wtorek, 16 grudnia 2014
God Help the Boy
God Help the girl - film (2014)
Eve ratuje nam życie
Muzyczny film reżysera kultowego Once Johna Carneya z Keirą Knightley i Markiem Ruffalo Begin Again nosił oryginalnie nazwę Can a song save your life? Nie jest to może najlepszy tytuł dla hollywoodzkiego filmu, ale bardzo chętnie wziąłbym takie hasło na sztandary pod postacią życiowego manifestu. Tak, zebraliśmy się tutaj, bo wciąż (mimo odpływu jedynki z przodu wieku) piosenka popowa jest dla nas ważna, przypisujemy jej sprawczą moc ratującą nam życie. Znam tylko jedną rzecz, która może na nie wpłynąć w równie znaczący sposób - dziewczyny. Piosenki śpiewane przez dziewczyny. Taką właśnie mieszankę wybuchową serwuje nam Stuart Murdoch w swoim filmie (!) God Help The Girl, który od zeszłego piątku można oglądać w polskich kinach.
Eve pięknie śpiewa
Lider unikatowego w swoim stylu Belle and Sebastian zapisał historię Eve w scenariuszu i piosenkach. Bez większej przesady mogę powiedzieć, że udało mu się skomponować pop bittersweet symphony. Partie śpiewane są wzorcowymi przykładami piosenek pop, dokładnie takich jakimi wymyślili je The Beatles. Klasyczne utwory przechodzą z akordu w akord z leciutkim poświstem tanecznego kroku, zawsze przyjemnie i łatwo przyswajalne dla ucha.
Takiej właśnie harmonii szuka w muzyce Eve, tytułowa bohaterka, która oprócz problemów psychicznych ma talent i zmysł melodii - pisze urocze piosenki kiedy nie może poradzić sobie z samą sobą. To nimi przedstawia się w prawdziwym świecie gdy usprawiedliwia swoją ucieczkę od lekarzy (Act of Apostle) lub uwodzi przydatnego chłopca (The Psychiatryst Is In). Tak się składa, że tych samych piosenek słuchają chłopcy nie mogący poradzić sobie z samą Eve (Pretty Eve in the Tub). Ostatecznie to jej emocje napędzają historię i ona pozostaje kuratorem składanki swojej grupy nowych przyjaciół. Nie powinno to nikogo dziwić, bo
Eve jest śliczna
Główna bohaterka jest gwiazdą od samego początku: kocha ją kamera, a instrumenty same stroją się do jej taktu. To jedna z tych dziewczyn, którą chcesz się zaopiekować z czystej empatii, bo jej uśmiech zaciąga najbardziej szczodry kredyt (szczytnie zapewniany jako bezzwrotny). Samą Eve gra (i śpiewa) Emily Browning zjawiskowa tajemniczą urodą i mieszcząca w niskim wzroście sprzeczności: entuzjazm nowego projektu i niepewność wypalenia emocjonalnego. W ogóle Stuartowi udało się zebrać naprawdę sympatyczną gromadkę - Hannah Murray gra tu drugie skrzypce; zahukaną dorastaniem niewiastę o wdzięcznym imieniu Cassie.
Stylistyka debiutanckiego reżysera jest już promocyjnie porównywana do Wesa Andersona; być może z uwagi na zbieżne czasowo inspiracje staroświecką Nową Falą francuskich lat 60-tych. Niemniej jednak w miejscach gdzie Anderson stawia kolorowe domki dla lalek, Murdoch ożywia sceny tanecznym akordem, który zapala jupitery musicalowej śpiewności. W filmie Stuarta nie znajdziecie kolorowych makiet, bo scenografia odbija jaśniejącą iskrę młodości bohaterów, podobnie jak sama kamera sama zwraca się do źródła muzyki.
Kluczowa dla klimatu opowieści staje się jednak pewna umowność, którą ofiaruje nam reżyser. Bezczas staje się łaską - przyzwoleniem na słodki sentymentalizm, pastelowe bale i beztroskie naiwności. Od technologii też mamy wolne; nie ma Internetu, rozgłośnie radiowe edukują młodzież muzyką z taśm magnetofonowych, a telefon zastępuje piesek wysłany z wiadomością serca. To wszystko zwalnia nas z odpowiedzialności, a raczej z dorosłości. Wiemy mniej więcej, że pewne historie występują zawsze, bez względu na czasy w których żyjemy. Ta sama zasada ma zastosowanie do nas samych. Trudność emocjo z jakimi musimy sobie poradzić jest zawsze taka sama, nieważne z jakim wiekiem przyszło nam akurat dojrzewać. Lub zakochiwać się.
Eve jest niewdzięczna
God Help The Girl jest zachwycającym filmem, ale po seansie pozostaje pewien niedosyt. Coś jest z nim nie tak i tudno powiedzieć dlaczego - bo przecież Eve znalazła swoją szansę na bycie gwiazdą, a jej obraz rozpływa się jeszcze ciepłem w naszych sercach. Dostałem dokładnie to co chciałem, dodałem najwyższą ocenę na filmwebie, ale to dziwne uczucie nie chciało ze mnie zejść. I nagle zrozumiałem Jamesa; drugoplanowego bohatera filmu, miłośnika śpiewającej dziewczyny i zawiedzionego chłopaka (oczywiście w przyjacielskim znaczeniu tego słowa). Tak jest zawsze - pomagamy, pielęgnujemy, utwierdzamy w dobrym samopoczuciu, na nas buduje się jej pewność siebie, jesteśmy jej pierwszymi entuzjastycznymi recenzentami. Odkrywamy je dla samych siebie, a wszystko po to, żeby pozostać wiernymi fanami, którzy mogą co najwyżej kupić w sklepie jej najnowszą płytę. You got lucky - you ain't talking to me now. Oczywiście od początku wiedzieliśmy, że nigdy nie dorastaliśmy do jej pięt, trafiło nam się rozpoznać diament przed oszlifowaniem i zaraz wróci na nieosiągalny dla nas poziom. James miał pecha, bo nie dane mu było w porę usłyszeć theme songa Eve rozpoczynającego się niepozostawiającego złudzeń werse "there is no way I'm looking for a boyfriend".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz