do końca jej zrozumieć”. W tym szaleństwie jest metoda - jeśli teraz nie kupisz płyty debiutanta ze znaczkiem R&S, możesz już zacząć zbierać na reedycję tego samego wykonawcy - muzyka wydawana przez Reenata Vandepapaliere jest bowiem muzyką przyszłości.
Reenat słucha nie tylko muzyki tanecznej – zna się na soulu i jazzie, lubi też bardziej akustyczne brzmienia. Nie zawsze może być sobotni wieczór, bo jak mówi szef R&S: “muzyka musi mieć swój czas i miejsce.Chodzi o atmosferę i uchwycenie właściwego momentu”. Z potrzeby uporządkowania doznań, w ramach R&S powstała mniejsza wytwórnia Apollo Records, nastawione na bardziej spokojne dźwięki. Apollo wyrosło z potrzeby zachowania balansu; płyty z tym znaczkiem są pewnym odprężeniem, ale naturalnie chodzi o różnorodność katalogu. I właśnie w tym wydawnictwie swoje nagrania wydaje Marcin Cichy - jako Meeting by Chance rozszerza swój jazzujący katalog znany z formacji Skalpel.
Historia Reenata pokazuje, że także w działalności wydawniczej trzeba upadać i odradzać się na nowo. W muzyce tanecznej chodzi przecież o ruch - nie tylko pomiędzy gatunkami, ale też pomiędzy klubami, różnymi mniej lub bardziej metaforycznymi scenami, bo „kultura taneczna rodzi się na ulicy. Czasami też,w momencie wydania nie da się do końca jej zrozumieć”. W tym szaleństwie jest metoda - jeśli teraz nie kupisz płyty debiutanta ze znaczkiem R&S, możesz już zacząć zbierać na reedycję tego samego wykonawcy - muzyka wydawana przez Reenata Vandepapaliere jest bowiem muzyką przyszłości.
PS. Podczas pisania tekstu korzystałem z In Order to Dance: The Story of R&S Records i wywiadu Reenta dla magazynu Clash.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz