background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

poniedziałek, 21 grudnia 2015

WROsound relacja 1/2: Silence is what nobody wants

(fot. Karol Czapski) 


Relacja z pierwszego dnia WROsoundu - piątek 4 grudnia w Imparcie.

Ghosts of Breslau 
Festiwal otworzyły Duchy Wrocławia. Nie chodzi jednak o widowiskowe figury przygotowywane na uroczystość otwarcia Europejskiej Stolicy Kultury (Przebudzenie Mocy już 15 stycznia), ale projekt Patryka Balawendera. Był to jego pierwszy koncert w rodzimym mieście - trudno w to uwierzyć, gdy uświadomimy sobie jak istotną część jego twórczości stanowi sam Wrocław. Ambientowe dźwięki dosłownie przenoszą atmosferę dusznych osiedli zamkniętych poniemieckimi kamienicami, a warstwa niesamowitości przypomina field - recording zjawisk paranormalnych. Pomijając już warstwę muzyczną (w przypadku tego gatunku szczególnie rozproszoną w ogólnym klimacie), wyświetlana w tle panorama wrocławskich kamienic nie mogła być lepszym obrazkiem rozpoczynającym WROsound.








Endy Yden
Najbardziej staranny koncert festiwalu. Andrzej Strzemżalski wciąż czeka na premierę debiutanckiej płyty, ale na scenie Impartu zobaczyliśmy w pełni ukształtowanego artystę. Bardzo świadomego - swojego materiału, stylu muzycznego i kształtu w jakim chciałby zaprezentować się publiczności. Za mało jest wykonawców, którzy myślą o całości doświadczenia koncertowego, a Endy nie dość że podkreślał różnorodne elementy aranżacji i zachowywał równowagę pomiędzy mocniejszymi/lirycznymi akcentami, to jeszcze zadbał o wsparcie tria smyczkowego 7.1 Trio. Tour the force dowodzonej przez Ydena ekipy był cover legendarnego (dla geeków?) zespołu Talk Talk - prawie 5-minutowa wersja Live's what you make it pełna dynamiki, pasji, hałasów oraz improwizacji. Nie każdy ogarnąłby tak wielowątkowe dzieło piosenkowe, a Andy traktuje je z ożywczą swobodą - najlepszy przykład gdzie może zaprowadzić ambicja wsparta żelazną konsekwencją.



Kyklos Galaktikos 
Czeski zespół zaprezentował zupełnie nową muzykę - nie tylko dlatego, że pochodzą z innego kraju, czy władają odmiennym językiem. To był najbardziej intensywny występ, na wszystkich poziomach; także w dosłownie fizyczny sposób, gdy nasze zmysły zaatakowały jednocześnie ostre rytmy i ostre światła stroboskopowe. Oczywiście nie zrozumiałem ani słowa z tekstów czeskich poetów, ale dałem się porwać brzmieniom rymowanych głosek ze śmiesznym akcentem. Teoretycznie najbliżej było im do hip-hopu, ale wszyscy wskazywali na siłę wyrzucanych wyrazów, które w niepokojącym, uwierającym wizualnie świetle stawały się mantrami dziwnego widowiska. Warto też wspomnieć o zagadkowym instrumentarium skompletowanym na kompaktowych jeżdżących konsolach. Kyklos Galaktikos ustawił się ze swoimi przyrządami na samym środku sali czyniąc doświadczenie jeszcze bardziej dosłownym. I tylko trochę szkoda, że publiczność nie otoczyła korowodem wykonawców - podobnie chcieli im przeszkadzać, co może okazać się ciekawym przykładem różnic kulturowych w zachowaniach koncertowych.



New Rome
Show-niespodzianką okazał się występ Tomasza Bednarczyka, który zaczyna solową karierę pod szyldem New Rome. Znany z Venter artysta załagodził koncertowe zmęczenie egzotycznymi plamami dźwięku, które zadziałały jak najlepsze środki relaksacyjne. A kolory tła jego stanowiska wykonawczego jak żywo przypominały interaktywny i sprzężony z muzyką eksponat graficzny w galerii Impart.









Breslaux
Zaledwie rok temu występowali w dwie osoby na przestrzeni 2x2 metry w galerii Impart, a teraz dali najbardziej spektakularne show jakie widział WROsound. Na pewno z największą scenografią, której głównym punktem było ogromne białe płótno rozwieszone na całej szerokości sceny - jednocześnie ekran dla projekcji wideo oraz arena teatru cieni. Schowany za kurtyną zespół był oświetlony całym zestawem różnokolorowych świateł, a uzyskany efekt przypominał konturowy zabieg z Demon Days live Gorillaz (trudno mi znaleźć większy komplement). Choć nie było widać twarzy zespołu, to wszyscy instynktownie poczuli siłę muzyki Breslaux i połączyli się w dobrej zabawie. Na szczęście zespół nie skupił się wyłącznie na warstwie wizualnej; aż 5-osobowy zespół zaprezentował przede wszystkim bardzo mocne brzmienie. Obawiałem się nieco, czy w feworze imprezy nie zagubią się kompozycje, ale refreny niosły się iście przebojowo, a gitarowe riffy podbite elektronicznymi rytmami mógłbym porównać nawet do szalonej trasy U2 POPmart (i znowu - największy komplement jaki usłyszycie z mojej strony). Przedstawienie wyjątkowo wysokoenergetyczne.



Electro - Acoustic Beat Sessions + 71 Legends
Trochę z konieczności EABS chyba po raz pierwszy występowali jako samodzielny headliner, gwiazda wieczoru festiwalowego - do ostatniej chwili nie było wiadomo kto wystąpi z zespołem. Przewidując reakcję moich znajomych na powtórkę zeszłorocznych rapów z KASTĄ zachęciłem ich do zostania n a EABS przekonując, że to tylko "takie fajne jazzy". I faktycznie - zostali na pierwsze dwa utwory, ale wyszli po występie pierwszego hip-hopowego gościa. "Jak był jazz to było fajnie, ale z rapsami nie powinno się tego łączyć w ogóle" - powiedziała koleżanka i jestem w stanie zrozumieć to tłumaczenie, bo paradoksalnie to bardzo trafna analiza występu. EABS balansuje na granicy tych dwóch gatunków i wystarczyło odjąć element słowno-wokalny żeby usłyszeć tam klasyczne improwizacyjne granie. Weszli raperzy - i nagle przeskakujemy do rasowego hip-hopu. Tak swobodne przeskakiwanie pomiędzy gatunkami jest chyba najwyższą wartością w ciekawej muzyce i dowodem na wielką klasę grania na żywo - nie ma wątpliwości, że zasłużyli sobie na ten gwiazdorski występ przewodząc programowi WROsoundu.



Ale były też inne gwiazdy - z miasta 71. Legendarni raperzy, którzy tworzyli sound tego miasta kilka-kilkanaście lat temu triumfalnie wrócili do czasów młodości. Wielu z nich całkowicie odłożyło mikrofon na półkę i wystawieni na widok publiczności Impartu mogli czuć się nieco nieswojo po tak znacznej przewie. Ale nie ma co filozofować nad czasami - wszyscy zaprezentowali się fantastycznie. Jot przywrócił ducha staroszkolnego hip-hopu, Kościej zabawił się wibracjami, które dosłownie roznosiły go po scenie, a Natalia Lubrano wyrosła z nastoletniej fanki wrocławskich zawodników i już jako prawdziwa dama pokazała wielką klasę. Pojawił się też sam Waldemar Kasta i tak jak rok temu zarządził sceną - gdy wchodzi na majka od razu wiesz, że dzieje się coś specjalnego, bo oto boss wrócił do gry. Na koniec, już na bisy Electro-Acoustic Beat Sessions pokazali ostateczne stadium ambitnego eksperymentu połączenia jazzu z hip-hopem kiedy zaprosili na scenę W.E.N.Ę. Przygotowują razem album długogrający i we wspólnym kawałku zawarli cały sens międzygatunkowych relacji - profesjonalizm wykonawczy, swobodę zabawy formą, a przede wszystkim rozmach świetnej muzyki, bo siła całej spektakularnej załogi EABS przeniosła rapowane teksty na wyższy poziom. Wrocławski towar eksportowy godny Europejskiej Stolicy Kultury.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz