background
Testowy blog
  • Last
  • Facebook
  • Twitter
  • RSS

poniedziałek, 23 maja 2011

Niesamowita piosenka z Lampy, w której się zakochacie a nigdzie indziej jej nie ma

Chcę być taki alternatywny, że nawet kupiłem ostatnio takie pismo "lampa" z płytą. Albowiem są oni tak niszowi, że muszą drukować na czarno-białą czcionką i nie znam 80% ludzi tam opisywanych.Ale była płyta, więc wziąłem, bo tam na tym ichnim mixtejpie "Daleko od szosy" miały być siostry Wrońskie. Ogólnie jest to zbiór bardzo sympatycznych zespolików polskich, którymi akurat nie zajmuje się Trójka, a którym Nerwowe Wakacje zabrały tytuł "Obrońców muzyki śpiewanej po polsku".

03. Żółte Kalendarze - Nie Wiem by yarpen11


JARAM SIĘ. UWIELBIAM.
Co za wokal, to początkowe zaciąganie i maniera pt. "aaaagggrrrr nie wiem". To słychać. I jak Karotka (jakaś zdolna pani) wchodzi z tym "dobrze zastanowię się" to się to chce śpiewać. Walić mainstram!


Ok, czas się przyznać i wytłumaczyć, że chyba pierwszy raz post przeze mnie napisany nie ma określonej formy czy skomplikowanej tematyki czy absurdalnej długości i buńczucznych ambicji.
To że zapętlam Żółte Kalendarze (ta nazwa jest vitange btw. ;p) to tylko pretekst.

Trzeba promować nie tylko młode polskie supergrupki, których nie ma nawet w Trójce, ale ciekawych ludzi.
A ta osoba jest naprawdę przeciekawa i przeinteligentna i mój wcześniejszy post o nocnym chwiejnym łażeniu był właściwie wyrazem bezgranicznego zdumienia jak można spotkać nagle tak świetnego człowieka i rozmawiać nagle na takie bardzo ważne tematy.

aha

http://urodzilamnieciotka.blogspot.com/

że dziękuję

niedziela, 22 maja 2011

It's time to get away

Nie jesteśmy wspaniałym zespołem. Zero wczuwania się. Zero okularów przeciwsłonecznych. Zero dawania czadu. Zero improwizowania. Zero popisowych solówek. Zero podkręcania publiki. zero udawania, ze jestem fajny. Choć jeśli ktoś uzna, że jestem fajny, nic na to nie poradzę. Nie założę jednak na głowę żadnego rockandrollowego kapelusza. Za to ma być głośno. Głośno. Głośno. Na scenie też głośno.                           
                                                                                James Murphy
Jak go nie uwielbiać?
Jamesie Murphy, usiądź obok Damona Albarna i zostań moim idolem.
Ale nie wierzcie mu. To jeden z najpierwszych hipsterów. Podbił NYC singlem "Loosing my edge" w którym po kolei wymienia jaki to on nie jest fajny i powtarza się zwrot "I was sth", np. " I was the first guy playing Daft Punk to the rock kids."  Jego erudycji muzycznej zazdroszczą nawet goście z porcysia i tak, owszem, wiem doskonale, że nigdy nie zrozumiem tych podtekstów i nawiązań do popkultury w ogóle. Jest lepszy niż
ten koleś z "High fidelity". Zrobił płytę do joggingu. Całą, taką że czas jej trwania jest idealny podobno na trening i zawiera płyta muzycznie też rytmy do rozciągania kończącego bieg. Ma własną wytwórnię płytową. I nie to, że jak jakieś Third Man Records, żeby mógł wydawać swoje w swoim, tylko podobno DFA Records jest kultowe. Nie wiem, nie ogarniam. Chcę być w jednej dziesiątej tak super jak on.
Pewnie dlatego doszukuję się w jego piosenkach jakiegoś śmiesznego klucza do moich aktualnych życiofych problemików. (jak zwykle, o tym jest ten blogasek w ogóle).






Dlaczego o tym wszystkim piszę? Czułem się jak człowiek z piosenki Jamesa Murphy'ego!
Ale. W nocy z wczoraj na dzisiaj miałem bardzo przyjemne "wyjście na miasto" (Mikołaj & Ola dzięki :* ).  Tak, było super, a w pewnym momencie moim ulubionym tekstem na określenie tego wszystkiego było "motyw jak z LCD Soundsytem".
Idziesz sobie, kupujesz pizze, chodzisz po tej wsi, szukasz piwa, inni zbierają się na/kupują/udają, że nie mają/dzielą się/zapalają/trują się papierosami, poznajesz jakiś nowych ludzi, gadasz z nimi zupełnie normalnie, wymiana żałosnych sucharów, idziesz do Deka (w którym leciało U2!!!!!!!!!!!!!!!!!), dostajesz od Oli piękny wprost prezent, spotykasz Ręcznika itp. itd. Barackmama na cie skarży.
Koleś z batmanem nie chce wracać do domu przed szóstą. Ale co jeszcze lepsze -po północy poznajecie i rozmawiacie z bardzo inteligentną osobą na bardzo inteligentne tematy "książki,muzyka, jakieś empetrójki" (cytat by Doris). Kto by się spodziewał?

Where are your friends tonight?

Chociaż what happens at the party, stays at the party, to nagle wszyscy są twoimi przyjaciółmi z piosenki LCD Soundsystem.


[[[[[[[[[[oświadczenie autora. nie, nie chcę szpanować tym, że gdzieś spędziłem noc. próbuję tylko dorobić filozoficzny kontekst to napicia się. alkoholu. nie piję po to, żeby być pijanym, piję po to, żeby chodzić jak Jack Sparrow. Koniec oświadczenia autora. ]]]]]]]]]







czyli przysłowiowe party hard i niezapomniana domówka u Mikołaja (!) <sprawdziłem i najśmieszniejsze jest to, że wtedy bouncowaliśmy do Time to get away. Ale dla mnie to to samo>. Jarałem się tym bardziej, że to ja im podesłałem, heh. I ci bardziej dowcipni doszukają się tutaj fizycznej niemożliwości, że mogę napisać, że "Głupkowaty Punk gra w moim domu". Cóż zrobić, każdy dźwięk basu to pierdolnięcie. Toczka.








Po pierwsze : co za wideo! W epoce szału X-factorem polecam bardzo jako wgląd w to co się tam dzieje.
Tutaj właśnie pan Murphy objawia się nam w całej okazałości jako niesamowity tekściarz. I nie wiem, jak słychać na tym teledysku, ale jego feeling bije na głowę większość raperów. Co za angielsko-językowa przebieżka z jakiejś górki w dół (nie wiem jak się to nazywało, 'zawijas'?). 11/10 I ten rym z dwóch najfajniej brzmiących słów mean-lean, które może się tylko równać z marcinowo-płatkowym razem-czasem. A i tak najlepsze najlepsze najlepsze jest to, że ta niewyobrażalnie dobrze brzmiąca zbitka słów ma naprawdę bardzo duże życiowe przesłanie, rozkmińcie, ja wklejam na profil na fejsa.

Just 'cause I'm shallow doesn't mean that I'm heartless
Just 'cause I'm heartless doesn't mean that I'm mean, but
Sometimes love gives us too many options
Just 'cause you're hungry doesn't mean that you're lean







 Czy kogoś jeszcze to dziwi? Nie, nie mówię tutaj o cytacie gitarowym z Bowie'go. Ten pan bywa smutny, tak smutny jak piosenki które wcześniej tu opisywałem, idealnie ten sam klimat (tylko piszę o tym w środku posta, tak dla zachowania pozorów, że piszę czasem na blogasku o czymś co nie jest płaczem). Podmiot liryczny opowiada, że owszem, jest mu smutno, ale tak naprawdę, to on chce tylko chwili uwagi i świadomości, że komuś na nim zależy tak bardzo, że temu komuś jest smutno, że musiał odejść. Nie chce mi się autobiograficznie wklejać całego tekstu, że you never have needed anyone for so long. 

yeah, all I want is your pity
or at least all I want are your bitter tears









Teraz coś jeszcze bardziej smutnego.
LCD w tym roku zakończyło działalność epickimi trzema nocami w Madison Square Garden. Miał być jeden prawdziwie ostateczny gig, ale "kupiłem dwa bilety na swój własny występ i zapłaciłem za nie trzy razy więcej niż powinienem. To było co najmniej dziwne".
Ten kawałek to ich manifest, dlaczego zdecydowali się na ten najbardziej drastyczny krok. Miałem wrzucić to kiedyś na fejsbuka z napisem "dlaczego z pewnych piosenek nie da się zebrać lajkytów." (trwa 9, dziewięć minut, joł) Jak już wszedłem w formę cytowania to to ma jeden z najlepszych dwuwierszy ever, bardzo też życiowy, taddaaa

Yeah, you wanted the time
But maybe I can't do time 





I proszę to też uznać za wytłumaczenie mojego nie-częstego nie-wybitnego pisania.


PS. "bo Jacek myśli, że tylko on słucha muzyki" powiedziała PIga w przerwie między treningami.

niedziela, 15 maja 2011

Pretty Sad

Chciałbym postawić kolejny pomnik dla następnej niezwykle uroczej śpiewającej pani. Tak, znów polubiłem smęty i owszem, znów nie chce popadać w zbytnie emo (przy takiej pogodzie się to po prostu nie da, ale o samotności w czasach ciepłoty napiszę jakoś przy okazji Metronomy). Potwierdza się stara prawda, że najlepszy, a raczej najpełniejszy smutek da się uzyskać nie ze strasznym wyciem i darciem się "aaaaachhhhchhoooohhhjakmiźle" ,ale tylko i jedynie w ciszy, spokoju i z jakże niezbędnym, przysłowiowo wręcz "życiowym" dystansem (vide Damon Albrarn kilka postów niżej). Tym razem w moim dziwnym życiu nawet Damon jest zbyt smutny. Dystans dystansem, przyszedł jednak chyba czas ową melancholijność w pełni zaakceptować.

Czyli więc to, ze ktoś z uporem maniaka i tak i tak lubi "wzluszające pasaże foltepianu" jest tak charakterystyczne, że jakiś-tam-weltschmerz staje się częścią tej osoby,taką charakterystyczną, że nawet "widzialną" - można powiedzieć, że smutek pasuje do kogoś jak wąsy pasują do Adama Małysza (wymyślę kiedyś lepsze porównanie, które przejdzie do potocznego języka, serio). Natalia F. to rozstrzyga tak, że nie muszę nic więcej wytłuszczać czy wyłuszczać. Niesamowite jest dla mnie jak już w pierwszym wersie stawia kawę na ławę "I look so pretty when I sad". Nie ma w tym jakiejś ach opowieści, że ach, znów mnię ktoś rzucił - to opis samej siebie, coś najbardziej oczywistego w świecie. To normalne, że nie może być zbyt fajnie- szczęście jest przecież podejrzane, bo kiedyś się skończy. J nie ma sensu z tym walczyć, jakoś poczekać, bo przecież "but she looks pretty, pretty sad" (pointa refrenu).

Ok, nie będę przesadzać, nie będę opisywać wymyślać całej sytuacji, ale jest w drugiej tam zwrotce (oprócz jakiegoś tam lirycznego zwrotu akcji, ale sam sobie niech ktoś pomyśli) moment, który mnie kompletnie rozkłada. W 1:29 przcudnie harmonijne zejście, które tylko potwierdza spokój osoby śpiewającej - czasem jest nie-fajnie, ale niektórym ze smutkiem jest bardziej do twarzy.

04.Nathalie and the Loners - Pretty sad by yarpen11


Dramatycznie rezygnuję z całkiem zgrabnego zakończenia,; trzeba podbić statystykę trochę, więc napiszę jakim to ja hipsterem nie jestem. Zawsze przyjmowałem The xx jako hajp roku, od jakże wyrafinowanej nazwy na starannych fryzurach wokalistów kończąc. Ok, klimat bardzo fajny, ale spodobało mi się bardziej tylko Crystalised z tą ichnią zamianą wokali gdzieś w środku. Ale ambicje Jamiego xx były tak duże, że wszędzie dosłownie wcisnął jakieś kosmiczne efekty i udziwnienia. Jak bardzo jest to zbędne pokazał sam Damon Albarn, który zaszczycił ich pięknym coverem na fortepian i cymbałki. Na szczęście ostał się odrzut z bajeranckiej płyty przeznaczonej do wymyślania najnowszych gatunków muzycznych. Mógłbym napisać "Wychowałem się na gitarze The Edge'a, więc wiem co to minimalizm, dziwnko" ale licuje to z moją nienaganną estetyką.

"Do you mind" jest cudne. Skupiono się na największym atucie zespołu - wokalach. Są one jak najbardziej delikatne, ulotne, słychać jakby odchylali głowy przed mikrofonami. Z ekstrawagancji studyjnych pozostawiono jedynie rozdeganą gitarę, a efekt echa kojarzy mi się jak najlepiej. Zresztą, uwielbiam takie melodyczne rozjazdy, gdy gitara plumka sobie w tle do w górne rejestry, bardzo fajne rozciągnięcie melodii i jakiś rodzaj chórku (jestem fanatykiem U2 i zawsze staje mi wtedy przed oczami kadr z koncertowego "Miracle drug" ,tak po prostu. something epic).
"Może pojedziesz ze mną dzisiaj gdzieś?".  Nie, nie odbieram tego jako piosenka o seksie (którą raczej jest). Dla mnie jest tu masa ogromnej delikatności i jakiegoś zawstydzenia. Że może jednak, hmm? "baby, I like you're style so just wsiadaj do mnie". Spokój. Zwątpienie. If that's ok?





PS. Polecam soundcloud.com , szczególnie jak się zna magiczny adres innej stronki dzięki której dostajemy bardzo fajne jakościowo .mp3 z chmurki. Podobno to przyszłość muzyki w Internecie. Bardziej audiofilskie niż tuba. 
PS. 2 Wygląda na to, że przesiadywanie do rana w Baraku jest bardzo fajne i można wejść w bardzo fajny klimat i jest czas na rozmyślania dające się kartko-długopisowo sformułować. 
PS. 3 "Rome" Danger Mouse'a i Daniele Luppi to więcej niż płyta roku.    
PS. 4 Szykuję coś zupełnie nowego i "poważniejszego'. Będzie na fejsie jak coś.